Moje książki nie są pokreślone. Zdarza mi się, owszem, czytając, coś pomyśleć: o, to bardzo ważne, chętnie bym podkreśliła! Ale nie czytam przecież z ołówkiem w ręku, więc ostatecznie nic nie robię, bo przecież nie odłożę książki, nie podniosę się i nie ruszę na poszukiwanie długopisu. Długopisu? A dlaczego nie, przecież jak już się coś podkreśla, to nie po to, żeby wymazać to później gumką.
Pamiętam jedną książkę, którą pożyczyłam od mojej znajomej: Człowiek nie jest sam Abrahama Heschela, z okładką w różu. Być może zapamiętałam ją tak dobrze (łącznie ze strukturą papieru), bo na każdej stronie moja przyjaciółka na marginesach pisała swoje odczucia. Podkreśleń było mnóstwo. Intymność, jaka wspaniała intymność – myślę sobie. I zaufanie wobec mnie, kolejnej czytelniczki tak osobistego przedmiotu. Cały czas mam przed oczami jej drobne pismo, które było dla mnie znakiem jej duchowych zmagań.
Zwykle więc nie podkreślam, ale tym razem nie wypuszczam ołówka z rąk. O książce Zmącony obraz Roberta Whitakera usłyszałam po raz pierwszy dwa lata temu, ale jej nie czytałam. Nie miałam odwagi zmierzyć się z jej anglojęzyczną wersją, innymi słowy: nie chciało mi się. Wydana w USA w 2010 r. narobiła dużo szumu. Teraz wyszła po polsku i zastanawiam się, czy przejdzie bez echa, czy jednak wywoła dyskusję w środowisku psychiatrów – ale mam na myśli poważną dyskusję, a nie kłótnię.
Whitaker jest dziennikarzem medycznym, nominowanym do Nagrody Pulitzera za cykl prasowy drukowany w „Boston Globe” na temat nieetycznych testów leków psychiatrycznych. Napisał książkę o działaniu leków psychotropowych i opierając się na badaniach naukowych, zadaje ważne pytania. Działają czy może nie działają? A jeśli działają, to jak? A jeśli naprawdę działają, to dlaczego szpitale wciąż są pełne, a chorzy w tak dużym procencie nie wracają do społeczności? Autor nie jest oszołomem, który wierzy w teorie spiskowe, nie jest też przeciwnikiem farmakoterapii. Po prostu chce zrozumieć. Wierzy w naukę, więc na niej się opiera. Jednocześnie dopuszcza myśl, że psychiatria nie jest taka jak inne dziedziny medycyny i że przyczyny chorób psychicznych i mechanizmy ich powstania mogą być wciąż niezrozumiałe.
Podkreślam to i zastanawiam się jednocześnie, dlaczego tak bardzo chcemy wszystko wyjaśnić. Jestem jedną z tych osób, które wierzą w naukę i chemię. Informacja zaburzająca moją dotychczasową pewność sprawia, że tracę grunt pod nogami. To jednak nie brak serotoniny powoduje depresję? Nie chodzi o żadne zaburzenie biochemiczne mózgu? Tak, wobec takich informacji popartych twardymi danymi i wiedzą o tym, jak działają wielkie koncerny farmaceutyczne, odczuwam niepokój. Podkreślam więc, podkreślam i myślę. Obok leży najnowszy numer miesięcznika „Znak” zatytułowany W kulturze ciągłej terapii.