Proces synodalny od początku budził wśród obserwatorów skrajne emocje. Jedni obawiali się rewolucji, inni liczyli na daleko idące zmiany w Kościele. Im bliżej jednak podsumowania konsultacji synodalnych, Watykan zdaje się zwalniać tempo. Ta ostrożność ma na celu uniknięcie kolejnych podziałów, zwłaszcza między regionami świata o różnych tradycjach i spojrzeniach na rolę Kościoła w społeczeństwie.
Ostatnie miesiące trwającego od kilkudziesięciu miesięcy na różnych etapach synodu o synodalności ukazują wyraźny spadek zainteresowania tą inicjatywą, zarówno wśród wiernych, jak i w mediach. Pomimo entuzjazmu, z jakim rozpoczęto proces synodalny, szczególnie w kontekście dialogu i słuchania głosów z różnych zakątków świata, rzeczywistość pokazuje, że w wielu krajach – w tym także w Watykanie – temat przestał budzić takie emocje, jak na początku. Może to wynik słów papieża Franciszka i tonu, którym gasił różnorakie, rewolucyjne spekulacje.
Przewietrzenie namiotu
Jednym z powodów spadku zainteresowania synodem jest po prostu złożoność i długotrwałość całego procesu. Dla wielu osób synod, rozciągający się na kilka lat, stracił na dynamice, a coraz bardziej skomplikowane metody i dokumenty zaczynają interesować jedynie tych, którzy na pomysł synodu wpadli i go forsowali. Złożone debaty teologiczne i instytucjonalne, które toczą się w jego ramach, są też trudne do zrozumienia dla przeciętnego wiernego, z kolei przebijające się do mediów nośne tematy, jak rola kobiet czy osób LGBT+ w Kościele, męczą innych wiernych. Zamiast więc być przestrzenią żywego dialogu, dla niektórych stał się synod skomplikowaną dyskusją teologiczną, oderwaną od codziennych realiów Kościoła, niespełniającą na dodatek nadziei co bardziej progresywnych katolików na Zachodzie. W rezultacie więc coraz mniej osób śledzi rozwój wydarzeń i interesuje się przyszłymi decyzjami synodu.
Również klimat polityczny i społeczny w Watykanie mógł wpłynąć na spadek zainteresowania synodalnymi wydarzeniami. Synod został przecież początkowo zapowiedziany jako inicjatywa mająca na celu głębsze zrozumienie wspólnoty i włączenie wszystkich wiernych do dialogu. W skrócie: zrozumienie zmian społecznych, jakie zaszły w świecie. Jednak z czasem okazało się, że proces ten jest wyzwaniem nie tylko dla Kościoła powszechnego, ale także dla samego Watykanu. Zderzenie różnych nurtów wewnątrz Kościoła – od liberalnych po konserwatywne – różnych kultur i języków sprawiło, że rozmowy synodalne często stają się areną sporów i napięć, co może zniechęcać wielu wiernych do angażowania się w te tematy. Nawet toczący się przy okazji zamkniętych drzwi synodu „synod medialny” zaczął być jedynie gratką dla koneserów.
Wobec świata czy ze światem?
Synod o synodalności miał być także odpowiedzią na wyzwania współczesnego świata, jak sekularyzacja, spadająca liczba kandydatów do kapłaństwa oraz potrzeba większego zaangażowania świeckich. Jednak wielu wiernych może odczuwać frustrację z powodu braku konkretnych rozwiązań i działań, co dodatkowo wpływa na malejące zainteresowanie. Takie głosy słychać zwłaszcza z Ameryki i z Francji, a podział na Kościół globalnego Południa i globalnej Północy zwiększa się.
Można jednak było się tego spodziewać. Wywiad z kardynałem Jean-Claude Hollerichem, relatorem generalnym synodu, opublikowany 17 maja 2024 roku na szwajcarskim portalu kath.ch, stanowił pierwszy sygnał, że Watykan nie zamierza forsować kontrowersyjnych zmian. Zdaje się bowiem, że z tria: papież Franciszek, kard. Hollerich i kard. Grech, których uznać można za najważniejsze synodalne osoby, tylko ten ostatni wierzy wciąż w bardziej odważnego na zmiany „ducha” synodu. W szczególności kwestia dostępu kobiet do święceń została schłodzona, najpierw przez słowa samego Franciszka, a poźniej wielu innych hierarchów. W cytowanym wywiadzie kard. Hollerich wyraził nawet obawę, że promowanie takiego tematu mogłoby zaostrzyć podziały, szczególnie w Afryce, gdzie społeczeństwa bardziej konserwatywne mogłyby odebrać takie działania jako formę neokolonializmu. Jego wypowiedź podkreśla, że Kościół musi uwzględniać globalną różnorodność i unikać jednostronnych decyzji. Zdaje się więc, że na szczytach watykańskiej hierarchii zrozumiano, jakim zagrożeniem może być forsowanie niezrozumiałych dla części wiernych, progresywnych poglądów rodem z Uniwersytetu w Louven.
