Przykłady świętych można mnożyć i co chwilę łapać będziemy się za głowę. On też? I ona? I on? Co zrobić mamy z tą wiedzą?
Niósł Chrystusa
Św. Krzysztof miał pochodzić z Licji i ponieść męczeńską śmierć za panowania cesarza Decjusza. Najstarsze wspomnienie o nim pojawia się w formie napisu z 452 roku, znalezionego w Nikomedii. Średniowieczna legenda mówiła o nim jako o „niosącym Chrystusa” – człowieku bardzo silnym z mało zachwycającą urodą, który przyjął chrzest i zamieszkał nad Jordanem. Tam pracował, przenosząc podróżnych przez rzekę na własnych barkach. Pewnej nocy usłyszał głos dziecka, a kiedy próbował je przenieść przez wodę, poczuł jego ogromny i nienaturalny ciężar. Kiedy zapytał chłopca, kim jest, ten odpowiedział, że jest Jezusem. „Dźwigając Mnie, dźwigasz cały świat”. W ten sposób dawny Reprobus (tak miał początkowo na imię) został Christoforosem – „niosącym Chrystusa”.
Św. Krzysztof został patronem kierowców, ale też pielgrzymów, podróżnych wszelkiego rodzaju, orędownikiem w niebezpieczeństwach. Na jego pamiątkę co roku święci się pojazdy. I jest z nim tylko jeden problem. Wszystko wskazuje na to, że św. Krzysztof nigdy nie istniał.
Objawiała się świętemu
Nie istniała również nigdy św. Filomena – niespecjalnie znana w Polsce, choć wielką czcią darzył ją św. Jan Maria Vianney. Ba, Filomena miała mu się nawet objawiać. Przez kilkaset lat darzono ją czcią, a początkiem owej czci było odnalezienie w rzymskich katakumbach Pryscylli grobu młodej dziewczyny z błędnie odczytanym łacińskim napisem. Ów błąd pozwalał przez wiele lat sądzić, że pochowana w tym miejscu to męczennica o imieniu Filomena. Jeszcze w XIX wieku rozszerzać się zaczął mocno jej kult we Włoszech. Wstawiennictwu św. Filomeny przypisywano wiele uzdrowień, pozytywnie o tym kulcie wypowiadali się papieże. O Filomenie powtarzano, że jej ojciec był nawróconym na chrześcijaństwo greckim królem, który razem z córką udał się do Rzymu, żeby z cesarzem Dioklecjanem negocjować zatrzymanie prześladowań chrześcijan. Niestety młoda dziewczyna oczarowała Dioklecjana swoją urodą, a kiedy odmówiła poślubienia go, kazał ją torturować. Potem przywiązał ją do kotwicy i kazał wrzucić do Tybru, a z brzegu strzelano do niej z łuku. Filomena nie tylko nie zginęła, ale wyszła z tych prześladowań bez jednego zranienia. Wtedy cesarz nakazał jej ścięcie. Filomena zginęła w IV wieku, a kanonizowana została dopiero w wieku XVII – po starannie (!) prowadzonym procesie, w którym badano głównie cuda, dziejące się za jej wstawiennictwem. I choć cudów dziś zakwestionować nie można, samo istnienie św. Filomeny uznawane jest co najmniej za mocno wątpliwe.
Przyniosła wiatyk Stanisławowi
Św. Barbara była córką bogatego poganina. Ojciec wysłał ją na nauki do Nikomedii i tam spotkała się z chrześcijaństwem. Miała korespondować ze samym Orygenesem, który zachęcił ją do złożenia ślubów czystości. Kiedy jej ojciec się o tym dowiedział, uwięził córkę, zmuszając ją do wyrzeczenia się „dziwnej wiary”. W końcu zaprowadził ją przed sąd, który skazał ją na ubiczowanie, potem bicie maczugami, przypalanie pochodniami, wreszcie kazał obciąć jej piersi i nagą pognać ulicami miasta. Przed wstydem okrył ją anioł białą szatą. Ostatecznie Barbara zginęła ścięta mieczem przez własnego ojca – który natychmiast po dokonaniu tego czynu sam padł rażony piorunem.
Żywoty św. Barbary powtarzano we wszystkich językach średniowiecznego świata chrześcijan. Przekazywano sobie jej relikwie. Obwołana została patronką nagłej śmierci i tych, którzy na taką śmierć byli narażeni. Chronić miała więc górników, hutników, marynarzy, żołnierzy. Powstawały bractwa ku jej czci, do których należeli ludzie pragnący uprosić sobie łaskę dobrej śmierci. To ona miała w widzeniu przynieść Komunię św. umierającemu św. Stanisławowi Kostce. Szczegółowe poszukiwania detali z jej biografii prowadzą jednak do wniosku, że Barbara jest po prostu średniowieczną legendą.
Miała swój kościół
Niezwykle ciekawy jest przypadek św. Zuzanny – która również miała ponieść śmierć za czasów Dioklecjana, ale ona była z cesarzem spokrewniona. Spokrewniona była też z ówczesnym papieżem. Jej ojciec Gabinus był księdzem, a jego brat wybrany został na biskupa Rzymu. Chciała zachować dziewictwo, ale Dioklecjan ogłosił jej zaręczyny z młodym generałem. Kiedy dziewczyna odmówiła, cała rodzina popadła w konflikt, a na nią samą padło jedno z najgorszych wówczas podejrzeń: że jest chrześcijanką. Poddano ją więc próbie i nakazano złożyć ofiarę Jowiszowi. Zuzanna odmówiła i tylko pokrewieństwo z cesarzem uchroniło ją przez natychmiastowym aresztowaniem. Więzy rodzinne nie przydały się jednak na długo: sam cesarz kazał ją aresztować i ściąć. Jej ojciec został zagłodzony w więzieniu. Wuj, papież Kajus, uniknął śmierci tylko dlatego, że schronił się w katakumbach.
Co w tej historii bez wątpienia jest prawdą? Istniał cesarz Dioklecjan. Istniał również papież Kajus. Istnieje także w Rzymie kościół pod wezwaniem św. Zuzanny, w miejscu, o którym mówi się, że stał tam jej dom rodzinny. Znajdują się tam również relikwie jej samej i jej ojca. Czy są prawdziwe? Tu już mamy duże wątpliwości, bowiem wszystko wskazuje na to, że Zuzanna nigdy nie istniała. Imię to nosiła fundatorka wspomnianego Kościoła, która w legendzie przetrwała jako święta męczennica.
Reforma kalendarza
Świętych, co do których istnienia sam Kościół ma wątpliwości, można mnożyć. Św. Weronika, która otarła twarz Chrystusowi na Drodze Krzyżowej i o której poza pobożną legendą nie ma historycznego śladu. Św. Jerzy walczący ze smokiem. Św. Aleksy ze średniowiecznej legendy, którą musieliśmy czytać w szkole. Św. Martyna, patronka Rzymu, bogata sierota, której lwy nie pożarły, ogień nie spalił, dopiero topór zdołał ją uśmiercić. Św. Małgorzata Antiocheńska, kolejna dziewczyna odmawiająca poślubienia poganina, za tę odmowę płacąca życiem. Św. Eufrozyna, która uciekła przez małżeństwem do męskiego klasztoru i tam w przebraniu żyła przez 38 lat jako mnich, brat Smaragd.
Św. Eustachy – chrześcijański Hiob, który w najtrudniejszych doświadczeniach nie utracił wiary, utracił za to życie, spalony we wnętrzu spiżowego byka. Nawet św. Katarzyna Aleksandryjska, która w teologicznej dyspucie nie tylko okazała się bieglejsza od pięćdziesięciu pogańskich mędrców, ale niektórych z nich nawróciła, za co zapłaciła życiem, łamana na kole i ścięta. Oni wszyscy w dużym gronie dziewięćdziesięciu dwóch świętych zostali w 1969 roku wykreśleni z kalendarza liturgicznego po reformie liturgii, wprowadzonej przez Sobór Watykański II. Powód był prosty: jeśli nie ma pewności co do historycznego istnienia danej osoby, nie można nakazywać jej kultu w Kościele powszechnym. Św. Katarzynie Aleksandryjskiej papież Jan Paweł II cofnął liturgiczną banicję, przywracając jej wspomnienie do kalendarza liturgicznego. A kolejne badania przynoszą kolejne znaki zapytania, odnośnie do kolejnych osób: tak ma się sprawa chociażby ze św. Benedyktem, który może (choć nie musi) być postacią metaforyczną, powołaną do życia przez papieża Grzegorza Wielkiego.
Ryzyko wiedzy
Wiedza o tym nie jest tajemną wiedzą Kościoła – pochodzi wprost z oficjalnych dokumentów. Mówi się o tym jednak niechętnie. Naturalnie bowiem stawiane zaczną być pytania. Co z modlitwami, zanoszonymi za wstawiennictwem „nieistniejących świętych” przez wieki? Czy to znaczy, że Kościół mówi czy każe wierzyć w nieprawdę? Czy Kościół, mówiąc o świętych, się mylił? Czy ostatecznie opowiadanie o tym, na dodatek tuż przed uroczystością Wszystkich Świętych, nie jest prostym niszczeniem chrześcijańskiej pobożności, związanej ze świętymi? Z pełną świadomością, że takie pytania i zarzuty mogą się pojawić, odpowiadam: to właśnie jest przyczynek do mówienia o świętości i promowania kultu świętych w Kościele: kultu zdrowego, który kieruje zawsze i tylko w stronę Jezusa Chrystusa.
Święci bez wątpienia istnieli. Tysiące ich wpisanych jest w liturgiczne kalendarze Kościoła powszechnego i Kościołów lokalnych i nikomu nie przychodzi do głowy podważanie ich historyczności, bo ona jest pewna. Nikomu też nie przychodzi na myśl podważanie ich świętości: bo są jej świadectwa, są jej świadkowie, bo przykład życia tych ludzi nawet po dziesiątkach czy setkach lat porusza wielu. To jest pierwszy fakt, który w dyskusji o świętych należy przyjąć.
