Słuchając nabożeństwa pokutnego w bazylice św. Piotra, odprawionego przed rozpoczęciem II sesji synodu, łatwo jest wzruszyć ramionami i zapytać: „co ja mam z tymi grzechami wspólnego?”. Przecież nikt z nas nie wywołuje kryzysów migracyjnych ani wojny. Można jednak zatrzymać się i pomyśleć, na ile własnymi decyzjami, wyborami, słowami przyczyniamy się do umacniania struktur zła.
Teoria i ja
Grzech przeciwko pokojowi. Grzech przeciwko stworzeniu. Grzech przeciwko rdzennej ludności. Grzech przeciwko migrantom. Grzech wykorzystywania seksualnego. Grzech przeciwko kobietom, rodzinie, młodzieży. Grzech używania doktryny jako „kamieni do rzucania”. Grzech przeciw ubóstwu. Przeciw synodalności. To wszystko może brzmieć nieco abstrakcyjnie i dość odlegle od praktyki codziennego życia. Jednak kiedy poszczególni kardynałowie w bazylice św. Piotra stawali, żeby za te grzechy przepraszać, nabierały one zaskakująco realnych kształtów. To już nie była tylko teoria: można się było odnajdywać w postawach, które często bez naszej świadomości umacniają struktury zła. Kilka z wezwań robi szczególnie duże wrażenie.
Budowanie pustyni
Jak wiele zrobiliśmy, żeby przekształcić stworzenie z ogrodu w pustynię, manipulując nim dla własnej przyjemności? Można to pytanie rozumieć globalnie i nie odnaleźć się w nim wcale. Nie mamy przecież wiele wspólnego z wylesianiem Amazonii czy z zatruwaniem azjatyckich rzek. Jednak ogród w pustynię można zamienić również wokół siebie. Dokładamy do tego globalnego procesu swoją cegiełkę, dokładnie brukując hektary ziemi wokół domu, strzygąc co tydzień trawnik, zabijając w nim każde życie, a nawet kupując tanie ubrania, przyjeżdżające z Chin, a produkowane kosztem nie tylko tamtejszych ludzi, ale i przyrody. Tak jest taniej, tak jest wygodniej, tak jest estetyczniej. I tak właśnie bierzemy udział w mechanizmie przekształcania ogrodu Ziemi w pustynię. Być może jeśli wyznamy swój grzech i zmienimy choć odrobinę swoje działanie, sami nie uratujemy świata. Jednak po pierwsze, przestaniemy osobiście uczestniczyć w tym społecznym grzechu. Po drugie zaś, możemy się stać częścią struktury dobra, która z czasem zdoła jednak świat uratować.
Globalizacja obojętności
Poruszające było wyznanie kard. Czernego, prefekta Dykasterii ds. Integralnego Rozwoju Człowieka. Mówił on, że „braliśmy i bierzemy udział w globalizacji obojętności wobec tragedii, które dla wielu migrantów przekształcają szlaki morskie i granice między narodami ze szlaków nadziei w szlaki śmierci (…). Wartość osoby jest zawsze wyższa niż wartość granicy”.
„Globalizacja obojętności” to niezwykle mocne, ale też niezwykle prawdziwe stwierdzenie. Coraz częściej dziś można odnieść wrażenie, że świat poddał się w walce o przyjęcie, integrację migrantów czy w walce z samym procesem migracji w znaczeniu podejmowania wszelkich możliwych kroków po to, żeby ludzie ze swoich krajów migrować nie chcieli. „Globalizacja obojętności” oznacza, że wszystkie nasze siły zdają się dziś iść w kierunku: „nie wpuścić ich do nas”. Nie ma znaczenia, co dzieje się w ich krajach. Nie ma znaczenia, co przeżywają po drodze. Nie ma znaczenia, kim są, co czują, że też mają swoją ludzką godność. Ważniejsze jest tylko to, żebyśmy my byli bezpieczni i nie musieli się przejmować tym „problemem”. – W tym momencie słyszę głos Boga, który pyta nas wszystkich: „Gdzie jest twój brat, gdzie jest twoja siostra?” – mówił kard. Czerny. Proces „globalizacji obojętności” bez wątpienia przebiega w poszczególnych sercach. Odbywa się w rozmowach przy rodzinnych stołach. Wybrzmiewa w komentarzach na portalach społecznościowych. Znajduje swoje odbicie w każdej naszej myśli na widok obcokrajowca na ulicy, w pracy, w sąsiedztwie.
Sakrament ubogich
Mocno wybrzmiało również w Watykanie wołanie kard. Cristóbala Lópeza Romero z Rabatu, który mówił o wstydzie za to, że „odwróciliśmy głowę w drugą stronę przed sakramentem ubogich, woląc stroić się i stroić ołtarz kosztownościami, a które kradną chleb głodnym”. To „bezwład powstrzymuje nas przed przyjęciem wezwania do bycia ubogim Kościołem ubogich i który sprawia, że ulegamy ułudzie władzy i pochlebstwom pierwszych miejsc i tytułów próżnej chwały. (…) Proszę o przebaczenie, odczuwając wstyd, kiedy ulegamy pokusie ukrywania się w centrum, chroniąc się w naszych przestrzeniach kościelnych chorych na autoreferencyjność, opierając się wychodzeniu na zewnątrz, zaniedbując misję na peryferiach geograficznych i egzystencjalnych. Przebacz nam, Panie” – mówił kard. Romero.
Jeśli stanąć w prawdzie swojego sumienia, trzeba przyznać, że mamy tu do czynienia ze strukturą zła, ale taką, do której każdy z nas dokłada również swoją cząstkę. Będzie się ona kryła w konsumpcji, uzasadnianej twierdzeniem: „zarobiłem, więc jest moje”; kupowaniem luksusowych dóbr po nieadekwatnych cenach, płaceniem „za markę”, które sami przed sobą uzasadniamy pozornie wyższą jakością. To wszystko w synodalnym wyznaniu grzechów jest kradzieżą chleba głodnym. Konsekwencją jest poczucie bycia lepszym – wyżej ustawionym w hierarchii świata – zajmującym się już tylko samym sobą, własną pozycją, wygodą, bezpieczeństwem. Trudno jest to pogodzić z chrześcijańską postawą pokory i miłości bliźniego.
Nadzieja dla młodych
Kardynał Kevin Farrell, prefekt Dykasterii ds. Świeckich, Rodziny i Życia, w czasie liturgii pokutnej prosił o wybaczenie „za każdą chwilę, kiedy kradliśmy nadzieję i miłość młodym pokoleniom, kiedy nie rozumieliśmy delikatności kroków rozwoju, bólu kształtowania się tożsamości i nie chcieliśmy poświęcić się dla ich prawa do wyrażania talentów i profesjonalizmu poprzez znalezienie godnej pracy i otrzymywanie godziwej pensji”. To kolejne poruszające wyznanie, w którym łatwo jest się nam odnaleźć jako tym, którzy sami byli dziećmi i młodzieżą, wychowanymi w innym czasie – nam, którzy dziś tłumnie zgłaszają się na psychoterapię i dostrzegają u siebie skutki błędów, popełnianych przez rodziców, nieświadomie i bez złej woli, ale zostawiających w nas trwałe ślady. Ta świadomość i pamięć są ważne, żeby dziś wobec kolejnych pokoleń nie popełniać tych samych błędów i nie tylko wspierać rozwój, ale też szanować odrębność i indywidualność człowieka, dawać mu skrzydła do lotu.
Wydaje się jednak, że w tym wyznaniu kryje się jeszcze jedna prawda o grzechu, w którym i my się możemy odnajdować i która dotyczy nie tylko tych, którzy są rodzicami i wychowawcami. Na podstawie tego wyznania postawić sobie możemy pytanie o to, jak myślimy o młodym pokoleniu. Czy patrzymy na nie z nadzieją i zaufaniem? Czy z wyższością i pogardą? Czy jesteśmy go ciekawi i wchodzimy w jego świat? Czy powtarzamy uparcie, że „za naszych czasów było lepiej”? To są pytania naprawdę dla każdego z nas.
Nazwać po imieniu
– Kościół jest zawsze Kościołem ubogich w duchu i grzeszników szukających przebaczenia, a nie tylko sprawiedliwych i świętych, a nawet sprawiedliwych i świętych, którzy uznają się za ubogich i grzeszników – mówił papież Franciszek w trakcie nabożeństwa. Przypominał, że żeby uzdrowić relacje w Kościele, potrzebne jest nazwanie grzechów po imieniu, bez eufemizmów. Bez tego Kościół nie będzie mógł być wiarygodny i nie będzie Kościołem synodalnym.
Druga, ostatnia sesja Synodu o synodalności rozpoczęła się następnego dnia po nabożeństwie pokutnym. O przebiegu obrad i ich owocach będziemy informować w kolejnych numerach.