Logo Przewdonik Katolicki

Podlaska idylla

Szymon Bojdo
Kadr z filmu U Pana Boga w Królowym Moście (2024) | fot. Materiały prasowe

Jak ułożyłaby świat mała społeczność na Podlasiu? Jakiś trop na ten temat przedstawia nam seria filmów U Pana Boga… Jacka Bromskiego. Wyobrażenie to jest bardzo krzepiące, choć jak w bajce nie do końca prawdziwe.

Inspiracją do tego tekstu była oczywiście premiera czwartego już filmu Jacka Bromskiego, tym razem pod tytułem U Pana Boga w Królowym Moście. O ile poprzednie części zatytułowane były metaforycznymi powiedzeniami („za piecem”, „w ogródku” i „za miedzą”), o tyle najnowsza produkcja umiejscawia je w konkretnej rzeczywistości. Przyznam szczerze, że gdy oglądałem pierwsze części tej tetralogii, myślałem, że dzieje się ona w jakimś nieistniejącym miejscu, w miejscowości wyrwanej rzeczywistości, że to krzywe, choć dosyć przyjemne w odbiorze zwierciadło – i to nie dotyczące całej Polski, tylko, oczywiście z mojej perspektywy, za Wartą, Wisłą, gdzieś tam, gdzie pasą się żubry opodal Puszczy Białowieskiej. Kto nie widział poprzednich filmów Bromskiego, niech koniecznie to nadrobi. Są to dość dobre przykłady polskiej komedii łączącej lekką fabułę, smaczny humor oraz swego rodzaju obserwacje rzeczywistości wokół, do której poszczególne gagi i złote myśli bohaterów są nadzwyczaj celnym komentarzem.

Przepis na komedię
Mamy do czynienia z czterema różnymi filmami, w sensie tego, co się w nich dzieje, choć spotykamy tych samych lubianych bohaterów. Rzecz dzieje się we wspomnianej miejscowości Królowy Most, umiejscowionej między Białymstokiem a granicą białoruską. Sercem społeczności jest kościół katolicki na czele z proboszczem, a jego głową miejscowy burmistrz, władzą wykonawczą z kolei komendant policji. Za część artystyczno-integracyjną odpowiada gospoda „Zapiecek” z jej najlepiej poinformowaną gospodynią, skwapliwie wydzielającą jadła i napoje. Jednak zawsze do tej idyllicznej rzeczywistości wkracza jakiś czarny charakter, który chce zaburzyć spokój, jakim żyją na co dzień mieszkańcy Królowego Mostu. W dodatku różnego rodzaju perypetie obnażają słabości lub przywary społeczności i jej obywateli, ale także pokazują to, co w nich szlachetnego i dobrego. Mamy zatem przepis na film według Jacka Bromskiego: społeczność rządząca się swoimi prawami, idylla wynikająca z bycia daleko od szosy, gdzie nikt z Warszawy, a nawet Białegostoku nie przeszkadza i się nie wtrąca. Wszyscy wierzą, słuchają swojego proboszcza i żyją w zgodzie z naturą. Tylko czasem pojawi się jakiś bandzior albo sytuacja, która ten porządek wywraca, ale dziękować Bogu, wszystko kończy się happy endem. Nadmienić należy, że to happy end zakończony zazwyczaj ślubem lub zawiązaniem jakiejś wielkiej miłości.
Czy jest to historia, którą znamy i lubimy? Owszem, tak! Tylko skąd? Przeanalizujmy: mała miejscowość, społeczność pod wodzą miejscowego lidera, przedstawiciele służb mundurowych, perypetie miłosne, nadciągająca katastrofa i szczęśliwe zakończenie z hucznym weseliskiem? Tak jest, Drodzy Czytelnicy, ten koncept na polską komedię, którą lubimy i cenimy – bo jest trochę o nas, a trochę o idealnym świecie – wymyślił nie kto inny jak Adam Mickiewicz, a w formie znakomitej oddał ją w Panu Tadeuszu. Tak jest, nasz narodowy epos to nic innego jak komedia pomyłek, na piedestał naszego kanonu literackiego wyniesiony ze względu na budowę tekstu (13-zgłoskowiec) oraz fabuły (losy pojedynczego bohatera na tle większych wydarzeń historycznych). O tym należałoby napisać szerzej, ale komedia polska ma się dobrze już od XIX wieku, koncepty Mickiewicza czy Fredry wciąż się w naszych czasach sprawdzają.

