To naprawdę ujmujące (zwłaszcza wobec zwyczajowego lamentowania nad nieoczytaniem i nieopatrzeniem rodaków), ilu jest w Polsce znawców twórczości utrechckiego caravaggionisty Jana Harmensza van Bijlerta” – napisał na Facebooku Wojciech Stanisławski, krytyk literacki. To żart na kanwie buzującej awantury o spektakl przygotowany na otwarcie Igrzysk Olimpijskich w Paryżu.
Nie oglądałem pięciogodzinnego widowiska, wybrałem spotkanie z dawno niewidzianym przyjacielem. Z relacji i zdjęć wnoszę, że było efektowne, ale też tandetne – taka synteza popkultury klasy B, nawet jeśli z ujmującymi wsadami klasy A (Celine Dion). Stanisławski nawiązał do najbardziej spornego momentu. Grupa drag queens stworzyła kompozycję kojarzącą się z obrazem Leonarda da Vinci Ostatnia wieczerza.
Wielu ludzi o tradycyjnych poglądach zareagowało oburzeniem. Na to inni zaczęli tłumaczyć, że to niekoniecznie scena z Ewangelii. Wygrzebano młodszy o 100 lat obraz Jana van Bijlerta. On przedstawiał starożytnych bogów ucztujących za stołem. Protestujący zostali sprowadzeni do roli przeczulonych pieniaczy. Choć widać, że w tej niedosłownej grze motywów podobieństwo do sceny z Wieczernika w wersji renesansowego malarza jest bardziej uderzające. Dyrektor spektaklu, pan Thomas Jolly, też oznajmił, że to z van Bijlerta. Tyle że Barbara Butch, według własnych deklaracji „gruba lesbijka”, występująca w tej scenie w samym centrum, z aureolą nad głową, potwierdziła w social mediach prawidłowość skojarzenia z Nowym Testamentem.
Oburzył się Elon Musk i politycy francuskiej prawicy, jakieś firmy ogłosiły, że wycofują reklamy, ale doskonale wiemy, kto jest w podobnych starciach silny i pewny swego. Powtarzamy, że twórcy podobnych happeningów nie dotknęliby raczej świętości żydowskich czy muzułmańskich. I że ten typ popkultury woli przedrzeźniać dawne kody kulturowe, niż tworzyć własne. Ale wyrok już zapadł. Pan Jolly przeprosił, „o ile ktoś poczuł się dotknięty”. Zrobił to z empatią pań przepraszających przez dworcowy megafon za spóźnienie się pociągu. Robią to tak, żebyśmy nie mieli cienia podejrzenia, że jest im naprawdę przykro.
To mała lekcja natury świata, który nadszedł, a po części jeszcze nadchodzi, w wersji francuskiej pewnie bardziej niż w wersjach innych. Warto jednak odnotować, że w Polsce oburzył się nawet maszerujący ostatnio ku lewemu skrzydłu katolickiej wspólnoty Tomasz Terlikowski. Na argument, że „przecież jest wolność artystycznej wypowiedzi”, przypomniał, że nie jest owa wolność nieograniczona. Że nowoczesne elity akceptują kary za homofobię czy szerzej za „mowę nienawiści”. Jedynie katolicy nie mogą się na owe limity wolności powoływać. To znaczy mogą, ale chyba szkoda nerwów.
Może czeka Polskę trochę dłuższa droga w stronę owych niesymetrycznych norm niż Francję. Na razie dostaliśmy własną anegdotę na temat granic wolności. Sprawozdawca sportowy Przemysław Babiarz skomentował przy okazji relacji z tej samej imprezy piosenkę Imagine Johna Lennona – jako manifest świata bez nieba, bez religii, bez własności, a więc komunizmu. Sam Lennon tak o niej kiedyś mówił.
Nowe kierownictwo TVP natychmiast go za tę beznamiętną uwagę zawiesiło, oskarżając o naruszenie takich wartości jak tolerancja i pojednanie. W necie rzucili się na niego „postępowcy”, jak niedawno na profesora Bralczyka za twierdzenie, że pies „zdycha”, nie „umiera”. Znaleźli się też ostatni dysydenci w obozie postępu: Kuba Wojewódzki, Jan Hartmann czy posłanka Anna Maria Żukowska, optujący za wolnym słowem. Ale znów czujemy, że jakaś klamka zapadła. I czekamy na kolejne przypadki.