I czekać, i nasłuchiwać pomruków zadowolenia, jakie wydawać będzie z siebie młode pokolenie. Oto oczekiwania władzy, która wychodzi naprzeciw oczekiwaniom nastolatków. Pigułki „dzień po” już rozdane, to znaczy udostępnione bez recepty nawet 15-latkom, natomiast teraz trzeba rozwiązać problem szkolnych lektur. Starzec, starzec – powiecie. Zrzędzi, narzeka i plącze wątki. No bo co ma wspólnego „antykoncepcja awaryjna” z czytaniem w szkole. Ano ma.
Co do pigułki „dzień po” to wspomnę jedynie (bo o możliwych skutkach tej decyzji niedawno już tu pisałem), że swoją decyzją rząd chyba nawet przelicytował oczekiwania lewicowych aktywistek. Przechodząc do wątku szkolnych lektur: tu także rządowi zdaje się przyświecać zasada maksymalnego pójścia na rękę oczekiwaniom nastolatków. Oczekiwaniom dodajmy, niezbyt wygórowanym, czego jednak nie chcę zbytnio piętnować, bo z lat szkolnych pamiętam, że różnie podchodziło się do czytania zadanych tytułów. Tak było, jest i będzie – wiem. Ale wiem również, że cyfrowa rewolucja grozi kolejnym generacjom wtórnym analfabetyzmem, wielu młodych ma trudności ze skonstruowaniem zdania podrzędnie złożonego, zaś elementarne błędy ortograficzne pojawiają się nawet na największych portalach informacyjnych. To przecież efekt deficytu lektury, a nie czytelniczego szału.
Uzasadniając reformy w dziedzinie lektur szkolnych, pani ministra oświaty oceniła, że „młodzież jest przeuczona i przemęczona”. Stąd moje obawy – i obym był złym prorokiem – że skoro sam proceder lektury jawić się będzie jako podejrzany, sprzyjający „przeuczeniu i przemęczeniu”, to reformy pójdą w kierunku ograniczenia liczby obowiązkowych lektur. Skonfundowany dziennikarz TVN24, który zdroworozsądkowo sugerował pani ministrze, że skoro zawiesiła prace domowe, to być może lektur powinno być wręcz więcej, nie wydobył od pani ministry żadnej odpowiedzi (o ile nie był nią piękny uśmiech).
Ale nie chodzi tylko o liczbę tytułów, ale też ideowe tło reformy, widoczne w propozycjach skreśleń. I tak na przykład z licealnej listy zniknęłaby Pieśń nad Pieśniami, Legenda o św. Aleksym, fragmenty Kroniki polskiej Galla Anonima. Poległby nie tylko Konrad Wallenrod, ale też Romeo i Julia. Boję się takich redukcji dawnych tekstów jako nieprzystających do dzisiejszej wrażliwości. Trzeba by raczej tę wrażliwość – na sztukę, literaturę, na świat ducha – budować, a nie de facto sprzyjać jej degradacji.
Wybitna historyk sztuki prof. Maria Poprzęcka zauważyła (na łamach „Wyborczej” zresztą), że bez podstawowych tekstów kultury – Biblii, mitologii czy Dantego – współczesny człowiek nie wie, jak czytać arcydzieła malarstwa, zwłaszcza dawnego: nic mu nie mówią.
Obliczone na polityczny zysk działanie władz co do pigułki i lektur szkolnych ma wspólny mianownik: chodzi o chęć dogodzenia młodym, za wszelką cenę. Jest to pragnienie tak przemożne, że na bok idzie poczucie odpowiedzialności za kondycję zdrowotną i intelektualną (o duchowej czy etycznej nie wspominając) młodego pokolenia.