Rzadko zdarza się, by kolejna część tej samej historii, opowiadana na dużym ekranie, nie rozczarowała i nie zadziałał przy niej znany z wielu produkcji mechanizm tzw. równi pochyłej, czyli każda następna część jest gorszą wersją poprzedniej. Rzadko zdarza się też, by fabuła oparta na relacji między kobietą i mężczyzną nie zatrzymywała się jedynie na płaszczyźnie czysto zewnętrznej, zilustrowanej na wszelkie możliwe sposoby i wykorzystującej przepracowane konfiguracje: praca, dom, dzieci, ewentualnie teściowie i przyjaciele, czy banalnych dialogach, sączących się z ust bohaterów.
Przed wschodem, zachodem i północą
Historia tej miłości jest inna, rozłożona w czasie, a widzowie oglądają różne jej odcienie, przysłowiowe cienie i blaski. Linklater pokazuje kolejny etap związku Francuzki Celine (Julie Delpy) i Amerykanina Jessego (Ethan Hawke), z wielką subtelnością i wrażliwością, pokazując ewolucję ich związku i jednocześnie traktując swych bohaterów niezwykle serio, co nie znaczy, że bez nuty inteligentnego humoru.
Kiedy niemal dwadzieścia lat temu, w połowie lat 90. ubiegłego wieku, po raz pierwszy (Przed wschodem słońca) poznaliśmy parę młodych ludzi, którzy przez przypadek spotkali się w pociągu jadącym do Wiednia, nikomu chyba wówczas nie przeszło przez myśl, że ich losy poruszą miliony widzów na całym świecie. A film, choć oparty jedynie na dialogu dwóch postaci, zostanie okrzyknięty jednym z najbardziej ambitnych i kultowych obrazów końca XX stulecia. Trzeba było czekać dziewięć lat, by historia rozpoczęta w Wiedniu znalazła swoją kontynuację w Paryżu w Przed zachodem słońca. Jesse, jako znany pisarz, promował wówczas swą najnowszą książkę w stolicy Francji, a Celine znalazła się na jego spotkaniu autorskim. Mężczyzna poszedł za głosem serca i postanowił pozostać przy porzuconej dziewięć lat wcześniej miłości swojego życia. Otwarte zakończenie filmu dawało nadzieję na kontynuację opowieści. Zainteresowani dynamiką związku Francuzki i Amerykanina doczekali się kolejnej części trylogii Linklatera. Obraz, który można obecnie oglądać w kinach, jest równie fascynujący i nieprzewidywalny jak dwie poprzednie produkcje. Podobnie jak wcześniej, Ethan Hawke i Julie Delpy aktywnie uczestniczyli w pisaniu scenariusza, co bez wątpienia wyszło na korzyść produkcji. Gra amerykańsko-francuskiego duetu, gesty, spojrzenia, a przede wszystkim inteligentne dialogi sprawiają, że jest to bardzo naturalny, wielowymiarowy obraz, a nawet nad wyraz prawdziwy, autentyczny, bez cienia hipokryzji, zbędnego lukru czy megalomanii. Najnowszy film Linklatera Przed północą nie przypomina z reguły płytkich, romantycznych historii, nie jest też podrasowaną przeróbką wcześniejszych części.
Dwoje na Peloponezie
Celine i Jesse nie są już naiwnymi nastolatkami planującymi utopijną przyszłość na ulicach Wiednia ani 30-latkami z bagażem pierwszych poważnych rozczarowań i niepowodzeń. Teraz przeżywają tzw. trudny wiek średni. Mają już ok. 40 lat, są ludźmi spełniającymi się zawodowo i – o czym dowiadujemy się na początku filmu – rodzicami kilkuletnich bliźniaczek Elli i Niny. Właśnie kończą urlop, spędzany w towarzystwie przyjaciół na greckim Peloponezie. Linklater nie odmalowuje jednak greckich klimatów i krajobrazów z nachalną natarczywością, a jedynie subtelnie przemyca widoki i… kulinarne akcenty tego kraju. Tutaj zresztą każda scena, gest, rozmowa mają jakiś cel i sens, otwierają na nowe płaszczyzny, skłaniając widzów do refleksji czy budując komizm sytuacji, skutkujący oczywiście salwą śmiechu.
Tym razem reżyser wprowadził większą liczbę osób, a dyskusja bohaterów podczas leniwego, greckiego obiadu staje się konfrontacją międzypokoleniowych, bynajmniej nieoklepanych przemyśleń na temat literatury, miłości, przyjaźni, życia i śmierci. Fascynujące w tej scenie jest to, że jak rzadko w którym filmie, każdy widz odczyta głos swojego pokolenia. Celine i Jessego czeka jeszcze romantyczna noc w wynajętym specjalnie dla nich dwojga pokoju hotelowym. Można by się więc spodziewać nastrojowego wieczoru, który zapamiętają do końca życia, gdy tymczasem, zupełnie niespodziewanie, reżyser przechodzi płynnie do wydarzeń, które stanowią szczyt całej opowieści. Zabawne dialogi pełne dygresji na temat dziewczynek, psychologii, religii, a nawet popkultury przerodzą się w poważną (i jakże prawdziwą – sic!) rozmowę Celine i Jessego. Nie będę zdradzać jej szczegółów, by tym, którzy jeszcze filmu nie widzieli, nie niszczyć przyjemności jego obejrzenia. Powiem tylko, że hotelowy pokój stanie się tłem iście mistrzowskiej gry aktorów i rewelacyjnych, błyskotliwych dialogów, pełnych pasji, namiętności i emocji. Zderzenie kobiecego i męskiego spojrzenia na świat i percepcji osiąga tutaj swoje apogeum.
Reżyser, podobnie jak wcześniej, ustrzegł się banalnego zakończenia opowieści.
Czy doczekamy się kolejnych filmowych perypetii Celine i Jessego, kiedy będą przeżywać pierwsze miłości dziewczynek lub kiedy zostaną dziadkami? Zobaczymy.
Tymczasem warto podkreślić, że Przed północą to film – w dobrym tego słowa znaczeniu – „przegadany”, przypominający – podobnie jak dwie pierwsze części trylogii – sztukę teatralną. Na pewno przypadnie do gustu tym, którzy od kina oczekują czegoś więcej niż trywialnej historii miłosnej, z łatwym do przewidzenia zakończeniem w postaci happy endu.