Logo Przewdonik Katolicki

Wylewanie PiS z kąpielą

Piotr Wójcik
Konferencja prasowa prezesa Jarosława Kaczyńskiego oraz parlamentarzystów PiS po decyzji PKW o odrzuceniu sprawozdania finansowego partii, Warszawa, 30.08.2024 r. fot. Wojciech Olkusnik/East News

Decyzją Państwowej Komisji Wyborczej Prawo i Sprawiedliwość straci część publicznych pieniędzy, a może stracić jeszcze więcej. Wszystko przez wykorzystywanie rządowych pieniędzy na cele propagandowe. Ale tak drakońska kara może przynieść negatywne skutki.

Na wykorzystywanie przez Prawo i Sprawiedliwość rządowych pieniędzy do finansowania działań o charakterze propagandowym – co umożliwiło tej partii rozpoczęcie de facto kampanii wyborczej już na początku 2023 r. – wielu komentatorów zwracało uwagę od samego początku. Nierówne boisko podczas poprzednich wyborów parlamentarnych było widać wyraźnie jak nigdy wcześniej, a partia rządząca nie miała żadnych skrupułów w korzystaniu z państwowej kasy. Ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego było w tych działaniach tak jawne, że samo prosiło się o poważne kłopoty.
Decyzja Państwowej Komisji Wyborczej o odebraniu części publicznych pieniędzy nie może być więc zaskoczeniem. Na pierwszej karze może się jednak nie skończyć. Całkowite wydrenowanie PiS-u ze środków finansowych nie wyrówna demokratycznego boiska, a jedynie zamieni rywalizujące ze sobą zespoły stronami.

Kampanijna akcja informacyjna
PKW długo zwlekała z podjęciem ostatecznej decyzji w sprawie przyjęcia lub odrzucenia sprawozdania Komitetu Wyborczego PiS za ostatnie wybory parlamentarne. Członkowie PKW zwracali uwagę, że większość pojawiających się w mediach doniesień o nieprawidłowościach nie może być wzięta pod uwagę, gdyż komisja bada jedynie okres kampanii.
Politycy związani z obecną koalicją zupełnie jawnie naciskali jednak na PKW, by wydała decyzję zgodną z ich oczekiwaniami. „Każda decyzja PKW, która będzie inna niż maksymalny wymiar kary dla PiS, będzie złamaniem prawa” – napisał kilka godzin przed decyzją PKW poseł KO Roman Giertych, który w naciskach na komisję brylował zdecydowanie najbardziej.
Członkowie PKW z jednej strony nie zamierzali wychodzić poza swoje ustawowe kompetencje, a z drugiej ewidentnie nie chcieli zawieźć oczekiwań bliskich im środowisk politycznych. Wyglądało to, delikatnie mówiąc, niesmacznie i fatalnie świadczyło o standardach polskiej domeny publicznej.
Nie zmienia to faktu, że po długich poszukiwaniach PKW wreszcie znalazła przypadki, którymi spokojnie mogła się zająć. Było ich łącznie sześć, przy czym za większość zakwestionowanych kwot odpowiada jedno działanie Ministerstwa Sprawiedliwości kierowane przez Zbigniewa Ziobrę, równocześnie szefa Suwerennej Polski. To zapewne pogłębi napięcia między „ziobrystami” a właściwym PiS. Otóż na początku września zeszłego roku Ministerstwo Sprawiedliwości opublikowało film propagandowy, w którym minister Ziobro chwali się dotychczasowymi osiągnięciami i opisuje czające się na Polskę zagrożenia, wyraźnie też dając do zrozumienia, że dopuszczenie opozycji do władzy poskutkuje spełnieniem się zarysowanego najgorszego scenariusza. „W innych krajach rośnie przestępczość. Polska musi pozostać bezpieczna. To przestępcy mają się bać, a nie uczciwi ludzie. Polska to nasz wspólny dom. Jest nas 38 milionów. To 38 milionów powodów, by dbać o bezpieczeństwo” – mówił Ziobro w feralnym dla PiS klipie.
Ówczesny minister teoretycznie nie nawoływał do głosowania na listę PiS, własną partię czy siebie samego. Kampanijny wydźwięk klipu był jednak ewidentny, szczególnie w połączeniu z wymownymi obrazami. Co więcej, jak ustaliła Wirtualna Polska, resort sam poprosił o opinię prawną dotyczącą prowadzenia rządowych akcji informacyjnych w czasie kampanii wyborczej. Autor opinii, wysoki urzędnik ministerstwa, wskazał na ryzyko złamania przepisów, jednak ekipa Ziobry postanowiła wypuścić klip. Jego wartość, określona przez samo ministerstwo w zamówieniu, wynosiła ponad 2,6 mln zł. I właśnie tę kwotę PKW uznała jako niedozwoloną korzyść majątkową o charakterze niepieniężnym.
Dokładnie w ten sam sposób potraktowała pozostałe, mniejsze już działania. Są one jednak równie skandaliczne. W czasie kampanii PiS zaprzęgło do pracy państwowy instytut badawczy NASK (Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa), który miał za zadanie monitorować i opracowywać tematy dnia określone przez rząd i Centrum Informacyjne Rządu. Swoją drogą to ostatnie też nie powinno brać udziału w kampanii wyborczej partii rządzącej, ale to już szczegół. Wartość tego działania wyniosła ponad pół miliona złotych. Niespełna 150 tys. zł kosztowały organizowane przez Ministerstwo Obrony Narodowej pod wodzą Mariusza Błaszczaka pikniki wojskowe „Silna Biało-Czerwona”, podczas których prowadzono agitację wyborczą. Co było tym bardziej bulwersujące, że jako tło działań kampanijnych wykorzystano wojsko, które bezwzględnie powinno zostać apolityczne.
Pozostałe działania uznane za niedozwolone świadczenia niepieniężne miały bardzo podobny charakter. Suma zakwestionowanych kwot wyniosła ponad 3,6 mln zł, co przy okazji sprawiło również, że PiS przekroczyło limit wydatków na kampanię wyborczą. PKW mogła więc dołożyć drugi paragraf, z czego nie omieszkała skorzystać. W efekcie PiS musi oddać zakwestionowaną kwotę 3,6 mln zł. Oprócz tego jego dotacja, czyli zwrot kosztów kampanii wyborczej, została pomniejszona o trzykrotność nielegalnie przyjętych środków, to jest o przeszło 10 mln zł. Łącznie PiS straciło więc 14,4 mln zł.
To jednak nie wszystko, gdyż podjęta przez PKW decyzja skutkowała również analogicznym zmniejszeniem subwencji, czyli corocznego przelewu z państwowej kasy, jaki idzie do partii politycznych, które w ostatnich wyborach zdobyły przynajmniej 3 proc. głosów. W kolejnych trzech latach, a więc do końca kadencji, subwencja PiS zostanie uszczuplona o ponad 10 mln zł. PiS łącznie straci ok. 47 mln zł.
A to wciąż nie koniec, gdyż oceniane będzie jeszcze coroczne sprawozdaniem finansowe tej partii. W tym przypadku PKW będzie miała znacznie większe pole do popisu, gdyż będzie mogła wziąć pod uwagę również inne przypadki wykorzystywania publicznych pieniędzy na cele partyjne, które były ewidentne. A to zaś może skutkować odebraniem PiS całej subwencji do końca kadencji, czyli kolejnych prawie 80 mln zł. Dopiero wtedy sytuacja finansowa ugrupowania stanie się naprawdę trudna.

