Śnieg sypie w oczy, wokół tłum ludzi. Idę po Krupówkach. Atrakcje na prawo i lewo. Pora kolacyjna i dansingowa. Słyszę reklamę gabinetu figur woskowych: „Uwaga, uwaga. Największe w Polsce muzeum figur woskowych, za pół ceny! Zobaczysz tam: Tytusa Chałubińskiego, Kazimierza Tetmajera, Stanisława Witkiewicza z synem, Helenę Modrzejewską, Sabałę, Bartusia Obrochtę, Kasprowicza i Zofię Stryjeńską”. Szok? Pewnie, chciałoby się, żeby tak było. Jaka byłaby to promocja kultury Zakopanego, ale nic z tego. Zobaczysz tam Leo Messiego, Jacka Sparowa i gwiazdy muzyki pop z wosku. Wcale nie zobaczę, bo w życiu tam nie wejdę. Choć obok są jeszcze papugi, które jedzą z ręki, a z kolei żywe sowy na sznurku można sobie posadzić na ramieniu i strzelić sobie fotkę na ulicy – zamiast zdjęcia z białym misiem.
Nie przyjechałam tu na narty, ale do pracy. Pół dnia przesiaduję w Muzeum Tatrzańskim, potem pracuję i za żadne skarby nie poszłabym na Krupówki, gdyby nie potrzeba. Za każdym razem staram się traktować to miejsce jako cel badań terenowych. Wymarzony gabinet figur woskowych nikogo by nie zainteresował, kto z turystów wie, kim był Sabała albo Modrzejewska. Tetmajer może obił się o uszy na lekcji polskiego, choć szczerze mówiąc nie jestem już pewna, czy program obejmuje poetów Młodej Polski. Ponad połowa zakopiańskich uczniów nie wie, kto to Witkacy, jak powiedział mi znajomy aktor, który prowadzi tutaj teatralne zajęcia pozalekcyjne.
O Zakopanem w dwudziestoleciu międzywojennym pisali felietony znakomici pisarze, a wśród nich Kornel Makuszyński. Miał cięte pióro i poczucie humoru. I malarz Rafał Malczewski, syn Jacka, który mieszkał tu przez wiele lat. Nabijali się z górskiej turystyki krupówkowej tak jak my dzisiaj. Każde pokolenie wyrażało w różnej formie swoje niezadowolenie z tego, jak zmieniało się to miejsce. Ci, którzy zajechali pod Giewont jeszcze w XIX wieku, za czasów Chałubińskiego i Witkiewicza, narzekali na tłumy chodzące po głównej ulicy już na początku XX wieku. Ci, którzy poznali Zakopane przed I wojną, oburzali się na tłumy krupówkowo-kawiarniano-dansingowe w wolnej Polsce. I tak dalej… Nikomu się nawet nie przyśniło, co się może wydarzyć w XXI wieku. Wszyscy zawsze wytykali góralom chciwość, może poza pierwszym pokoleniem Chałubińskiego.
Makuszyński wytykał paniom i panom popisywanie się wyjątkowymi strojami przygotowanymi na spacer po Krupówkach. Donoszę, że obecnie króluje kolor biały i złote śniegowce. Tegoroczny zapach ulicy jest taki sam od wielu lat: grill plus musztarda plus gofry. Wnętrza to połączenie ciepłego odcienia drewna z kapiącym złotem. Muzyka niezmiennie niby góralska (Bartuś Obrochta przewraca się w grobie). Ojciec do synka: „Misiu, zapamiętaj ten widok, tego nie ma w Warszawie”.