Oko puszczone do widza
W filmach Jacka Bromskiego prezentowany jest optymistyczny pogląd na świat, w którym dobro zawsze zwycięża zło, ten, kto chce odnaleźć swoje przeznaczenie, zawsze je znajduje, a świat ma odwieczny porządek, z jego strażnikami, którzy czujnie próbują wyrugować każdą próbę jego naruszenia. Tym, co nadaje historycznego czy kronikarskiego sznytu tym obrazom, jest nienachalne przemycanie informacji o bieżących sprawach społecznych czy politycznych. Nie pozostają one bez oceny, bo choć puszczane jest do nas oko, to porozumiewawczo, jakby bohater mówił nam na ucho „wiesz, o co chodzi!”. W pierwszej części są to mafijne porachunki na pograniczu. Drobni handlarze czy szmuglerzy, będący w tamtym czasie dość powszechnym zjawiskiem, przejeżdżając kilka razy przez granicę, muszą zapłacić haracz ukraińskiemu gangowi. Przeciwstawia się mu wcale nie lokalny komisariat, który prawdę mówiąc raczej się gangu bał, lecz handlarka Marusia, która nie chciała zapłacić okupu i została przez gangsterów okradziona. Tuż przed naszym wejściem do UE temat ten był niezwykle rozgrzewającym media – o „mrówkach” pisano nie tylko w kontekście granicy wschodniej, ale też ludzie z zachodniej Polski takim procederem się zajmowali. W U Pana Boga w ogródku spokój snów zakłóca gangster. Agenci CBŚ przywożą Józefa Czaplę, świadka koronnego w procesie przeciwko mafii. Szczegóły sprawy zna tylko Henryk – komendant policji, który boryka się z wieloma problemami: brakuje mu podwładnych, nie może też znaleźć męża dla córki, Luśki, która ma nieślubne dziecko. Te sprawy tak bardzo zainteresowały Polaków, że powstał nawet 12-odcinkowy serial na bazie filmu. A był to czas rozprawienia się z mafiami w Pruszkowie i Wołominie, ale też poluźnienia dyscypliny obyczajowej w Polsce, nieślubna ciąża przestawała być tematem tabu. Nieco bardziej skomplikowane są problemy części trzeciej. Tam nawet były gangster – Bocian przechodzi metamorfozę w dobrego bohatera, który kandydować będzie nawet na burmistrza Królowego Mostu. Zanim jednak do tego dojdzie, miejscowość będzie terroryzował inny gangster, znany już z części pierwszej „Gruzin”. Wszystko jednak z powodu polityki: do domu rodzinnego wraca z USA Staś. Wykorzystuje on doświadczenie, jakie zdobył będąc za granicą, pracując przez 10 lat jako przedstawiciel handlowy, i stara się pomóc Śliwiakowi, który za wszelką cenę chce w zbliżających się wyborach zostać burmistrzem Królowego Mostu. Z biegiem czasu pojawiają się jego przeciwnicy, którzy niszczą plakaty rozklejane na ścianach i podpalają budynek dyskoteki „Panderoza”. No i Śliwiak sprowadza do miasteczka „Gruzina”, by zrobił porządek na jego zasadach, ale wymyka się to spod kontroli. Takie opowieści o samorządowej, lokalnej bonanzie można by mnożyć i to w różnych częściach kraju. Polityka, ale już ta wielka, stanowi temat ostatniej części tetralogii: Młoda archeolożka z Warszawy przybywa do Królowego Mostu, by przeprowadzić badania w lochach miejscowego kościoła. Proboszcz bez zgody biskupa umożliwia jej pracę w nieodkrytych dotąd podziemiach budowli. Dziewczyna znajduje historyczny dokument, według którego Królowy Most powinien być niepodległym państwem. Jak wiemy, sprawni i dumni mieszkańcy okolicy zapalają się do takiego pomysłu, ale tym razem zło niekoniecznie przyjdzie z zewnątrz: ujawni się raczej, jak namiastka władzy potrafi deprawować, ale też jak ważne jest działanie wspólnotowe, by złu się przeciwstawić.

Mądrość księdza Antoniego
Podlaska miejscowość zmienia się w filmach Bromskiego, tak mniej więcej jak zmieniała się Polska – od starych polonezów do najnowszych marek, od ważenia na odważnikowej wadze do nowoczesnych terminali płatniczych, od chałup po piękne hotele. Tylko kościół stoi jak stał – jest odnowiony, ale w jego murach posługuje wciąż proboszcz ksiądz Antoni. Jego genialną postać wykreował aktor niezawodowy i kompozytor Krzysztof Dzierma. Nie jest to bynajmniej doktryner, ktoś, kto nie zauważa zmieniającego się świata, on to dostrzega, korzysta z jego dobrodziejstw, ale też zauważa idące za nimi niebezpieczeństwa. Ksiądz Antoni w duszpasterstwie jest kuty na cztery nogi, potrafi ewangelizować nawet w skrajnie niesprzyjających warunkach, ale pełen franciszkańskiej prostoty szanuje wolność każdego człowieka. Odważnie stwierdza, że sojusz ołtarza z tronem kończy się źle dla ołtarza, a w modlitwie przed figurą Maryi wyznaje, że choć widzi wady Kościoła w Polsce, to jednak on nie odchodzi, a zostaje tu, gdzie służy, bo tu są ludzie, którzy ten Kościół tworzą. Może to tylko podlaska idylla? Ale czyż nie takich postaw byśmy pragnęli, nie tylko w lokalnych społecznościach?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki