Logo Przewdonik Katolicki

Rywalizacja na projekty

Piotr Wójcik
fot. Bartłomiej Magierowski/East News

Poznaliśmy aż trzy różne pomysły na reformę finansowania zdrowia. Własne projekty mają KO – a właściwie ministerstwo finansów – Trzecia Droga oraz Lewica. Wszystkie te projekty są tak kompletnie inne, że aż dziw bierze, że zaprezentowały je partie tworzące jedną większość rządową.

Temat składki zdrowotnej był jednym z wiodących w kampanii wyborczej, a cofnięcie reformy Polskiego Ładu znalazło się wśród obietnic dwóch największych ugrupowań obecnej koalicji rządzącej. W umowie koalicyjnej znalazł się jednak tylko niejasny zapis o „odejściu od opresyjnego systemu podatkowo-składkowego”, gdyż partie przejmujące władzę nie były w stanie wypracować wspólnych konkretnych założeń. Musiało to doprowadzić do powstania rywalizacji na projekty.
Propozycja nie do końca sprawiedliwa
Już w marcu propozycję reformy składki zdrowotnej przedstawiła minister zdrowia Izabela Leszczyna wspólnie z ministrem finansów Andrzejem Domańskim. Nie szła ona tak daleko, jak zapowiedzi z czasów kampanii wyborczej, gdy politycy ówczesnej opozycji zapowiadali przywrócenie stanu sprzed Polskiego Ładu, co oznaczałoby, że wszyscy przedsiębiorcy płaciliby znów składkę ryczałtową, zupełnie nieproporcjonalną do dochodów. Przywracała ona jednak ryczałt dla większości osób prowadzących działalność gospodarczą.
Przedsiębiorcy rozliczający się z PIT na skali (12 i 32 proc.) mieliby płacić 9 proc., ale liczone od trzech czwartych pensji minimalnej. Obecnie byłoby to niecałe 300 zł. Tak samo rozliczani byliby przedsiębiorcy korzystający z tzw. karty podatkowej. Podatnicy rozliczający się liniowym PIT również skorzystaliby z tego rozwiązania, jednak tylko do dochodu wysokości 16 tys. zł miesięcznie (tzn. dokładnie do dwukrotności średniej krajowej). Od nadwyżki płaciliby 4,9 proc. Natomiast ryczałtowcy – czyli opodatkowani PIT liczonym od przychodu – płaciliby niecałe 300 zł do obrotu wysokości 32 tys. zł miesięcznie. Nadwyżka ponad tę kwotę oskładkowana byłaby na poziomie 3,2 proc.
Według ministra finansów na zmianach skorzystałoby 93 proc. przedsiębiorców. Nie dodał niestety, że te korzyści rozłożone byłyby bardzo nierówno. Według wyliczeń głównego ekonomisty Federacji Przedsiębiorców Polskich Łukasza Kozłowskiego, przedsiębiorca z dochodem w wysokości 10 tys. zł zapłaciłby o 500 zł miesięcznie mniej, za to mając dochód na poziomie 15 tys. zł, korzyść wzrosłaby do tysiąca złotych. Mniej skorzystaliby podatnicy liniowego PIT, czyli najwięcej zarabiający Polacy. W przypadku dochodu w wysokości 30 tys. zł miesięczna korzyść wyniosłaby niecałe 300 zł.
Z propozycją rządową są jednak dwa duże problemy. Po pierwsze, oznaczałaby ona kilka miliardów złotych mniej w budżecie NFZ. Tymczasem partie tworzące koalicje zapowiadały również podniesienie nakładów na zdrowie. Po drugie, byłoby to skrajnie niesprawiedliwe wobec pracowników etatowych, którzy muszą płacić 9 proc. od całego dochodu. Dlaczego akurat przedsiębiorcy mieliby zostać tak uprzywilejowani pod względem składek na zdrowie, tym bardziej że akurat oni są stosunkowo najlepiej uposażoną grupą zawodową w Polsce? Nic więc dziwnego, że pomysł spotkał się ze sprzeciwem ze strony związków zawodowych.

Epicka pomyłka
Pomysł spotkał się jednak również ze złością – lub co najmniej zawodem – najlepiej zarabiających przedsiębiorców, którzy liczyli na zupełne cofnięcie Polskiego Ładu. Trzecia Droga przedstawiła więc własny projekt autorstwa Ryszarda Petru i jego współpracowników, który miał w założeniu uszczęśliwić wszystkich. Petru zapowiadał drastyczne obniżenie składek zdrowotnych dla każdego i faktycznie taki dokładnie jest jego projekt. Zakłada on trzy zryczałtowane składki na NFZ, które obejmowałyby wszystkich osiągających dochody podlegające oskładkowaniu. A więc także pracowników etatowych. Zarabiający poniżej 85 tys. zł rocznie płaciliby zaledwie 300 zł miesięcznie. W przedziale 85-300 tys. zł płaciłoby się 525 zł, a powyżej 300 tys. zł dochodu rocznie ledwie 700 zł.
Projekt zakładał więc drastyczne obniżenie składek. Jak wyliczył ekonomista Ignacy Morawski, żeby wprowadzić równą dla wszystkich składkę na NFZ i przy okazji nie uszczuplić jego budżetu, musiałaby ona wynosić 700 zł właśnie. Tymczasem w projekcie Petru taką kwotę płaciłoby kilka procent najbogatszych, a pozostali już znacznie mniej. Na oko było więc widać, że Trzecia Droga szykuje w NFZ jakąś gigantyczną lukę. Mimo to według autorów projektu, koszty reformy miałyby wynieść „tylko” 15 mld zł, które miałyby zostać pokryte dzięki bliżej niesprecyzowanym oszczędnościom.
Z tymi szacunkami nie zgodziło się jednak Ministerstwo Finansów, które podało, że projekt Trzeciej Drogi kosztowałby NFZ 69 mld zł, czyli jakąś jedną trzecią środków. Popularny ekonomista i poseł Trzeciej Drogi Ryszard Petru pomylił się więc prawie pięciokrotnie. W tak ważnych kwestiach jak finansowanie zdrowia tak niepoważne obliczenia powinny skutkować całkowitą kompromitacją w oczach opinii publicznej – mimo to Petru wciąż jest zapraszany do mediów głównego nurtu. Na szczęście na przegłosowanie jego projektu się nie zanosi, gdyż za kompletnie niepoważny uważa go nawet prowadzone przez koalicyjne KO ministerstwo finansów.

Pomysł ciekawy, choć dziwny
Chociaż Lewica akurat najmniej wytykała PiS Polski Ład, widząc aktywność koalicjantów na tym polu, sama również postanowiła przedstawić swój pomysł. Przede wszystkim postuluje ona zamianę składki zdrowotnej na podatek, co oznaczałoby finansowanie zdrowia z budżetu – a co za tym idzie, objęcie ubezpieczeniem zdrowotnym wszystkich obywateli Polski. Obecnie ok. 1,5 mln obywateli naszego kraju nie ma ubezpieczenia zdrowotnego, więc może korzystać wyłącznie ze świadczeń POZ. Niektóre państwa Europy finansują zdrowie z budżetu, chociaż należą one do mniejszości (to m.in. Szwecja, Dania i Hiszpania).
Podatek ten miałby wynosić 9 proc. dochodów i obejmowałby wszystkich osiągających dochody. Dla pracowników nic by się więc nie zmieniło, podobnie jak dla większości przedsiębiorców. Nie licząc najlepiej zarabiających liniowców, którzy obecnie płacą 4,9 proc., oraz podatników ryczałtowego PIT, którzy składkę również wciąż mają ryczałtową. Te dwie grupy na pewno zapłaciłyby wyraźnie więcej, jednak na biednych tu nie trafiło.
Najbardziej rewolucyjnym pomysłem Lewicy jest jednak objęcie tym dodatkowym podatkiem również podatników CIT – czyli spółki. Największe przedsiębiorstwa w Polsce, takie jak Orlen czy Biedronka, zapłaciłyby grube miliardy na zdrowie. I to jest pomysł przynajmniej nietypowy, a dla większości koalicji niewątpliwie nie do przyjęcia. Podatek CIT w Polsce nie jest wysoki – wynosi 9 proc. dla najmniejszych spółek oraz 19 proc. dla pozostałych. Po zmianach wynosiłby więc 18 i 28 proc. I ta druga stawka byłaby już jedną z najwyższych w grupie państw OECD (zrzesza ona 38 wysoko rozwiniętych i demokratycznych krajów świata).
Dzięki temu polski NFZ zanotowałby jednak ogromny przypływ pieniędzy. Projekt Lewicy zapewniłby dodatkowe 32 mld zł na zdrowie. W tym roku budżet NFZ wyniesie ok. 200 mld złotych, więc dzięki temu wzrósłby o jedną szóstą – to ogromny przyrost. Trudno sobie jednak wyobrazić, by liberalny rząd zgodził się na tak wysokie opodatkowanie największych przedsiębiorstw. Mało prawdopodobne jest nawet uchwalenie propozycji Lewicy z wyłączeniem objęcia nią podatników CIT, co i tak już dałoby NFZ przynajmniej kilka miliardów.
Polskie nakłady na zdrowie są tak niskie, że sensowna reforma składki zdrowotnej musi zakładać wzrost przychodów NFZ, a nie ich spadek. Według OECD, w zeszłym roku nakłady na zdrowie wynosiły ledwie 11 proc. całości wydatków publicznych w Polsce. Mniej było tylko w Turcji i Grecji, a średnia OECD była niemal o połowę wyższa (15 proc.). A kolejnych tragedii, takich jak ta w pandemii, chcielibyśmy już chyba uniknąć.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki