Kilka miesięcy temu ukazała się bardzo ważna książka. Jonathana Haidta The anxious generation (Pokolenie lęku). Z jednej strony opisuje on skutki inwazji ekranów i elektroniki w życie naszych dzieci, z drugiej strony kreśli szerszy kontekst tego, co się wydarzyło. Zauważył on, że od końca lat 90. XX w. nastąpiła diametralna zmiana w stylu rodzicielstwa. Dzieci zaczęły być traktowane jako istoty superkruche, wymagające nieustannej inwigilacji, kontroli, opieki. W rezultacie rodzice nadmiernie chronią dzieci w świecie realnym, lecz w ogóle nie chronią ich w świecie wirtualnym. Ale zacznijmy od podstaw.
Dwa tryby funkcjonowania
Haidt zwraca uwagę, że najbardziej prymitywne części naszego mózgu są przystosowane do reagowania na dwie sytuacje: zagrożenia oraz szansy. Tryb odkrywania uruchamia się w odpowiedzi na okazję. Na przykład pojawienie się drzewa z dojrzałymi owocami w chwili odczuwania głodu – towarzyszy temu ekscytacja, otwartość na doświadczenie, innymi słowy, właśnie tryb odkrywania. Bazuje on na poczuciu bezpieczeństwa wynikającym z wiary w możliwości poradzenia sobie z wyzwaniami w danej sytuacji, innymi słowy – z wiary we własne kompetencje.
System hamujący – system obronny włącza się w odpowiedzi na zagrożenia (na przykład ryk tygrysa). Człowiek przestaje robić to, co akurat wykonuje, kurczy mu się żołądek, uwalniają się hormony stresu, jego uwaga koncentruje się wyłącznie na potencjalnym zagrożeniu i – albo rzuca się do ucieczki, albo zamiera w miejscu, niezdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu. U osób z chronicznym niepokojem jest to tryb domyślny.
Dlaczego pokolenie X jest pokoleniem twardzieli?
Pokolenie X to ludzie, którzy przeżywali swoje dzieciństwo w latach 70. i 80. To moje pokolenie. Po szkole szybko wcinaliśmy obiad i biegliśmy na podwórko, gdzie buszowaliśmy do wieczora. Rodzice nie ingerowali w nasz sposób zabawy. W rezultacie wspinaliśmy się na drzewa, wchodziliśmy na teren rozbiórki domów, ogólnie mówiąc, robiliśmy rzeczy ryzykowne. Nauczyliśmy się tamować krew za pomocą liści. I ukrywać stłuczenia przed rodzicami. Tworzyliśmy podwórkowe bandy, które ze sobą rywalizowały i uczyły się negocjacji. Jak się okazuje, ten rodzaj zabawy – dosyć ryzykownej, ale jeszcze niezagrażającej wypadkiem śmiertelnym – jest czymś, co jest niezbędne do prawidłowego rozwoju.
-------------
Isabel Hogben, 16 lat
I Had a Helicopter Mom. I Found Pornhub Anyway, The Free Press, 29.08.2023 r.
Zaczęłam oglądać porno, jak miałam 10 lat. Gdzie była moja mama? W drugim pokoju, upewniając się, że jem co najmniej dziewięć różnokolorowych warzyw i owoców dziennie. Była uważna, dbała, niemal helikopterowa, a i tak znalazłam pornografię i moi przyjaciele też.
-------------
Budując fizyczne, psychologiczne i społeczne kompetencje, dzieci zyskują wiarę w swoje możliwości poradzenia sobie w nowych sytuacjach, co uodparnia je na poczucie lęku i niepokoju. Dzięki wolnej zabawie mózg młodej osoby zaczyna funkcjonować w trybie odkrywania, ponieważ czuje, że ma bezpieczne zaplecze i zdolność poradzenia sobie z ryzykiem dnia codziennego. Kompetencji tych nabywa właśnie przez wolną zabawę, w której mierzy się z różnego typu ryzykiem. Między innymi z ryzykiem zranienia, potłuczenia, spadnięcia z drabinki, na którą się wspina. Ryzykiem konfliktu z rówieśnikami, w którym doskonali się swoją odporność oraz zdolność negocjacji.
Antykruchość
Haidt powołuje się na teorię Nassima Taleba dotyczącą antykruchości. To teoria oparta na zjawiskach fizycznych, przeniesiona na grunt biologii i psychologii. Istnieją mianowicie przedmioty, które są kruche, na przykład kieliszki. Przedmioty kruche chronimy, bo mogą zbić się przy byle okazji. Z kolei na przykład plastikowy kubek jest odporny. Można go zrzucić ze stołu – nic mu się nie stanie i można go nadal używać. Antykruchość dotyczy przedmiotów, które muszą zostać wystawione na stres i przeciwności, by stać się mocnymi i odpornymi. Przykładem jest hartowana stal, która właśnie dzięki hartowaniu nabiera odporności.