Synod, Zachód i Franciszek
Podobne sygnały płyną też od jakiegoś czasu od samego papieża Franciszka. W wywiadzie dla CBS News z 21 maja 2024 roku papież odpowiedział na pytanie o diakonat kobiet słowami: „Nie, ale...”, co wyraźnie sugeruje otwartość na dalsze rozmowy, ale bez jednoznacznego kierunku w stronę natychmiastowych reform, których spodziewała się i na które liczyła najgłośniejsza grupa zaangażowanych w synod duchownych i katolickich intelektualistów, zwłaszcza z Europy. Również wizyta kard. Víctora Manuela Fernándeza w Kairze, w ramach prób złagodzenia skutków Deklaracji Fiducia supplicans, pokazuje, że Watykan stara się unikać kolejnych, potencjalnych konfliktów, które mogłyby zaszkodzić relacjom z Kościołami wschodnimi, jak np. z Kościołem koptyjskim, a także konfliktów wewnętrznych. A jak wiadomo, media i sfera informacyjna takimi konfliktami się karmią.
Niemniej jednak, o ile w części świata ten duch ostrożności przyjęty został z ulgą, to nie jest jednoznacznie postrzegany jako sukces. Zwłaszcza we Francji zainteresowanie synodem o synodalności wyraźnie słabnie, głównie z powodu braku rozwiązań, na które liczono. Jak zauważa dziennik „La Croix”, młodzi i konserwatywni katolicy od początku byli mniej zainteresowani procesem, ale teraz także inne, bardziej progresywne grupy wyrażają swoje rozczarowanie brakiem widocznych zmian. Ze 150 tysięcy francuskich wiernych zaangażowanych w przygotowania do synodu, coraz mniej osób dostrzega sens dalszego uczestnictwa, pisze „Le Croix”, uznając, że proces synodalny nie prowadzi do realnych decyzji, a jest jedynie spotkaniem bez większego znaczenia decyzyjnego. Jak w soczewce odbija się tu kłopot z synodem: jedni obawiają się zbytnich zmian, inni czują się sfrustrowani brakiem konkretnych działań.
Również inne kraje zachodnie doświadczają tendencji podobnych do tych we Francji. Zdaniem teologa Arnauda Join-Lamberta, zapał do synodu, początkowo napędzany oczekiwaniami reform, wyraźnie opada. Salomonowe rozwiązanie, przyjęte przez synod, aby skupić się na sposobach funkcjonowania Kościoła, zamiast wprowadzać konkretne zmiany, przyczynia się więc do osłabienia zainteresowania całością. Nawet jeśli niektórzy wierni nadal widzą w synodzie potencjał, wielu czuje się zagubionych w jego złożoności i braku zapowiadanych przez część katolickich mediów rewolucyjnych rozwiązań. O ile więc proces od początku nie interesował co bardziej konserwatywnych wiernych, którzy co najwyżej przyglądali mu się z niepokojem, to teraz zaczyna także tracić w oczach bardziej progresywnych katolików.
Cisza i spokój szansą dla synodu
Biskup Troyes, Alexander Joly, odpowiedzialny za koordynację synodalną we Francji, przyznaje, że pewne rozczarowania są zrozumiałe. Jednak jego zdaniem proces synodalny, choć skomplikowany, daje szansę na pogłębienie życia duchowego Kościoła. I może o to właśnie chodzi? Może to jest największą szansą na synodalny sukces? W wywiadzie dla „La Croix” biskup podkreśla bowiem, że choć idziemy „we mgle”, to Duch Święty prowadzi Kościół w kierunku, który może okazać się bardziej owocny niż to, co widać na pierwszy rzut oka.
Choć więc spadek zainteresowania synodem jest widoczny, zarówno w mediach, jak i wśród wiernych, nie oznacza, że proces ten nie ma znaczenia. Ostatecznie synodalność, choć trudna do rozumienia i pełna niepewności, ma na celu wypracowanie nowej dynamiki w Kościele. Jednak czy faktycznie doprowadzi do długotrwałych i powszechnie akceptowanych zmian, pozostaje kwestią otwartą. Trochę ciszy i spokoju może jednak okazać się dobre dla synodu. Może bowiem pozwolić, by bez medialnego nacisku czy wielkich oczekiwań wiernych ojcowie i matki synodalni lepiej usłyszeli i zrozumieli powiew Ducha Świętego, który w końcu dmie, gdzie i jak chce.