Logo Przewdonik Katolicki

Przeciętny człowiek uczy się życia

Natalia Budzyńska
Premiera przedstawienia Czarodziejska góra w reżyserii Michała Borczucha odbyła się 26 kwietnia br. w TR Warszawa fot. Wojciech Sobolewski/ materiały prasowe/ TR Warszawa

Czarodziejska góra doskonale pokazuje ducha czasu w przededniu I wojny światowej. Thomas Mann zaprosił wszystkie typy ówczesnego społeczeństwa do odciętego od świata miejsca i zaczął im się przyglądać. My też możemy.

Czarodziejska góra ukazała się w listopadzie 1924 r. Minęło więc sto lat, a ta jedna z najsłynniejszych książek wciąż jest czytana, specjaliści od Manna na nowo ją interpretują, nadal czerpią z niej twórcy. Wydaje się workiem bez dna, można z niej garściami wyciągać wątki, a potem analizować bez końca.
Czy Czarodziejską górą można się znudzić? Nie wiem, jak dotąd przeczytałam ją tylko raz, a sam autor zachęca do co najmniej dwukrotnej lektury. Nie dziwię się – tak to jest z arcydziełami – że kolejne drzwi do ich treści otwierają się dużo później. Wydaje mi się, że zależy to od czytelnika, od jego dojrzałości i bagażu przeżyć, który stanowi podstawę do interpretacji. Nie mówiąc już o erudycji, choć to akurat nie powinno mieć dużego znaczenia w odbiorze wielkiego dzieła. Do zanurzenia się w Czarodziejskiej górze przygotowałam się bardzo dobrze, lecz wcale nie intelektualnie. Postanowiłam wczuć się w klimat, więc wzięłam ją ze sobą na zimowy wyjazd w góry. Co więcej: do miejscowości sanatoryjnej, położonej w kotlinie u stóp Masywu Śnieżnika – niegdyś pełnej życia, wtedy wyludnionej. Śnieg pokrywał grubą warstwą dachy wybudowanego pod koniec XIX w. sanatorium w stylu alpejskim. Jego korytarze były puste, na werandach nikt nie leżakował, panowała cisza. Taki anturaż idealnie wpisywał się w świat przedstawiony.

„Bezpieczny” świat
Thomas Mann latem 1912 r. odwiedził swoją żonę, Katję, w szwajcarskim Davos, gdzie przebywała na kuracji. Mieszkała w luksusowym sanatorium Schatzalp, dziś funkcjonującym jako hotel. Ona przebywała tam pół roku, on trzy tygodnie, które jednak wpłynęły na niego inspirująco: prosił Katję, by dokładnie opisywała mu w listach innych kuracjuszy. Akcję swojej nowej powieści umieścił właśnie tam: Davos przemianował na Berghof, z bogactwa sanatoryjnych charakterów ulepił kilka postaci. Pracę zaczął niemal od razu, miała to być początkowo nowelka, lekka w tonie. Ten lekko ironiczny akcent zresztą przetrwał. Przerwał pisanie w chwili rozpoczęcia wojny. Do powieści powrócił parę lat później, odmieniony obserwacją wojennej katastrofy (swoją drogą, ciekawe jak potoczyłaby się akcja Czarodziejskiej góry, gdyby nie ona…).
O czym właściwie jest Czarodziejska góra? Jej treść można zamknąć w kilku zdaniach: z północnej części Niemiec przyjeżdża na południowe pogranicze pewien młody człowiek, Hans Castorp. Odwiedza swojego kuzyna, który w sanatorium leczy się z gruźlicy płuc. Castorp znajduje się w czasie „pomiędzy”: skończył szkoły, jest inżynierem, zaraz po wakacjach będzie musiał wejść w dorosłe życie, więc postara się dobrze wykorzystać te trzy tygodnie w uzdrowiskowej miejscowości. Pobyt się przedłuża, lekarze znajdują w jego płucach ślady choroby i zalecają kurację. Poznaje młodą kobietę, zakochuje się w niej, ona w nim, a potem ją traci. W końcu wraca do Niemiec i zostaje wysłany jako żołnierz na front.
Każde z tych zdań można rozszerzyć. Powieść Manna w gruncie rzeczy spełnia wszystkie zalecenia powieści inicjacyjnej: młody człowiek, całkiem przeciętny – jak zaznacza zaraz na początku narrator – wychowany w tradycyjnym społeczeństwie mieszczańskim, ale otwarty na przygodę, wybiera się w podróż. Podczas niej spotyka różne osoby, bierze udział w pewnych wydarzeniach, podejmie kilka nierozważnych decyzji, doświadczy przeżyć, które nim wstrząsną. To wszystko sprawi, że jego charakter zostanie uformowany. Tylko u Manna proces inicjacji przebiegać będzie w jednym miejscu: w odizolowanej od reszty świata małej społeczności, która żyje na progu śmierci. Wszyscy są tam nieuleczalnie chorzy, a Castorp po raz pierwszy zetknie się z cielesnością, która – wobec nieuniknionej śmierci – może połączyć się z duchowością, bo trudno uciec tu od egzystencjalnych pytań.
Kuracjusze żyją w „bezpiecznym” świecie, którym rządzą przewidywalne reguły, nawet nie muszą decydować sami o sobie. Jedzą o określonych porach, leżakują kilka godzin dziennie, podczas których samotnie rozmyślają lub pogrążają się w destrukcyjnej nudzie, spacerują. Nic tu nie działa tak jak na nizinach. Jest też kobieta, której obecność prowokuje cielesność młodzieńca. Castorp więc postanawia zostać tam na dłużej, jego choroba wszak wcale nie jest taka oczywista: może jest, a może się tylko wydaje? Oczywiście decydują o tym lekarze, ale życie „na górze” okazuje się dla Castorpa tak interesujące, że z chęcią się tym zaleceniom poddaje. I tak mija siedem lat. W tym czasie toczy się „pojedynek o duszę” Hansa, który przysłuchuje się dysputom dwóch pacjentów o radykalnych, skrajnie odmiennych poglądach. Settembrini, włoski literat, który reprezentuje humanizm i idee oświeceniowe, oraz Naphta, nawrócony przez jezuitów galicyjski Żyd. Ich rozmowy to niezbyt dokładne cytaty z różnych dzieł filozoficznych, przede wszystkim z Schopenhauera i Nietzschego.

„Montaż”
Właśnie, cytaty. Jest ich w Czarodziejskiej górze znacznie więcej. Mann lubił konstruować dialogi i narrację, korzystając z cytatów, ale ich nie zaznaczał. W 1927 r. napisał: „Naprawdę sporo czytałem na potrzeby Czarodziejskiej góry, ale nadzwyczaj szybko zapominam o tym, z jakich pomocy korzystałem, ba, zapominam nawet, czego się z nich dowiedziałem”. Kombinował nie tylko z cytatami, ale też zapożyczał z dóbr kultury, innych autorów i własnego życia. Nazywał to „montażem”, ale także „odpisywaniem”, „zwędzonym fragmentem”, czy nawet „bezczelną kradzieżą”. Mann (zresztą tak jak obłożony księgami Castorp w powieści) czyta i podkreśla. W Czarodziejskiej górze można znaleźć mnóstwo cytatów z Goethego, zwłaszcza z Fausta, które – rozpoznane – mogą sugerować inne odczytanie historii Hansa Castorpa. Nie są zaznaczone, więc odkryje je tylko ktoś, kto doskonale zna Goethego. Znajdziemy też Wergiliusza, Dantego, a nawet Andersena. Czy Hans zahipnotyzowany krainą śniegu (i niemający ochoty wracać w niziny) nie przypomina nam Kaja z Królowej śniegu? No i są odwołania do innego znanego baśni schematu: o dwóch braciach jako obrazie jednej jaźni: jeden blondyn, drugi brunet, jeden odważny, drugi tchórzliwy, jeden zostaje w domu, drugi wyrusza w świat itd. Dodajmy do tego stały baśniowy motyw idącej w świat sieroty (Castorp jako dziecko stracił rodziców). Zauważmy też paradoksalność zbudowanego przez Manna świata: główny bohater „wstępuje” do świata zmarłych, a przecież powinien tam raczej „zstępować” niczym do Hadesu, w dół, a nie w górę. A może raczej „wgłąb”. Czy bogactwo możliwych odczytań i odnajdywania ukrytych znaczeń nie prowokuje do sięgnięcia po Czarodziejską górę po raz kolejny?

Czy Castorp przeżył?
To nie jest powieść, która daje dokładne odpowiedzi. Castorp zresztą też ich nie znalazł. Nie udało się go przeciągnąć na żadną ze stron, a ostateczna kłótnia Settembriniego i Naphty kończy się tragicznie: obaj, aby udowodnić swoje racje, uciekają się do przemocy. Ponoszą klęskę, ale to wydarzenie powoduje, że Castorp, który już dojrzał, postanawia opuścić ten „bezpieczny” świat i wrócić do normalnego życia. Tak się składa, że właśnie trwa wojna, a młody człowiek – już zdrowy – zostaje powołany na front. I w tym „normalnym” życiu tracimy z oczu Hansa Castorpa, a powieść kończy się znakiem zapytania. Przeżył? Czy nie przeżył? Nie jest to ważne, w każdym razie „czarodziejska góra” przestała istnieć.
Czarodziejska góra była dla Manna „autentycznym wyrazem jestestwa”. Zmieniał się wraz z nią. Zaczął pisać jako piewca wojny, przekonany o wyższości Niemiec nad Francją nacjonalista. Przeżycia wojny spowodowały porzucenie tego czarno-białego oglądu świata, odrzucenie radykalizmów, które upraszczają rzeczywistość. Zobaczył w całej okazałości i przerażeniu bezsens wojny, jej haniebność.
A dzisiaj? Czy nie powrócił radykalizm poglądów? Czy polaryzacja społeczeństwa nie zbliża się do niebezpiecznych granic? Czy wojna nie puka do drzwi?
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki