123 tyle lat trwało życie w udręce. W kraju, który istniał tylko we wspomnieniach i marzeniach. Artyści tworzący w trzech zaborach byli jednymi z tych, którzy poprzez swoją twórczość pomagali „krzepić serca” i śnić o wolnej Polsce. Ten sen stał się rzeczywistością. Wiemy, że proces odbudowywania Polski trwał długo i że nie zawsze było się z czego cieszyć. Zresztą euforia 1918 roku nie wszystkim się udzieliła, a w kolejnych latach nawet ci politycznie zaangażowani artyści często nie kryli rozczarowania. Wiele o tym mówią ich powstałe później powieści, żeby przywołać Przedwiośnie Żeromskiego czy Granicę Nałkowskiej, ale to już inna historia. Na razie wszyscy fetują. Na razie cieszą się z happy endu.
Wolną Polskę namalować
Jacek Malczewski maluje personifikację niepodległej Polski. Obraz nosi tytuł Polonia I. Jest młodą zadowoloną kobietą. Na głowie nosi czarny welon, z ramion zsuwa się ciężki wojskowy płaszcz. To rosyjski szynel, który symbolizował zawsze na jego obrazach opresję i pamięć o zesłańcach na Sybir. Nad głową kobiety widać zakrwawione stopy uwalniające się z kajdan. To już nie jest Polonia zniewolona i udręczona, znana z płócien polskich malarzy. Ale nie jest to też Polonia w euforii. Jak wielu twórców, Malczewski po 1918 r. patrzy na Polskę z zadumą i refleksją. Co będzie dalej? Co z tą niepodległością zrobimy?
Początek XX w. to w sztukach pięknych poszukiwanie stylu narodowego, czysto polskiego, który miałby dowodzić jedności narodu i go scalać. Odnaleziono go w folklorze. Zofia Stryjeńska, która podczas Wielkiej Wojny wspomagała Legiony projektami pocztówek, które masowo kupowano, fascynuje się panteonem bożków słowiańskich. Zanim sięgnie po wzory podhalańskie, uważane przez wielu artystów za „rdzennie polskie” – bez naleciałości zagranicznych, bez elementów kultury zaborcy – szuka źródeł w słowiańszczyźnie. Za chwilę namaluje cykl zatytułowany Pascha, w którym zmartwychwstały Chrystus przypomina z wyglądu chłopa z mazowieckiej wsi. Stryjeńska interpretuje wydarzenia leżące u podstaw chrześcijaństwa w swoim stylu, czerpiąc garściami z polskiego folkloru i tworząc charakterystyczną dla niej miksturę. Słowiański Chrystus to oczywiście zmartwychwstała Polska, a feeria barw i żywiołowość, jaka przenika te gwasze, wyraża świętowanie ogłoszonej właśnie niepodległości. To jasne jak słońce. Nadchodzi nowa era, a dla artystów oznacza ona otwarcie na świat. Wracają z Paryża polscy malarze i przywożą ze sobą idee, z których dotąd czerpali tylko niektórzy. Teraz można iść na całość, powstają grupy artystyczne, manifesty, sztuka nie komentuje nowej rzeczywistości, nie zajmuje się Polską – ona nią jest. Jedynym komentarzem jest ów ferment, który niósł ze sobą świeżość.
Kiedy pisarz staje się prezydentem
Anegdota opowiada o pierwszym spotkaniu Stefana Żeromskiego z Józefem Piłsudskim. Było to w Zakopanem, kilka lat przed 1914 r. Piłsudski nie miał pieniędzy, więc mieszkał w byle jakiej chacie. Przyjął pisarza bez spodni, bo jedyne jakie miał, zaniósł do zacerowania. Siedział w samych majtkach przy stoliku i układał pasjansa. Miał powiedzieć, że jeśli mu ten pasjans wyjdzie, to będzie znaczyć, że zostanie dyktatorem Polski. Żeromski pomyślał wtedy: „Taka bieda, siedzi w gaciach, a marzy o niepodległej Polsce”.
Całą wojnę spędził Żeromski pod Tatrami, angażując się w pomoc legionistom. Był już bardzo uznanym pisarzem, który poświęcił się pracy społecznikowskiej. Zasiadał w zakopiańskiej ekspozyturze Naczelnego Komitetu Narodowego. Z poetą Janem Kasprowiczem prowadzili konspiracyjne działania. A w Zakopanem niepodległość przychodzi wcześniej. Jest 13 października 1918 r., kiedy mieszkańcy Zakopanego wypowiadają zaborcy posłuszeństwo i proklamują wolność.
Tego dnia powstała Organizacja Narodowa, skupiająca osoby związane z różnymi frakcjami politycznymi. Na jej czele ma stanąć ktoś, kogo szanują wszyscy. Wybór pada na Żeromskiego. Prosi on tylko, żeby podczas rozbrajania Austriaków unikać rozlewu krwi (zaborcy zresztą nie stawiali żadnego oporu).
I tak 1 listopada powstała Rzeczpospolita Zakopiańska, na czele której stanął Żeromski. W przemówieniu mówił: „Radujmy się obywatele, że i nam w małym naszym świecie przypadło w udziale przyczynienie się do wielkiego szczęścia ojczyzny, do spełnienia tego cudu, na który patrzymy szczęśliwymi oczyma – cudu wskrzeszenia Polski”.
Po latach żartobliwie wspominał swoje 35 dni prezydentury: „Powierzono mi niemal dyktaturę w Zakopanem z przyległymi dolinkami. Sprawowałem ten niezapomniany, śmieszny i wesoły urząd, gdy mama Austria waliła się w gruzy. Zaprzysiągłem uroczyście wojsko, policję, szpiclów, gminę, pocztę i telegraf na wierność nowemu państwu, a nawet prowadziłem wojnę o odzyskanie wsi Głodówka i Sucha Góra od inwazji czeskiej. Mile wspominam te moje przewagi wojenne i dyktatorskie, gdyż zawierają morze wesela”.
„Ruch tramwajowy normalny”
Obszernie o listopadzie 1918 r. pisze w swoim dzienniku Maria Dąbrowska, która jest już wtedy niezłą i poczytną publicystką. Ciekawie więc relacjonuje wydarzenia, bo jest w samym ich centrum – w Warszawie – no i interesuje się polityką. Zna nazwiska działaczy politycznych, doskonale orientuje się w przeróżnych zależnościach, ocenia decyzje. Pod datą 11 listopada 1918 r. (poniedziałek) czytamy: „Przez cały dzień na ulicach tłumy. Ruch tramwajowy normalny. Piłsudski rozczarował mnie. Witany przez tłum, powiedział z balkonu, że jest chory na gardło. Cóż to w takiej chwili, w takiej chwili może kogo obchodzić”. Przy tej notatce Dąbrowska zaznaczy w 1943 r.: „A teraz mi się to właśnie podoba”. Pomiędzy jej sprawozdaniami z utworzenia nowego rządu i przemyśleniami dotyczącymi tego, jakie będę losy niepodległej, można znaleźć i taką perełkę: „W tym wszystkim wstaje Polska. I nikt nie widzi, jaka jest piękna. Nikt nie spostrzega w tym zgiełku”. Gorączka 1918 r. natchnęła ją do napisania kilku patriotycznych opowiadań dla młodzieży, w których podjęła tematy związane z przeszłością naszego narodu. Wychodzą one jeszcze w tym roku, w zbiorze zatytułowanym Dzieci Ojczyzny.
Zofia Nałkowska, dobrze zapowiadająca się młoda pisarka, mieszka w miejscowości Górki niedaleko Warszawy. W dzienniku odnotowuje przebieg Wielkiej Wojny, zwłaszcza w skali mikro. To wojna zauważalna przez cywilów, w codziennym życiu, pełna opisów losów ludzkich, obserwacji cierpienia zwykłego żołnierza. Nałkowska ma więcej informacji i potrafi patrzeć również z szerszej perspektywy, ponieważ jej przyszły drugi mąż, bohater PPS, jest dowódcą żandarmerii w Legionach. Do perspektywy odzyskania przez Polskę niepodległości podchodzi z wieloma pytaniami. Niepokój u niej wywołuje fakt, że „kraj odradza się właśnie wtedy, gdy trzy odłamy jego ludności najstaranniej wzajem do siebie strzelają”.
11 listopada 1918 r. jest wciąż nastawiona sceptycznie: „Ach, napatrzyłam się tu tylu rzeczy nienawistnych przez ten ostatni rok, że się nie umiem cieszyć ani wierzyć w trwałość zwycięstwa”. Obawia się o nową Polskę, o to, że patriotyzm przerodzi się szybko w nacjonalizm. Współuczestniczy z odczuciami narodu, choć daleko jej do bezrefleksyjnego entuzjazmu. Myśli trzeźwo i tak też ocenia sytuację: „Polska, szalona i radosna z odzyskanej wolności, leży dziś między Rosją bolszewicką a zrewolucjonizowanymi, socjaldemokratycznymi Niemcami. Ogromne, tak ciężko okupione zwycięstwo partii Piłsudskiego wydaje mi się już teraz zakreślone na krótką metę”.
Czy nie przewidziała tego, co stanie się za lat dwadzieścia? Nie tylko zresztą to, słowa bohatera dramatu Nałkowskiej Romans Teresy Hennert są znamienne: „Niepodległość już jest. Są i granice. Mamy wszystko to, co jest gdzie indziej, czegośmy innym zazdrościli. Jest łapownictwo rodzime, prywata, protekcja, wielkie afery, wielkie majątki, interes, interes przede wszystkim”.