Zaproponowane przez nową minister edukacji Barbarę Nowacką zmiany w szkołach spotkały się z negatywną reakcją ze strony konserwatywnej. Zapowiedź ograniczenia programów, a przede wszystkim zlikwidowania obowiązkowych prac domowych, wywołały duże emocje. Decyzjom zarzucono populizm, wskazywano też, że takie rozwiązanie może zwiększyć nierówności, choć przecież zadaniem szkoły publicznej jest ich niwelowanie.
Zarzut dotyczący nierówności to niestety broń obosieczna. Ponieważ przerzucanie dużej części realizacji programu szkolnego na uczniów, by go przerobili, wykonując prace domowe (z czym mieliśmy do czynienia w ostatnich latach), również zwiększało nierówności. Dzieci, które choćby miały własny pokój, posiadały lepsze warunki niż te, które lekcje odrabiały w małym mieszkaniu, przy włączonym telewizorze oglądanym przez dziadków. Tak samo dzieci wykształconych rodziców miały większą szansę na pomoc w porównaniu z tymi, które pochodzą z domów o niższym kapitale kulturowym.
Nie, nie twierdzę, że zarzut dotyczący nierówności jest nieistotny. Wręcz przeciwnie, uważam, że to sprawa zupełnie fundamentalna. Dotycząca bowiem sedna tego, do czego w ogóle będziemy potrzebować szkoły. Czy ma być miejscem socjalizacji (w pandemii pisałem na tych łamach, jak okazało się, że ważną funkcją szkoły jest po prostu tworzenie przestrzeni do spędzania czasu przez dzieci w czasie, gdy ich rodzice pracują), dawania szans i wyrównywania możliwości pomiędzy dziećmi z domów biedniejszych i bogatszych, gorzej i lepiej wykształconych. Konserwatywna teoria zwraca też uwagę, że szkoła winna być miejscem zanurzenia w kulturze, gdzie przerobione zostają kanony właściwe dla danej kultury, po to, by właśnie stworzyć wspólne minimum, które sprawia, iż możemy mówić o sobie, że jesteśmy wspólnotą nie tylko polityczną, ale również kulturową. Jeszcze inni zwracają uwagę na to, że szkoła powinna być miejscem uczenia krytycznego myślenia, stawiania pytań, rozwijania ciekawości, by później każdy mógł sam prowadzić dociekania, studiować itp. Pewnie każda z tych odpowiedzi jest po części prawdziwa, a szkoła pełni naprawdę wiele istotnych ról.
Jeśli mnie czegoś brakuje w decyzjach minister Nowackiej, to całościowej wizji: jaką szkołę naprawdę chcemy w szkole zbudować. Czemu ma służyć zmienianie podstaw programowych, czym w ogóle szkoła ma być.
Bo przyznam, że moje zdanie w tej sprawie ostatnio się zmienia. Może rzeczywiście pisanie wypracowań w domu nie ma sensu, jeśli nauczyciel nie jest w stanie stwierdzić, czy tekst napisał uczeń, czy też zlecił jego napisanie modułowi sztucznej inteligencji? Może rzeczywiście lepiej kazać się uczniowi przygotować w domu, przeczytać lektury, a rozprawkę pisać na klasówce, gdy nauczyciel może skontrolować, że uczeń pisze sam, a nie przepisuje z ChatGPT? W ogóle wprowadzenie do masowego użytku sztucznej inteligencji jest rewolucją w edukacji. Powstało już wiele firm, które na podstawie tych narzędzi oferują niezwykłe kursy i szkolenia, inne uczą nauczycieli wykorzystywać ChatGPT w procesie dydaktycznym. I może spieramy się o szkołę, używając kategorii z XIX wieku, niektórych może z połowy XX wieku, a tymczasem jesteśmy świadkami rewolucji sztucznej inteligencji i nie wiemy, jak wpłynie to na tworzenie się na przykład nowych zawodów w przyszłości.