Kręcenie bata na samego siebie
Trzeba jednak pamiętać, że PiS wcale nie jest traktowane jakoś szczególnie. Przypadki odbierania dotacji i subwencji w niedalekiej przeszłości były regularne, a kwestionowane kwoty nieporównanie mniejsze. Nowoczesna Ryszarda Petru utraciła całą subwencję na skutek błędu formalnego przy przelewie niecałych 5 tys. zł. Za równie niewielkie błędy subwencje traciły również PSL – i to w czasie, gdy sprawowało władzę – a niedługo potem lewicowa Partia Razem. Po utracie subwencji Nowoczesna skierowała sprawę do Sądu Najwyższego, który przyznał PKW rację co do oceny aktualnego stanu prawnego: nawet jeśli nieprawidłowa wpłata jest minimalna, sprawozdanie należy bezwzględnie odrzucić. Przy okazji jednak SN skierował zapytanie do Trybunału Konstytucyjnego, mając wątpliwości, czy tak surowe przepisy są w ogóle konstytucyjne.
Co ciekawe, w sprawę zaangażował się również ówczesny rzecznik praw obywatelskich, a obecnie minister sprawiedliwości, Adam Bodnar. Według pisma skierowanego przez Bodnara do TK w 2019 r., RPO również miał wątpliwości, czy automatyzm kary, dotkliwość sankcji oraz „brak rozróżnienia między drobnymi pomyłkami a umyślnym, czy też notorycznym naruszaniem zasad finansowania partii politycznych” są zgodne z konstytucyjną zasadą sprawiedliwości społecznej. Niestety TK dopatrzył się wad w zawartym przez SN pytaniu prawnym i umorzył sprawę. I to dopiero w 2022 r. Adam Bodnar jako RPO był więc krytyczny względem automatyzmu i surowości sankcji wymierzanych przez PKW. Obecnie jako minister sprawiedliwości sam dostarczał PKW dowody łamania prawa wyborczego przez PiS.
Przypadków hipokryzji w tej sprawie jest jednak więcej. Obecnie politycy PiS-u zwracają uwagę, że wydana przez PKW decyzja ma charakter polityczny. Niewątpliwie obecni członkowie PKW są delegatami partii politycznych. Problem w tym, że to właśnie PiS zrobiło z PKW ciało polityczne. Przed 2019 r. skład PKW tworzyło po trzech sędziów delegowanych przez TK, SN i Naczelny Sąd Administracyjny. PiS uważało, że w takim składzie PKW się skompromitowało podczas wyborów samorządowych w 2014 r., gdy PSL zdobyło podejrzanie wysoki wynik w sejmikach wojewódzkich, być może z powodu specyficznej karty do głosowania w formie książeczki (lista PSL była na pierwszej stronie). W 2018 r. PiS uchwaliło więc ustawę, w której zmieniono sposób wyboru członków PKW na czysto polityczny: 7 członków miało być delegowanych przez Sejm, a po jednym przez TK i NSA. W ten sposób Zjednoczona Prawica sama ukręciła na siebie bat, tworząc, kolejny zresztą, mechanizm instytucjonalny bardzo korzystny w czasach, gdy samemu sprawuje się władzę, ale niezwykle kłopotliwy, gdy trafia się do opozycji.
Linią obrony PiS było to, że pełnomocnik finansowy ich komitetu wyborczego nie był poinformowany o zakwestionowanych działaniach, więc partia nie powinna za nie odpowiadać. PKW jednak słusznie zbiła ten argument, twierdząc, że przyjęcie takiej linii obrony skutkowałoby zupełną niemożliwością rozliczania partii z wydatków na kampanię – przecież każdy kolejny pełnomocnik w przyszłości również mógłby mówić, że nie wiedział. PiS jednak nie odpuszcza sprawy i zamierza skierować skargę na decyzję PKW do Sądu Najwyższego.
I tu znajduje się potencjalne zarzewie kolejnego konfliktu, gdyż sprawą zająć się powinna Izba Kontroli Nadzwyczajnej SN, której opozycja nie uznaje, twierdząc, że według wyroku unijnego TSUE nie jest ona w ogóle sądem. Nie istnieje jednak żaden inny organ, który według prawa mógłby rozpatrzyć skargę PiS-u. A odebranie PiS-owi możliwości odwoławczych byłoby jawnym pogwałceniem zasad państwa prawa, w którym każdy ukarany powinien móc odwołać się od niekorzystnej decyzji lub wyroku. Równocześnie można zakładać, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej wyda werdykt korzystny dla partii Jarosława Kaczyńskiego, co robiła już w przypadku chociażby sprawy byłych ministrów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. I będzie to werdykt równie polityczny co decyzja PKW.

Odpolitycznić domenę publiczną
Skrajne upolitycznienie domeny publicznej, autorstwa PiS-u, jest teraz wykorzystywane przeciw niemu. I trudno rozczulać się nad Zjednoczoną Prawicą, skoro od 2016 r. wielu komentatorów, również prawicowych, głośno zwracało uwagę, że PiS samo kręci na siebie bat. Przecież było oczywiste, że nie będzie rządzić wiecznie. Argumenty polityków partii Kaczyńskiego, według których PKW traktuje ich w sposób szczególny, również są chybione, gdyż szereg partii traciło subwencje z powodu znacznie mniejszych uchybień.
Równocześnie trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że odebranie wszystkich publicznych środków finansowych największej partii w Sejmie – jeśli do takiego dojdzie – przez ciało zdominowane przez delegatów większości rządzącej będzie samo w sobie na dłuższą metę szkodliwe. Nie tylko nie wyrówna warunków rywalizacji politycznej, a jedynie odwróci strony, ale też jeszcze bardziej spolaryzuje opinię publiczną i podgrzeje nastroje społeczne. Poza tym wzbudzi w PiS chęć zemsty. Pytanie tylko, czy PKW będzie miała wybór, gdyż ewidentnych przypadków wykorzystywania rządowych pieniędzy przez PiS było znacznie więcej.
W tym momencie kluczowe jest wprowadzenie wyższych standardów zarządzania publicznego, które w przyszłości uniemożliwi tak swobodne operowanie państwowymi pieniędzmi przez opcję rządzącą – ktokolwiek by nią był. Należy zakazać prowadzenia przez rząd „akcji informacyjnych”, w które zaangażowani są czynni politycy. Tego typu działaniami mogą się zajmować urzędnicy ministerstw. Równie ważna jest likwidacja wszelkich publicznych funduszy, których alokacja leży w pełni w gestii danego ministra. Tak jak było w przypadku Funduszu Sprawiedliwości oraz dotacji rozdzielanych przez ministra edukacji i ministra kultury. Decyzje o przydzielaniu dotacji powinny być podejmowane przez złożone z urzędników kolegia konkursowe na podstawie obiektywnych i przejrzystych kryteriów.
Bez odpolitycznienia znacznej części domeny publicznej skandaliczne przypadki nadużycia władzy będą się pojawiać nieustannie, zaufanie do państwa będzie spadać, rosnąć będzie za to atmosfera wewnętrznej wojny politycznej. A jedna wojna za wschodnią granicą to już jest za dużo.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki