Niektórzy katolicy byli skonsternowani przedstawioną przez Watykan listą grzechów, za które – w imieniu wspólnoty Kościoła – przepraszali kardynałowie podczas liturgii pokutnej, poprzedzającej synod. Były to grzechy przeciwko pokojowi, stworzeniu, przeciwko rdzennej ludności, przeciwko migrantom, wykorzystywania seksualnego, kobietom, rodzinie, młodzieży, używania doktryny jako „kamieni do rzucania”, ubóstwu, synodalności, czyli braku słuchania, komunii i uczestnictwa wszystkich. Więcej na ten temat pisze Monika Białkowska.
„Przedstawiony katalog z domniemanymi grzechami przeciwko nauczaniu Kościoła wykorzystywanym jako kamień rzucany lub przeciwko synodalności, cokolwiek można przez to rozumieć, brzmi jak lista kontrolna zdezorientowanej chrześcijańskiej ideologii woke i gender, z wyjątkiem niektórych złych uczynków wołających do nieba” – powiedział dla kath.net kard. Gerhard Müller. Listę grzechów wyznawanych przez kardynałów określił mianem „nowo wymyślonych przez ludzi”. Były prefekt Kongregacji Nauki Wiary (dziś dykasterii) pozostaje od czasu niemianowania go na drugą kadencję jednym z najgłośniejszych krytyków pontyfikatu Franciszka. W tym samym komentarzu dla niemieckiego portalu nazwał synod „zgromadzeniem mieszanym, które w żadnym wypadku nie reprezentuje całego Kościoła katolickiego”.
Nie chcę wchodzić tu w polemikę z dogmatykiem, który stał na czele urzędu dbającego o to, by Kościół głosił wiernie nauczanie Chrystusa wyrażone w Ewangelii. Ale przyznam, że teraz ja czuję się co najmniej skonsternowany. Bo czym w takim razie jest grzech, skoro nie jest nim – zdaniem kardynała – czyn przeciwko pokojowi, stworzeniu albo wykorzystanie seksualne, albo używanie doktryny jako „kamieni do rzucania”? Zwłaszcza że ten sam kardynał mówi: „Grzech w swej intencji jest odwróceniem się człowieka od Boga i zwróceniem się ku dobrom stworzonym, które są czczone zamiast Niego lub w formie materialnej, jak pogańskie bożki. Możemy również zgrzeszyć przeciwko naszemu bliźniemu, jeśli nie kochamy go jak siebie samego ze względu na Boga”.
Rozumiem, że może budzić pytanie takie a nie inne sformułowanie owego grzechu. Ale przecież to nie jest wymyślanie nowych grzechów, ale pokazanie, jak dziś uzewnętrzniają się nasze nieuporządkowania czy przywiązania, używając języka mistyków, o czym szerzej piszę w artykule Grzech, czyli co? Rozumiem, że można nie lubić papieża Franciszka, można też nie zgadzać się z tym, co mówi i co robi, ale zachowajmy zdrowy rozsądek i krytyczny umiar.
Czy kiedy przed Jezusem postawiono kobietę przyłapaną na cudzołóstwie, to właśnie doktryna nie została użyta jako kamień, który miał polecieć w jej stronę? Wszak Mojżesz kazał takie kamienować. Takie było prawo. Odpowiedź Jezusa wszyscy znają, łącznie z zawstydzającym odchodzeniem po kolei uczonych w Prawie, począwszy od najstarszych. Jezus uratował człowieka i dał mu kolejną szansę. A papieska liturgia pokutna w żaden sposób nie negowała niczego z doktryny, natomiast zwracała uwagę, że można jej używać nie po to, by czynić Ewangelię bardziej zrozumiałą, ale po to, by okładać nią tych, którzy tak a nie inaczej grzeszą. I to jest grzech, bo nie uwzględnia jednostkowej sytuacji człowieka-grzesznika, wobec którego Jezus nieskończenie okazywał miłosierdzie.
Ostatecznie nie jest istotne, jak nazwiemy grzech. Istotne, że zauważymy, że nasze postępowanie sprowadziło nas z drogi, którą szliśmy. I, jak słusznie przypomniał Franciszek, żeby wrócić na drogę, trzeba umieć się do grzechu przyznać. To właśnie uczyniono w Watykanie. Aby Kościół mógł skutecznie i wiarygodnie głosić Ewangelię, jego dzieci musiały przyznać, że nie zawsze umiały to zrobić. W pewnym sensie, nic nowego. Czy tak nie uczynił Jan Paweł II w roku jubileuszowym 2000-lecia chrześcijaństwa?