Logo Przewdonik Katolicki

Przyjemność gwarantowana

Marta Szostak
Fragment okładki płyty Universum Atom String Quartet | fot. Materiały prasowe

Początek roku przyniósł nam dwa wspaniałe albumy autorstwa czołowych polskich artystów jazzowych. Nowe płyty wydali Atom Strinq Quartet oraz duet Adam Bałdych i Leszek Możdżer.

Album Universum Atom Strinq Quartet ujrzał światło dzienne 19 stycznia. Tego samego dnia szczęśliwcy zgromadzeni w Nowej Miodowej w Warszawie mogli osobiście wybrać się w podróż po każdej z zaprezentowanych rzeczywistości, o których za chwilę więcej. Najpierw jeszcze kilka słów o nich.

Nowość w podejściu do komponowania
Atom String Quartet to nie tylko jeden z najlepszych polskich zespołów jazzowych, ale i jeden z najbardziej intrygujących i charyzmatycznych kwartetów smyczkowych na świecie. Wykorzystując możliwości techniczne, interpretacyjne i brzmieniowe swojego składu, łączą jazz z polskim folklorem, muzyką tradycyjną i naturalnie klasyczną i współczesną, we wszystkich możliwych odsłonach. Wydawcą ich siódmego już albumu jest Warner Music, a on sam, jak przeczytać możemy w zapowiedziach, jest „naturalną konsekwencją działań zespołu, a jednocześnie zupełną nowością w podejściu do komponowania”. Co się za tym kryje? Po pierwsze, rzecz formalna – na Universum składają się dwa albumy, a na każdy album – dwa kwartety smyczkowe. Każdy z artystów – Dawid Lubowicz (skrzypce), Mateusz Smoczyński (skrzypce), Michał Zaborski (altówka) i Krzysztof Lenczowski (wiolonczela), podjął się skomponowania własnego kwartetu, czyniąc z niego swoją własną, indywidualną opowieść.
Otwierające cykl Atomizacje Lubowicza inspirują nas do refleksji nad ogromem wszechświata i nieskończonością zdarzeń. Obrazki z Warszawy Smoczyńskiego są hołdem dla heroizmu mieszkańców miasta walczącego, przeplatanym przebłyskami z jego i ich teraźniejszości. Zabroski i jego Bolero (jeśli zaczęliście właśnie wystukiwać rytm Ravela, słuszny to trop, słuszny) to mariaż tańca, pasji i miłości, zaś Atlas motyli Lenczowskiego jest muzyczną ilustracją dziecięcych książeczek o motylach właśnie.
Trudno o większą różnorodność, prawda? Zapewniam jednak, że każdy z kwartetów, każdy z przeprowadzonych tematów, każda z wariacji, improwizacji i kompozycyjnych klamr nie są tu przypadkowe czy zbędne. „Atomsi” to jeden organizm, jedno ciało o czterech głowach, sercach i umysłach. Każdy z nich wnosi do zespołu swój idiom, dzięki czemu ich możliwości wspólnej kreacji zdaje się ograniczać jedynie… uniwersum. Panowie to żywe srebro, którego blask zachwyca, ale nie oślepia, które budzi podziw, ale nie wzbudza chłodnego dystansu. Nie trzeba „się znać”, być specjalistą, należeć do elity i operować tajnymi szyframi, by móc znaleźć w ich twórczości coś dla siebie. Każdy kwartet warto poprzedzić chwilą wmyślenia się w to, o czym jest. Spróbujcie wyobrazić sobie ten wymiar – ten bezmiar kosmosu, tę sierpniową Warszawę, poczujcie to, co czujecie na myśl o miłości pełnej pasji, poczujcie zachwyt, jaki wzbudza w Was coś tak pięknego i nieuchwytnego jak motyl. To, co usłyszycie, podchodząc do atomowych kompozycji z tymi myślami w głowie – to będzie o Was. I gwarantuję, że będzie to przeżycie, którego nie znajdziecie nigdzie indziej.