Wiarygodność Kościoła
Fakt drugi jest następujący. Usunięcie legendarnych postaci z liturgii czy samo mówienie o tym nie jest przejawem braku szacunku, ale wyrazem szacunku dla samej liturgii i dla ludzkiej pobożności. Oznacza to potraktowanie wiernych jako ludzi poważnych i dojrzałych, którym nie godzi się opowiadać pobożnych bajek tylko po to, żeby przez wywołanie odpowiednich emocji wpływać na ich życiowe decyzje i wybory. Jeśli – nawet po wiekach – Kościół dochodzi do wniosku, że nie ma pewności co do tej czy innej osoby – nie może podawać jej istnienia jako pewnik, ba, nawoływać do nabożeństwa, pozostając przy tym wiarygodnym. W ten sposób Kościół przestałby być świadkiem prawdy, a stał się handlarzem świętościami, sprzedającym byle co – dopóki ktoś chce kupować.
Faktem jest, że przez wieki legendy przyjmowane były jako prawdy. Jeśli jednak właśnie w naszych czasach możliwości badawcze wykazują, że są to jedynie legendy, Kościół musi przyznać się do błędu i stanąć raczej po stronie prawdy niż po stronie wielowiekowego nawet zwyczaju.
Modlitwy do kogo?
Jest i trzecia prawda, z którą należy się tu zmierzyć – to prawda niezwykle poważna, bo dotyka samej istoty modlitwy. Zbyt rzadko nadal się uczy i przypomina, że każda modlitwa chrześcijanina kierowana jest jedynie i wyłącznie ku Bogu. Święci pozostają ludźmi, którzy mogą być naszymi orędownikami i przykładami życia, ale sami z siebie nie mają mocy wysłuchiwania modlitw czy czynienia cudów. Wołamy o ich pomoc, bo raźniej nam czasem nie być samymi. Chcemy mieć obok siebie kogoś, kto będzie prosił razem z nami i wierzymy, że święci są nieco bliżej Boga niż ci, którzy się modlą z nami na ziemi. Ale tylko tyle. Nadal jedynym adresatem wszystkich modlitw (również tych, zanoszonych przez Maryję) jest tylko Bóg. To o zbliżenie do Niego powinno nam chodzić, o spotkanie z Nim, o Jego miłość. W tej sytuacji fakt, że dany święty okazał się tylko legendą, nie ma już większego znaczenia.
Święci są przyjaciółmi na naszej drodze do nieba. Jeśli jednak gdzieś u celu drogi okazuje się, że niektórzy z nich nie istnieli, choć wydawało nam się, że słyszeliśmy ich głos – jakie to ma znaczenie? Jesteśmy już przecież bezpieczni i tam, gdzie chcieliśmy dotrzeć.
Bóg, który słucha
Pozostaje też pytanie o samego Boga. Jakim byłby kochającym Ojcem, gdyby odrzucał albo pozostawał głuchy na modlitwy człowieka tylko dlatego, że ten, w ludzkim błędzie, przywoływał imię kogoś nieistniejącego? Jeśli przy tym w swojej gorliwości odwoływałby się przecież do cnót i zasług, jeśli miałby przed oczami obrazy wielkiej pobożności, które w nim samym pomnażałaby wiarę? Można to uprościć do banalnego stwierdzenia, że żadne modlitwy nie giną. Ta prawda jednak nie jest wcale banalna. Bóg wie, że odwołujemy się do dobra i miłości, że chcemy się nimi otaczać. Jeśli przy tym w naszej ludzkiej wiedzy pozostajemy ograniczeni, cóż – dla Boga to przecież nie jest żadna nowina. W wielu sprawach jesteśmy przed nim jak dzieci, które widzą tylko wycinek prawdy, a On mimo wszystko potrafi nas do siebie prowadzić.
Świętość w nas
Kościół nie zakazuje modlitwy do żadnych świętych. Ani do tych, którzy być może nie istnieli, ani tych, którzy nie zostali i nigdy nie zostaną kanonizowani. Uroczystość Wszystkich Świętych jest właśnie po to, żeby nie przywiązywać się do konkretnych imion, nazwisk i dat ich urodzenia. Ta uroczystość jest po to, żeby dostrzec, że świętość może być w każdym i w każdym ma szansę się rozwinąć. Świętość rozbłyskuje w drobnych cnotach, gestach miłości, odważnych decyzjach, szczerości sumienia: niezależnie od tego, w czyim sercu się rodzą, niezależnie od biografii i legend. Całe dobro i miłość z legend o nieistniejących świętych wydarzyło się gdzieś w świecie. Wspominanie „wszystkich świętych” jest świętem nie tylko modlitwy z tymi, którzy są święci po drugiej stronie życia. Jest też świętem odkrywania i doświadczania, że potencjał świętości jest w każdym z nas. I to jest najważniejsza nauka od wszystkich, również nieistniejących świętych.