A może nie jestem jedyna w swoim przerażeniu na widok przepełnionych ubraniami sklepów? Już od dawna zamiast cieszyć się, że mam tak duży wybór, martwię się nadmiarem. Coraz rzadziej chodzę między wieszakami, bo tysiące sukienek, swetrów, spodni i kurtek atakuje mnie: kup mnie!, kup mnie!, kup mnie!… Większość z tych rzeczy jest nikomu niepotrzebna, brzydka i w stu procentach sztuczna. Właśnie nadszedł czas, gdy wyprzedaże się kończą, ubrania zostały przebrane, zostały te najgorsze jakościowo, a mimo to wieszaki są pełne. Zaraz trzeba je opróżnić, bo nadchodzi nowa kolekcja, kolejna partia nowych ciuchów. Wyprodukowana gdzie? W Chinach, Bangladeszu, Indiach… Mało kogo obchodzi to, co dzieje się z tymi tonami ubrań, których nikt nie kupił. Bo tak, owszem, od kilku lat zwracamy uwagę na to, żeby bawełna, z której uszyto sukienkę, była organiczna i ekologicznie uprawiana, albo żeby przy produkcji dżinsów zużywano jak najmniej wody, albo żeby w ogóle produkcja przebiegała etycznie i tym właśnie niektóre firmy się szczycą, obwieszczając klientom swoją przyjazność środowisku i pracownikom. Żadna jednak nie chwali się tym, co robi z odzieżą niesprzedaną, dla której nie ma miejsca w magazynach, bo przecież tam już czekają nowe partie na nadchodzący sezon.
Dwa lata temu widziałam dokument zatytułowany Dead White Man’s Clothes – o tym, jak ubrania trafiają do krajów Trzeciego Świata. Na przykład kontener odzieży używanej z Australii zostaje sprzedany w jednym z afrykańskich krajów za 95 tys. dolarów, ale do ponownego użycia nadaje się tylko kilka procent ubrań. A co z resztą? Tzw. odpady tekstylne zrzucane są na wysypiska. No przecież nie pod nasz biały nos, ale np. w Ghanie, albo na przepięknej pustyni Atakama w Chile. Tam też wywożone są ubrania, których nikt nie chce kupić. Firmy odzieżowe wolą niesprzedane ubrania spalić, niż przecenić albo wydać, bo to oznacza koszty magazynu i wysyłek oraz dodatkowych pracowników, a jeszcze niższa cena nie jest dobra dla wizerunku ekskluzywnej firmy.
Oto kilka liczb: branża odzieżowa produkuje około 100 mld sztuk ubrań rocznie, 700 ton niesprzedanych ubrań trafia do krajów afrykańskich, azjatyckich lub do Ameryki Południowej, gdzie są utylizowane. Jak? Najczęściej poprzez spalanie. Wytwarza się wtedy mnóstwo trujących substancji, bo ubrania w większości są wytwarzane ze sztucznych materiałów zawierających sporo plastiku. W Unii Europejskiej co roku wytwarza się ponad 6 mln ton odpadów tekstylnych. I właśnie czytam, że nareszcie zwrócono na to uwagę i Parlament Europejski zajął się tym w ramach dyrektywy Ecodesign: nie będzie można niszczyć wyprodukowanej odzieży.
A co ja mogę zrobić? Nie kupować niczego nowego. Już od dawna mam taką zasadę, a kiedy naprawdę potrzebuję nowej sukienki, to kupuję używaną.