Szukają i znajdują
Czas na Adama Bałdycha i Leszka Możdżera. Nie zdarzyło się jeszcze, by któryś z nich zaprezentował jakość zasługującą na miano rozczarowującej. Patrząc na ścieżki ich karier, dokonania, dyskografię i koncerty, w każdej chwili można było spodziewać się jednak pewnego rodzaju… odpuszczenia? Nie w znaczeniu rezygnacji, ale raczej uznania swojej pozycji i śmiałego wykorzystania wypływających z niej konsekwencji. Żaden z nich nie musi już niczego udowadniać, obaj niejednokrotnie pokazali i udowodnili, kim są jako artyści i jaka wartość kryje się w opowiadanych przez nich historiach. A jest to wartość ogromna. Frontmeni europejskiej i światowej sceny jazzowej, artyści odważni i bezkompromisowi, dysponujący doskonałą techniką i interpretacyjną wrażliwością, a przede wszystkim – twórcy, którzy nieustannie szukają i za każdym razem znajdują.
Jest rok 2009. Doskonale znany i podziwiany Leszek Możdżer gości na Tarantelli – płycie szwedzkiego kontrabasisty Larsa Daniellsona, 25-letni wtedy Adam Bałdych, okrzyknięty cudownym dzieckiem skrzypiec, już od 11 (!) lat zachwyca swoim rozpoznawalnym stylem czerpiącym z dokonań muzyki poważnej i łączącym je ze współczesnym językiem skrzypcowym. Obaj panowie spotykają się po raz pierwszy w Operze Wrocławskiej, w której wspólnie wykonują muzykę improwizowaną do niemego filmu Mauritza Stillera Skarb rodu Arne. 14 lat później, 26 stycznia 2024 r. do naszych rąk, uszu i na serwisy streamingowe trafia Passacaglia, ich pierwszy album, wydany nakładem prestiżowej niemieckiej wytwórni ACT Music.

Doświadczyć całym sobą
Zaczerpnięcie ze źródłosłowu passacaglii (z hiszpańskiego: pasar – przechodzić, calle – ulica), a także z jego znaczenia w kontekście formy muzycznej (wykonywana na ulicy pieśń z towarzyszeniem gitary, a w późniejszym czasie szereg wariacji opartych na stałej formule basowej), wręcza nam klucz do zrozumienia obmyślonego przez Możdżera i Bałdycha konceptu. Niespiesznym krokiem przechodzą od dziedzictwa historii muzyki czasów dawno minionych (O Ignee Spiritus to średniowiecze i Hildegarda z Bingen, Le Deploration Sur La Mort D’ockeghem to renesans i Josquin des Prés, a Gymnopedie to końcówka XIX w. i Erik Satie) przez wspólne kompozycje aż do utworów niemal w całości opartych na improwizacji. Na uwagę zasługuje również instrumentarium, na które nie składają się jedynie fortepian i skrzypce. Bałdych postanowił wykorzystać także skrzypce renesansowe, które łącząc w swojej budowie skrzypce współczesne i altówkę, charakteryzują się nietuzinkowym, ocierającym się momentami o wiolonczelę brzmieniem (co ciekawe – instrumenty wykorzystywane do wykonań historycznie poinformowanych mają struny jelitowe, co również nadaje utworom wyjątkowy koloryt). Możdżer z kolei, zgodnie ze swoim zwyczajem, zasiadł do dwóch fortepianów – pierwszy z nich w stroju A+442 Hz, drugi zaś – A+432 oraz do preparowanego pianina (dla tych z Państwa, którzy nie spotkali się z tym pojęciem – preparacja oznacza w tym kontekście na przykład umieszczenie na strunach kawałku filcu lub czegoś metalowego, co swoim ciężarem i materiałem wyraźnie wpłynie na kształt wydawanego dźwięku).
Passacaglia to album zachwycający; jeden z tych, którego trzeba nawet nie tyle posłuchać, ile doświadczyć, całym i całą sobą. To przejście, które chciałoby się przeciągać w nieskończoność, zatrzymując się raz za razem w zachwycie nad kolejnym utworem. Możdżer i Bałdych zachwycają, wpuszczając nas do swojego świata pozbawionego jakichkolwiek ram i ograniczeń. Eksperymentują z formą, brzmieniem i interpretacją (od nostalgii przez zadowolenie do płomiennej żarliwości), eksplorują swoje własne języki, odnajdując przy tym język ich duetu, w którym doskonale się porozumiewają.
Niezależnie od tego, czy zdecydujecie się wybrać najpierw w podróż po Universum, czy postawicie na Passacaglię – będzie to wybór trafiony, a to, co czeka Was po drodze, z pewnością poruszy w Was najczulsze struny. Przyjemności zatem!
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki