Fatalne występy polskich sportowców w Paryżu oraz seria skandali związanych z polskimi związkami sportowymi sprawiły, że rząd postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Obok wyjaśnienia przypadków niegospodarności i audytów zamierza również zrobić coś znacznie większego. Podczas niepozornej konferencji prasowej na orliku premier Donald Tusk nieoczekiwanie ogłosił starania Polski o organizację letnich igrzysk olimpijskich (IO) w Warszawie w 2040 lub 2044 r. Gdyby najgorsze od kilkudziesięciu lat IO dla Polski stały się nowym początkiem polskiego sportu, byłby to interesujący paradoks.
Koncepcja odbijania się od dna jest dobrze znana, szczególnie nad Wisłą, więc może jednak nie należałoby się nawet dziwić. Pytanie tylko, czy akurat organizacja letnich IO jest najlepszym sposobem uzdrowienia polskiego sportu. Euro 2012 nie sprawiło przecież, że polska piłka nożna stanęła na nogi. Jeszcze ważniejsze pytanie brzmi: czy przypadkiem nie mamy na głowie znacznie ważniejszych problemów do rozwiązania?
Gdzie Warszawa, gdzie Tokio
Jednym z często podnoszonych argumentów za organizacją IO Warszawa 2040/2044 są dosyć niskie koszty zakończonej niedawno imprezy w Paryżu. Faktycznie, Francuzi wydali stosunkowo niewiele, gdyż niespełna 9 mld dolarów. To najmniej od 2008 r., gdy igrzyska organizował Pekin (8,3 mld). Odbywające się z poślizgiem i bez kibiców IO w Tokio w 2021 r. kosztowały Japończyków prawie 14 mld. Najdroższe w historii były jednak igrzyska w brazylijskim Rio de Janeiro, na których przygotowanie trzeba było wydać aż 24 mld.
Ten trend spadkowy to efekt dwóch kwestii. Po pierwsze, w ostatnich latach Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) zaczął apelować do organizatorów, by próbowali ograniczać koszty i wykorzystywali do zorganizowania imprezy możliwie jak najwięcej istniejącej infrastruktury. Po drugie, Tokio i Paryż były już w momencie zgłaszania swoich kandydatur doskonale przygotowane. Mowa przecież o ogromnych metropoliach, stolicach jednych z najlepiej rozwiniętych państw świata. Oba obszary miejskie liczą po kilkanaście milionów mieszkańców. Aglomeracja warszawska około trzech milionów, poza tym jest stosunkowo niewielka obszarowo.
Szczególnie widać to na przykładzie Paryża, który musiał wybudować od podstaw tylko wioskę olimpijską, która zostanie zamieniona na mieszkania komunalne, oraz średniej wielkości halę sportową i centrum sportów wodnych. 95 proc. obiektów na IO w Paryżu istniała już wcześniej lub została przygotowana prowizorycznie, tylko na okazję wydarzenia – przy czym to te pierwsze były w zdecydowanej większości, a te drugie korzystały ze świetnie rozbudowanej przestrzeni miejskiej Paryża, np. ogromnych Pól Marsowych, gdzie zbudowano arenę do siatkówki plażowej, na której mogło się pomieścić 13 tys. widzów.
Państwa będące na podobnym poziomie rozwoju co Polska, czyli Hiszpania (Barcelona 1992) i Grecja (Ateny 2004), wydały na organizację IO przeszło 1,5 proc. PKB. Igrzyska cały czas się rozwijają, a w Paryżu liczba rozegranych konkurencji była o 28 wyższa od imprezy w Atenach, więc jest całkiem prawdopodobne, że Polska musiałaby wydać ok. 2 proc. PKB – czyli, licząc w obecnych cenach, 17 mld dolarów. Mniej niż Rio, ale więcej niż Tokio. Przeliczając po obecnym kursie, byłoby to ok. 65 mld złotych. To ogromna kwota – połowa kosztu pierwotnej wersji CPK, która według obecnego rządu była zdecydowanie zbyt droga, więc trzeba było ją okroić.
Uniknąć kompromitacji
Poza tym koszty organizacji IO jest bardzo trudno oszacować. Według „The Oxford Olympics Study 2024”, igrzyska olimpijskie są jedynym dużym projektem organizacyjnym, który zawsze kończy się znacznym przekroczeniem budżetu. „W innych przypadkach analizowanych przez badaczy, takich jak projekty inwestycyjne w zakresie obronności czy infrastruktury drogowej, zazwyczaj 10–60 proc. inwestycji jest realizowanych zgodnie z planowanym budżetem lub poniżej niego. Igrzyska olimpijskie mają drugie najwyższe średnie przekroczenie kosztów spośród wszystkich analizowanych megaprojektów (159 proc. w ujęciu realnym). Wyższe przekroczenie kosztów wystąpiło tylko w przypadku projektów związanych z utylizacją odpadów nuklearnych (238 proc.)” – czytamy w Tygodniku Polskiego Instytutu Ekonomicznego z 1 sierpnia tego roku.
Poza tym organizacja imprezy to jedno, a postawienie polskiego sportu na nogi drugie. W tym przypadku należałoby ponieść nie tylko wysokie nakłady inwestycyjne, ale przede wszystkim organizacyjne. Dla każdego organizatora IO, obok sprawnej organizacji, kluczowy jest też sukces medalowy. Nie chcielibyśmy kompromitacji podobnej do piłkarskiego Euro 2012, gdy Polska nawet nie wyszła z grupy. Fakt, że polski sport jest obecnie w fatalnym stanie, jest tutaj znacznie mniej istotny niż niezwykle niska popularność kultury fizycznej wśród najmłodszych Polaków – to oni przecież będą startować za te 16–20 lat. Według danych Eurostatu, zaledwie 26 proc. Polek i Polaków w wieku 15–19 lat rekreacyjnie uprawia sporty aerobowe – to trzeci najniższy wynik w UE. Średnia unijna wynosi 44 proc. Ćwiczenia siłowe uprawia zaledwie 12 proc. Polaków w tej grupie wiekowej, tymczasem średnia unijna jest dwa razy wyższa. Oczywiście należy próbować ten stan rzeczy zmienić, pytanie tylko, czy od razu skacząc na główkę z 10-metrowej wieży.
Istnieje w Polsce aglomeracja, która mogłaby sobie poradzić z organizacją IO stosunkowo niskim kosztem. Mowa o Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii (GZM), w której istnieje znakomicie rozwinięta baza sportowa, ze stadionem olimpijskim (Stadion Śląski), dwiema wielkimi halami (Spodek i Arena Gliwice) oraz wieloma innymi obiektami właściwie w każdym większym mieście. Poza tym GZM jest rozległa, znacznie większa niż stolica nawet z obwarzankiem, więc możliwości stworzenia prowizorycznych obiektów byłyby znacznie większe. Na Śląsku jest też bardzo rozwinięta sieć dróg. Problem w tym, że Śląsk jest dosyć mało atrakcyjny turystycznie, więc liczba widzów mogłaby zawieźć oczekiwania. Na takiej imprezie prawdopodobnie nie odnieślibyśmy nawet typowych dla IO korzyści finansowych z turystyki. Tym bardziej, że w latach 1964–2016 tylko trzy razy gospodarze zarobili na igrzyskach.
Miękka siła
Jednym z argumentów za organizacją IO jest poprawa polskiego wizerunku międzynarodowego oraz wpływów, czyli tzw. soft power. Tu znów pojawia się jednak duże „ale”. Obecnie postrzeganie organizacji dużych imprez sportowych jest zupełnie inne niż w XX w. Jest to spowodowane ulokowaniem wielu z nich w krajach łamiących prawa człowieka i stosujących niskie standardy w innych obszarach. Mieliśmy skandal dopingowy w rosyjskiej Soczi, zgony pracowników zatrudnionych przy budowie stadionów w Katarze. W przypadku IO oraz mundialu w Brazylii oczy światowej opinii publicznej były skierowane w stronę wielkich dzielnic biedy, czyli faweli. Duże imprezy sportowe są obecnie regularnie krytykowane przez znacznie bardziej świadomą opinię publiczną i bywają postrzegane jako sposób na wybielenie się krajów mających swoje za uszami. Można założyć, że w Polsce podobnych skandali nie będzie, ale współcześnie efekt wizerunkowy z takich imprez jest znacznie niższy niż kilka dekad temu.
Przed Polską stoją ogromne wyzwania rozwojowe, wśród których transformacja energetyki, rozbudowa sił zbrojnych oraz poprawa ochrony zdrowia są zdecydowanie najistotniejsze. Tracenie energii, uwagi i zasobów na organizację IO, w sytuacji tak wielkich wyzwań, to lekkomyślność. Polski rząd powinien zająć się stworzeniem konkretnych projektów w tych palących właśnie obszarach, a nie snuć plany o igrzyskach za dwie dekady.