Dzieci z natury są antykruche. Dziecko musi nauczyć się radzić sobie z frustracją, niewielkimi wypadkami, dokuczaniem i wykluczeniem. Dzieci potrzebują ryzykownej zabawy, by pozostać w trybie odkrywania. Kiedy daje im się wolny wybór, decydują się na aktywności grożące stłuczeniem, zranieniem, problemami. Badania Sandseter i Kennair z 2010 r. wyłoniły sześć typów ryzykownych zabaw, wybieranych spontanicznie przez dzieci, jeżeli mają poczucie, że dorośli ich nie obserwują. To przede wszystkim wspinanie się na drzewa, na meble, na murki, innymi słowy, na tak zwane „wyżki”. Po drugie, jest to zabawa z szybkością, czyli na przykład huśtanie się na pograniczu bezpieczeństwa na huśtawkach, zjazd z wysokich zjeżdżalni. Po trzecie, są to niebezpieczne narzędzia, na przykład zabawa młotkami. Po czwarte, niebezpieczne substancje, na przykład zabawa zapałkami. Kolejny typ preferowanych ryzykownych zabaw to przepychanki, siłowanie się, turlanie. A ostatni to znikanie, ukrywanie się, odchodzenie poza zasięg wzroku dorosłych czy wręcz ucieczka.
Ten typ zabaw połączony z interakcją z rówieśnikami, którzy bywają problematyczni, wzmacnia dziecko i pozwala na nabycie poczucia kompetencji i siły, umiejętności radzenia sobie z trudnymi sytuacjami. Jak wiemy, dziecko i zapałki to nie jest najlepsza kombinacja, jednak w zakresie zabaw ekscytujących, a niezagrażających życiu, nadal mamy całkiem szeroki wybór. Przykładem takiej zabawki, która daje i szybkość i ekscytację, są karuzelki, które praktycznie już zniknęły z placów zabaw. Takie, na których można się bardzo szybko zakręcić, spaść z nich nawet i trochę się potłuc. Haidt powołuje się na szereg badaczy i argumentuje, że właśnie taki rodzaj zabaw jest niezbędny do prawidłowego rozwoju dziecka.
Pokolenie Z – ludzie w domyślnym trybie obronnym
Pod koniec lat 90. zaczyna zanikać zabawa bez nadzoru dorosłych, na świeżym powietrzu, która uczyła dzieci radzenia sobie z ryzykiem i wyzwaniami różnego typu. Pojawia się za to otoczenie dzieci ochronnym kloszem, pod nieustannym czujnym okiem mamy, która w razie czego ingeruje, by dziecko nie wspięło się za wysoko i nie kręciło zbyt szybko na karuzelce. Paradoksalnie nadmiar ochrony w czasie dzieciństwa powoduje, że dziecko, a potem nastolatek i młody dorosły nigdy nie czują się bezpiecznie, ponieważ nie ufają swoim kompetencjom radzenia sobie z trudnymi sytuacjami. „Zetki”, czyli pokolenie ludzi urodzonych między 1995 a 2010 rokiem, to właśnie to pokolenie, które domaga się „trigger warnings”, czyli ostrzeżeń, że na przykład podczas wykładu mogą paść określenia lub zostać podjęte tematy, które są drażliwe. Domagają się „bezpiecznych miejsc” na kampusie uniwersyteckim, gdzie mogą pójść i poczuć się bezpiecznie. A przekładając na rzeczywistość młodego dorosłego – przedstawiciel tego pokolenia potrafi nie przyjść do pracy danego dnia, bo akurat nie czuł, że ma ochotę pracować. Co stanowi oczywiście gigantyczny problem dla pracodawców. To jest właśnie to pokolenie, które zostało wychowane pod bezpiecznym kloszem nadopiekuńczych mam, odwożących dzieci osobiście na kolonie, dbających o sterylność otoczenia. Kierowanych oczywiście szlachetnymi intencjami zapewnienia bezpiecznego dzieciństwa. Efekt, który osiągnęły, jest wręcz przeciwny, niestety, do zamierzonego. Dzieci zamiast rozwijać swoją antykruchość, stają się kruche.
Alfa: pokolenie smartfona i tabletu
Dochodzimy do osób urodzonych około 2010 roku. Mówi się o nich jako o pokoleniu Alfa. To dzieci, których plac zabaw stanowi smartfon. Nie wychodzą na podwórko, nie bawią się w świecie trójwymiarowym, a wygonione na dwór siadają na krawędzi karuzelki, by zagłębić się w wirtualny świat smartfona. Z natury nadal poszukują ekscytujących zabaw i znajdują je – w smartfonie. Jesteśmy jednak istotami cielesnymi i dzieci potrzebują nauczyć się zarządzania swoimi ciałami w świecie rzeczywistym. Zatem nawet najbardziej ekscytujące gry komputerowe nie pomagają w rozwijaniu prawdziwych kompetencji i poczucia siły w radzeniu sobie z wyzwaniami świata trójwymiarowego.
Wracając do wątku, od którego rozpoczęłam artykuł. Tworzenie nadmiernie bezpiecznego środowiska dla dzieci nie obejmuje zadbania o bezpieczeństwo online. Tu dzieci są pozostawione same sobie i wystawione na ryzyko, z którym nie są w stanie sobie poradzić. Online zyskuje do nich dostęp każda, nawet najbardziej perwersyjna i niebezpieczna osoba. Ktoś, kogo rodzice zatrzymaliby w odległości kilkuset metrów, zanim dojdzie do ich dziecka, kontaktuje się z ich dzieckiem online nawet wielokrotnie w ciągu dnia. Predatorzy seksualni, osoby wybitnie agresywne, przestępcy. Dzieciństwo oparte na smartfonach nie rozwija antykruchości. Dzieci dorastają przecież w prawdziwym świecie i ich mózgi potrzebują wyzwań prawdziwego świata.
Potrzebują też przebywania w otoczeniu ludzi, którym mogą ufać. W trwałych wspólnotach. Wirtualne bitwy nie przynoszą żadnych korzyści fizycznych, a wirtualne wspólnoty są wysoko zmienne. To tysiące ludzi, z którymi dzieci mają sporadyczny kontakt. Co gorsza, nawet niewielkie błędy mogą mieć poważne konsekwencje. W internecie nic nie ginie. W rezultacie ktoś, kto zadziałał impulsywnie, może być wyśmiewany w nieskończoność. Dzieci są atakowane przez zupełnie obce osoby, bezwzględnych agresorów. Zamiast zdobywać doświadczenie w umiejętnościach społecznych, dziecko wychodzi z takich starć z poczuciem niekompetencji, utraty statusu i niepokoju co do późniejszych interakcji.
„Alfy” mogą być ostatnim pokoleniem – nie ze względu na zagrożenia klimatyczne, a ze względu na to, że nigdy nie nabędą kompetencji wystarczających do wejścia w znaczące relacje i założenia rodziny.
Remedium?
Haidt, jak wielu innych ekspertów w tej dziedzinie, nawołuje do rozpoczęcia traktowania smartfonów jak alkoholu, czyli wyznaczenia twardego ograniczenia wiekowego, po którym dopiero będzie dostępny smartfon z całym niekontrolowanym i natychmiastowym dostępem do najbardziej patologicznych zakamarków internetu. Apeluje o wprowadzanie bezwzględnego zakazu przynoszenia smartfonów do szkół. I takie zakazy pojawiają się w kolejnych krajach świata, ostatnio na przykład w Belgii.
Wielu rodziców, zwłaszcza mam, sprzeciwia się takiemu pomysłowi, uważając, że stanowi to poważne zagrożenie dla ich dzieci. Jeżeli dziecko nie będzie miało smartfona, mama nie będzie mogła mu pomóc w sytuacji zagrożenia. Tyle że to jest podcinanie skrzydeł własnemu dziecku. „Alfy” nie potrafią poradzić sobie z najmniejszą frustracją, ponieważ przy najlżejszym ukłuciu nudy sięgają po TikToka lub gry – i natychmiast ją zabijają. Nie potrafią bawić się w sposób kreatywny. Co gorsza, z każdą trudnością dzwonią do mamy, wiedząc, że rozwiąże ten problem natychmiast za nich. Nie ćwiczą swoich kompetencji społecznych, ponieważ są w stanie zadzwonić do mamy w przypadku konfliktu z kolegą z klasy czy nawet wejścia w konflikt z nauczycielem. Słyszałam już dziesiątki opowieści o mamach wydzwaniających do dyrektorów szkół ze skargą na to, że jakieś dziecko coś jej ukochanemu dziecku zrobiło, czy – co gorsza – ze skargą na nauczyciela. Przyzwyczajenie dziecka, że z każdym, nawet najmniejszym problemem może zadzwonić do mamy, która je bohatersko uratuje, daje najwyżej satysfakcję samej mamie, która czuje się potrzebna. Ale jednocześnie upośledza w rozwoju jej dziecko.
A zatem eliminacja smartfonów z życia młodszych dzieci przynajmniej do 15. roku życia to podstawa. Drugą rzeczą zalecaną przez autora książki jest tworzenie jak najszerzej okazji do wolnej zabawy na pograniczu ryzyka. Dającej ekscytację i możliwość poradzenia sobie z wyzwaniami. Jesteśmy jeszcze w stanie ocalić pokolenie Alfa, lecz musimy zmienić sposób patrzenia na ich bezpieczeństwo i zejść z poziomu nadmiernej kontroli ich bezpieczeństwa w świecie rzeczywistym z jednoczesnym podniesieniem ich bezpieczeństwa w świecie wirtualnym.