Logo Przewdonik Katolicki

Kontrowersje wokół śmierci Nawalnego

Piotr Zaremba
Fot. Magdalena Bartkiewicz

Myślę, że odruch współczucia wobec ofiary opresyjnego systemu jest chrześcijański i po prostu ludzki

Śmierć Aleksego Nawalnego w kolonii karnej to kolejne potwierdzenie zbrodniczej natury rządów Władimira Putina. Jedni pytają, po co rosyjskiemu prezydentowi uśmiercenie pokonanego i izolowanego opozycjonisty, który stracił nawet większość tego poparcia, którym cieszył się do aresztowania w roku 2020. Inni odpowiadają, w moim przekonaniu trafnie, że jeśli to nie jest jakiś tragiczny splot okoliczności, a zbrodnia, to jej autor dokonał jej, bo mógł. Bo poza wszystkim jest mściwy i nie kieruje się wyłącznie pragmatyzmem.
To skądinąd przyczynek do dawnej debaty o katastrofie smoleńskiej. Nie wiemy, co się tam tak naprawdę stało w roku 2010 z prezydenckim tupolewem. Znamy wyłącznie poszlaki, rozproszone i ze sobą sprzeczne. Ale argument: Rosja nie mogła tego zrobić, bo jaki by miała interes, jest coraz bardziej unieważniany przez kolejne dowody na to, że rządzą nią zbrodniarze. Mogła, choć nie wiemy, czy na pewno zrobiła. Może nie dowiemy się nigdy.
Ale podejmuję tę refleksję z jeszcze jednego powodu. W polskich social mediach mamy zalew wpisów przesyconych wręcz wrogością wobec zmarłego. Nie mam nic przeciw przypominaniu o tym, że był rosyjskim nacjonalistą, a więc niejako z urzędu przeciwnikiem polskich interesów. Choć skądinąd ów nacjonalizm ulegał złagodzeniu. Nawalny naprawdę krytykował z więzienia agresję przeciw Ukrainie. Dla niektórych to za mało. Dla mnie jednak sporo.
Czytam głosy przesycone radością z tej śmierci, a przynajmniej ostentacyjną obojętnością. Z mojej perspektywy można żywić szacunek wobec odwagi kogoś, kto skądinąd nie we wszystkim nam odpowiada. W tym opisywaniu zdarzeń wyłącznie przez pryzmat polskiej emocji jest coś z niezdrowego kompleksu. Ja ten kompleks nawet i rozumiem, historia ciężko Polaków doświadczyła, więc badają pod mikroskopem, kto przyjaciel, a kto wróg. Ale można się zdobyć na rycerski gest przynajmniej wobec zmarłego.
Towarzyszy temu podtrzymywanie nawet teraz wiary, że Nawalny był sterowany, że to tylko pionek w grze putinowskich służb. Dowodów nie ma na to żadnych, a finał ostatecznie to przeświadczenie kompromituje. Ja rozumiem, że po wybuchu wojny z Ukrainą Rosjanie nie mogą się spodziewać u nas dobrej prasy, zresztą i wcześniej było z tym kiepsko. Ale rzeczywistość bywa nie zawsze czarno-biała.
Jeśli podejrzliwość wobec Nawalnego nawet po jego śmierci uprawiają radykalni antyrosyjscy „niepodległościowcy”, mogę to jeszcze jakoś usprawiedliwiać. Najbardziej obrzydliwe wydaje mi się jednak mnożenie takich argumentów przez tych, którzy głoszą równocześnie konieczność „realizmu” wobec putinowskiej Rosji. Łukasz Warzecha z „Do Rzeczy” pisze na platformie X (dawniej Twitter), że nie ma co lać łez nad tą śmiercią. Myślę, że odruch współczucia wobec ofiary opresyjnego systemu jest chrześcijański i po prostu ludzki. Warzecha nie może sobie darować nawet teraz insynuacji. Jak to możliwe: siedział w łagrze, a jednak jego wypowiedzi pojawiały się w necie.
Gdy przemawia tak zwolennik tezy, że nie warto się zanadto wychylać w obronie Ukrainy, odnoszę dodatkowe niemiłe wrażenie. Mam prawo podejrzewać, że to nie tyle dążenie do ustalenia prawdy, ile swoisty propagandowy prezent, pytanie, na ile świadomy, robiony dyktatorowi z Kremla. Popatrzcie, jego ofiary są takie jak on. A przecież to nieprawda, co wcale nie musi oznaczać afirmacji wszystkich przekonań czy wypowiedzi więźnia reżimu. Nawalny był dzielnym człowiekiem, uwikłanym w rosyjskie uprzedzenia i fobie, ale z pewnością lepszym od tych, którzy są prawdopodobnie winni jego śmierci.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki