Logo Przewdonik Katolicki

Diva

Marta Szostak
fot. AFP/East News

Céline Dion to diva w najlepszym tego słowa znaczeniu. Na jej piosenkach wychowały się pokolenia, a ona sama zeszła na boczny tor dopiero wtedy, kiedy nie było już innego wyjścia.

Rok 1996, inauguracja letnich igrzysk olimpijskich w Atlancie. Będąca u szczytu kariery Céline Dion wykonuje The Power of the Dream, którym otwiera jedno z najważniejszych wydarzeń sportowych na świecie. Zgromadzona na stadionie publiczność liczyła ponad 85 tys. osób, przed telewizorami były to już setki milionów.
Rok 2024, inauguracja letnich igrzysk olimpijskich w Paryżu. Z wieży Eiffla płynie Hymne a l’amour Edith Piaf. Głos, który słyszymy, przez ostatnie cztery lata milczał, a cisza, jaką po sobie zostawił, była jedną z najgłośniejszych w historii muzyki rozrywkowej. Głos, za którego przyczyną koncerty wyprzedawały się na pniu, a ich odwoływanie budziło ogromny smutek. To on od niemal czterech dekad zachwycał, wzruszał i prowadził tę, do której należy i która, jak sama podkreśla, w pełni należy do niego. Céline Dion. Bycie świadkiem jej powrotu i usłyszenie jej głosu na otwarciu wydarzenia, które całe jest opowieścią o determinacji – to jest rzecz, którą naprawdę trudno opisać słowami.
Podobnie jak i trudno znaleźć kogoś, kto Dion nie słyszał (doskonale wiem, że co najmniej raz w roku w telewizji leci Titanic i połowa z Państwa go ogląda, a druga połowa się po prostu nie przyznaje!). Pięć nagród Grammy i 20 kanadyjskich nagród Juno, ponad 200 mln sprzedanych egzemplarzy płyt na całym świecie. Setki koncertów, których widownia po brzegi wypełniona była setkami tysięcy zachwyconej publiczności. Dion to diva w najlepszym tego słowa znaczeniu. Na jej piosenkach wychowały się pokolenia, a ona sama zeszła na boczny tor dopiero wtedy, kiedy nie było już innego wyjścia, o czym od niedawna wiemy już dużo więcej, za sprawą dokumentu I am: Céline Dion w reżyserii Irene Taylor, który dostępny jest w serwisie Amazon Prime Video.

Głos się łamie, Céline walczy
Taylor przybliża nam postać artystki, opowiada o jej korzeniach, muzycznym dzieciństwie i początkach kariery. Snuta przez Dion opowieść przeplatana sporą dawką archiwalnych nagrań i ujęciami z bieżącej rzeczywistości – spędzanego z synami czasu, leczenia, rehabilitacji i prób. Nie brakuje też tego, na co wszyscy czekali, a czym było przedstawienie powodów stojących za zniknięciem. W grudniu 2022 r. artystka przekazała do publicznej wiadomości informację o zdiagnozowaniu u niej rzadkiego schorzenia neurologicznego zwanego Zespołem Sztywności Uogólnionej (Stiff Person Syndrome). Jest to bardzo rzadkie schorzenie autoimmunologiczne (dotyka średnio dwie osoby na milion, w większości są to kobiety), które powoduje sztywność mięśni oraz bolesne skurcze, wpływając na zdolność ruchu i powodując inne komplikacje. Ponieważ objawy choroby znacznie utrudniały występy na żywo, Dion zmuszona była odwołać lub przełożyć większość z nich.
Krótko po premierze dokumentu trudno było nie natknąć się w internecie na jego fragmenty, zwłaszcza ten najtrudniejszy i najbardziej intymny, przedstawiający moment największej słabości spowodowanej atakiem. Nazwać ten widok przejmującym byłoby niedopowiedzeniem. Kilka chwil wcześniej z przejęciem śledzimy z uporem podejmowane próby nagrania singla Love Again promującego film o tym samym tytule. Ujęcie pierwsze, drugie, trzecie. Głos się łamie, Céline walczy, robi pauzy, bierze głębokie wdechy. Pełni wsparcia realizatorzy dają jej czas. Kolejny dzień, kolejna próba, kolejna szansa na odnalezienie swojej ścieżki na nowo. Sukces. Artystka odsłuchuje swoje nagranie w poruszeniu, na jej twarzy maluje się ulga i wdzięczność. Udało się! Zrobiła to. Radość powoli ustępuje zaniepokojeniu i płynącym z ciała sygnałom o nadchodzącym ataku. Z minuty na minutę ciało Céline sztywnieje. „Zawsze po wszystkim jest mi tak wstyd” – mówi, a mnie zalewa fala współczucia wobec niej… i wściekłości wobec tych, którzy to podważają.
Jasne, nawet dokument jest pewnego rodzaju kreacją. Choć w jego formie zamyka się często bardzo osobistą historię, jego również opiera się na scenariuszu i realizacji określonych kadrów, które współgrać mają z przyjętą linią narracji. Nie ulega wątpliwości, że zarówno stan Céline oraz jej choroba nie są rzeczami wyreżyserowanymi, zrobionymi na pokaz. Przez internet przetoczył się jeden z recenzenckich głosów, który zakrywając się prośbą o wyrozumiałość (wszak, jak podkreśla, nie jest lekarzem, ale ma swoje doświadczenie, które pozwala mu wysnuwać takie a nie inne wnioski), zastanawia się, czy aby sposób, w jaki stan Céline został przedstawiony, nie został skrojony pod potrzeby tej opowieści. Nie neguje jej choroby (choć jednocześnie sugeruje, że wystawiona diagnoza może być błędna), ale zwraca uwagę na to, że nie taką Dion znamy, nie taką ją zapamiętaliśmy.
Co go gryzie? Jej wygląd. Naturalny wygląd 56-letniej kobiety, która nie korzysta z odmładniających zabiegów medycyny estetycznej, nie ma pofarbowanych włosów ani zrobionych paznokci, a na nagranie dokumentu o sobie samej stawia się przeważnie bez makijażu. Według owego krytyka (celowo nie przywołuję nazwiska, nie chcąc zachęcać Państwa do poszukiwań tych wynurzeń na własną rękę) tkwi w tym pewien dysonans i sugerować może w dokumencie obecność drugiego, ukrytego, zainscenizowanego dna. Zastanawia mnie, czy te same wątpliwości trapiłyby umysł krytyka, gdyby w miejscu Céline był Andrea? Czy całość byłaby dla niego bardziej „wiarygodna”, gdyby w każdym nagrywanym ujęciu twarz artystki była zakryta podkładem, a powieki ozdobione byłyby kępkami sztucznych rzęs? Czy ukrywanie rzadkiej choroby neurologicznej byłoby bardziej „szlachetne”, gdyby pokazanie jej prawdziwego oblicza nie obejmowało… jej prawdziwego oblicza? Nie wiem, choć się domyślam.

Spektakularny powrót
W moim odczuciu ten dokument jest historią o odzyskiwaniu swojego głosu, dosłownie i w przenośni. O podzieleniu się prawdą, która od 17 lat odciskała bolesne piętno na życiu i twórczości; choć informację o chorobie Dion przekazała dwa lata temu, sama zmaga się z nią dużo dłużej. Wyobrażacie sobie toczyć w ukryciu walkę przez ponad 15 lat? To też historia o powolnym traceniu nadziei i osuwaniu się w mrok cierpienia w samotności. Bo choć Céline otaczała i otacza silna grupa wsparcia, nikt nie zdejmie z jej barków ciężaru przeżywania jej choroby.
Pod koniec czerwca nikt z nas nie wiedział jeszcze, kto wystąpi na inauguracji igrzysk. Przypuszczam, że wielu z nas po obejrzeniu I am… miałoby problem, by uwierzyć w tak spektakularny powrót Céline, choć z pewnością wszyscy by temu bardzo kibicowali. W jednej ze scen, w której poruszany był temat rehabilitacji i powrotu na scenę, Dion mówi: „Jeśli nie będę mogła pobiec, pójdę. Jeśli nie dam rady iść, będę się czołgać”. Zrobiła to. Z klasą, spokojem i pewnością. Jedną piosenką poruszyła miliardy serc na całym świecie, udowadniając, że in fact, she IS Céline Dion. I tak jak śpiewała przez laty w Atlancie, tak wydarzyło się w tym roku w Paryżu: mocą przekonania „Potrafię” połączyła ludzi wszystkich narodów.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki