Czy swoją nową książką Boskie DNA wywróci Pan stolik teologiczny w Polsce?
– Celem, który przyświecał mi przy pisaniu książki, nie było ani wywrócenie nikomu czegokolwiek, ani prowokacja, tudzież agresywne odbieranie poczucia bezpieczeństwa czy pewności przekonań. Boskie DNA jest zaproszeniem do refleksji albo jej pogłębienia; do zadania sobie dogłębnych pytań i udzielania szczerych odpowiedzi. Szczerości przede wszystkim oczekiwałem od siebie podczas pisania. W listopadzie ubiegłego roku papież Franciszek skierował list do papieskiej Akademii Teologicznej. Zachęcał w nim do zmiany paradygmatów teologii. Moja żona przeczytawszy list, stwierdziła, że książka jest odpowiedzią na wszystkie postulaty papieża. Zalecenia Franciszka nie pojawiają się w próżni, są raczej konsekwencją jego relacji i wglądu w różne prądy teologiczne na świecie. Wydaje mi się, że Kościół jako wspólnota wręcz nabrzmiewa teologicznie do zmian, dlatego moja książka nie jest wywracaniem stolika, a raczej naturalnym elementem rozwoju wewnątrz Kościoła.
Mam wrażenie, że gotowość do zmiany w myśleniu teologicznym przejawia się głównie poza granicami naszego kraju. Gdy czytałam Boskie DNA, towarzyszyło mi pytanie, czy w Polsce jesteśmy gotowi wyjść ze swojej perspektywy teologii i duchowości, czy mamy w sobie przestrzeń, by spojrzeć inaczej na pewnego rodzaju status quo.
– Głosy i reakcje na tę książkę będą odzwierciedleniem tego, z jakiego punktu rozwoju duchowego czytelnik wychodzi. Przy czym nie chciałbym uproszczeń, że jeżeli ktoś jest rozwinięty duchowo, to książkę tę przyjmie z otwartymi rękami, a jeśli jest niedojrzały, to jej nie zrozumie. Doświadczenie związane z pisaniem tej książki mam podobne, jak mieliśmy z moją żoną podczas pisania naszej pierwszej książki Rozwój. Jak współpracować z łaską. Obydwie książki niejako pchały się na świat. Od dłuższego czasu miałem w planach inną książkę, a Boskie DNA weszło w moje życie, mówiąc ,,pisz mnie”. To był prywatnie czas dla mnie trudny, gdyż ostateczne prace redakcyjne i oddanie książki do druku zbiegły się z odejściem mojej mamy. Mimo wszystko, w tej niełatwej rzeczywistości, książka pchała się na świat. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest ona dana od Boga, nieomylna czy zawiera prawdę i tylko prawdę. Raczej mam poczucie, że żyjemy w czasie zadawania wielu pytań, a pojawienie się jej nie jest tylko wynikiem mojego osobistego procesu. Pracując z ludźmi na obszarze teologii, duchowości i psychoterapii, doświadczam tego, że stawiają oni pytania, również mi nieobce, które prowokują głębszą refleksję nad rzeczywistością i poszukiwanie bardziej złożonych odpowiedzi niż tylko te płytkie, religijne i pobożnościowe. Dziś nie wystarczy odpowiedź „bo tak” albo „zło jest na świecie, bo jest grzech pierworodny”, czy też „to tajemnica i nie zadawaj tego pytania, bo wskazuje ono na twoją pychę”. Katolicy w Polsce są ludźmi w procesie, ponieważ cały Kościół jest w procesie. Sądzę, że książka ta ma więcej wspólnego z początkami chrześcijaństwa, niż mogłoby się wydawać. Pomimo że uwzględnia wiedzę kosmologiczną i ewolucyjną, to głęboko zaprasza do powrotu do źródeł naszej wiary, do otrząśnięcia się z magicznej religijności, która wynika z lęku, jaki człowiek przeżywa, żyjąc na tej planecie.
Duchowość magiczna karmi się lękiem i w taki też sposób postrzega Boga. Stoi za tym wiele mechanizmów obronnych o różnym pochodzeniu. Czy podejście naukowe w mówieniu o Bogu nie jest drugim krańcem tego samego zjawiska, które ma nas uchronić przed konfrontacją z niewygodnymi pytaniami, które w sobie nosimy – jak chociażby te o istnienie Boga?
– To tylko pozornie symetryczny proces. Stawianie racjonalności naukowego podejścia w kontrze do duchowości i teologii jest nadużyciem, czy wręcz błędem. Już św. Augustyn, biorąc pod uwagę ówczesny rozwój nauki, mówił, że jeśli istnieje jakiś rozdźwięk między teologią a podejściem naukowym, to należy zweryfikować teologię, a nie naukę. Nauka nie tylko nie zagraża teologicznemu myśleniu, lecz wręcz je zapładnia i wprowadza w rozwój. Momentów weryfikacji teologii było w historii wiele, jak chociażby wtedy, gdy Kopernik wstrzymał słońce, a ruszył ziemię, co kazało zrezygnować z geocentryzmu w myśleniu teologicznym. Mam nadzieję, że napisałem książkę duchową – i jeśli ktoś uczciwie ją przeczyta, to zobaczy, że przede wszystkim jest ona zaproszeniem do kontemplacji i do przebóstwienia (gr. theosis), które jest celem drogi duchowej, jaką mamy łaskę przechodzić na ziemi. Boskie DNA nie jest formą redukcjonizmu duchowości na rzecz nauki. DNA naszego „organu założycielskiego”, czyli Logosu, wyraża się przede wszystkim w dwóch obszarach: miłości i racjonalności. Racjonalność nie stoi w opozycji do miłości czy duchowości, ale jest integralną, boską cechą, leżącą u podstaw naszego świata. Prawdziwa duchowość nigdy nie będzie przeczyła racjonalności. Trafnie ujął to papież Wojtyła, mówiąc o dwóch skrzydłach dla ducha człowieka: fides et ratio, wierze i rozumie. Jesteśmy wezwani do tego, aby swoje doświadczenie życiowe i duchowe, odczytywane w kluczu teologii, umieszczać w kontekście nauki i kultury, cywilizacyjnego etapu, na którym aktualnie się znajdujemy. Jeżeli jesteśmy uczciwi intelektualnie, to uznamy, że pewne rzeczy w naszym życiu dzieją się przypadkowo, a ubieranie tego w działanie Boga a priori, z góry powoduje poważne konsekwencje. Jeżeli okaże się, że Bóg raz działa, a raz nie, bo akurat nie wysłuchał naszych modlitw o uzdrowienie, to nie „wytłumaczymy” Go z braku interwencji w wielu sytuacjach, w których każdy miłujący człowiek by reagował. Dlatego książka, którą napisałem, jest moją próbą zmierzenia się z faktem, że być może jest inaczej, niż zwykliśmy przyjmować, przy czym jestem przekonany, że zmiana podejścia niczego Bogu nie odbiera.
W książce pisze Pan o relacji teologii z nauką. Mnie z racji mojego wykształcenia mocno niepokoją przemiany społeczne, do których teologia często odnosi się a priori negatywnie lub w ogóle się nie odnosi.
– Niektórych tematów społecznych nie poruszałem, ponieważ nie chciałem, aby zaproszenie do zmiany pewnego paradygmatu w teologii przerodziło się w rozkrzyczaną dyskusję teologiczną na temat tego, co nie stanowi istoty tej książki. Oczywiście zaproszenie do zmiany myślenia o interwencji Bożej, które kieruję w książce, prowadzi do weryfikacji różnych aspektów naszego życia. Czesław Miłosz w Traktacie moralnym napisał zdanie: ,,lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach”. Jeśli przestaniemy na Kościół patrzeć jak na monolit, którym absolutnie nie ma być, tylko dostrzeżemy go jako wspólnotę w procesie, to przestanie nas niepokoić możliwość pojawienia się w nim różnych głosów i opinii. Kościół w historii wiele razy zmieniał podejście do różnych aspektów życia, również dotyczących moralności, rozwijał się w rozumieniu tego, co sam o sobie mówi, czy co mówi o świecie. Warto, abyśmy zdali sobie sprawę, że my również nie mamy innego wyjścia, niż pozostając w Kościele, mówić otwarcie to, co uważamy i rozumiemy dziś jako odpowiedź na rozwój nauki. Mam nadzieję, że czasy, w których nie możemy dyskutować i prezentować różnych opinii w Kościele, nieodwołalnie się skończyły.
Mam wrażenie, że dość sceptycznie odnosi się Pan w książce do cudów. Tymczasem potrzeba zjawisk nadnaturalnych jest w Kościele w Polsce dość mocno akcentowana, co widać chociażby w różnorodnych charyzmatycznych eventach czy liczbie organizowanych Mszy z modlitwą o uzdrowienie. Jak nie wylać dziecka z kąpielą i nie unieważnić tej potrzeby, którą z różnych powodów ludzie noszą w swoich sercach?
– Rzeczywistość jest pełna cudów, jest wręcz cudowna, ale mogą być one rozumiane szerzej i głębiej niż jako coś, co pojawia się ponadnaturalnie, spada z nieba jak grom i zmienia życie ludzi. Cały rozdział o cudowności jest pochwałą cudu, jaki stał się naszym udziałem, a jest nim po prostu życie. Myślę, że liderzy wspólnot charyzmatycznych, którzy modlą się o uzdrowienie i inne cuda, mogą spać spokojnie, ponieważ absolutnie nie twierdzę, że one nie mogą się pojawić. Uważam jednak, że wszystko to, co dzieje się w przyrodzie, powinno być przynajmniej niesprzeczne z tym, co mówi fizyka i biologia – i patrząc na spotkanie modlitewne, charyzmatyczne w gruncie rzeczy takim jest. Jeśli zobaczymy, że u podstaw wszystkiego leży miłość, to spotkanie modlitewne, podczas którego ludzie doświadczają bliskości, puszczają im różne bariery psychiczne, zaczynają odczuwać mniej lęku, jest uzdrawiające, mimo że procesy zachodzące tam są naturalne i nie przeczą prawom fizyki czy psychologii. Bóg jest do końca konsekwentny w miłości i racjonalności, dając światu pewną autonomię, o czym mówi papież Franciszek czy kard. Raniero Cantalamessa. Absolutnie nie chcę nikomu odbierać prawa do cudów, wręcz przeciwnie: zachęcam, aby otworzyć oczy na cudowność. Z jakiegoś poziomu naszej duchowości możemy powiedzieć, że wszystko w tym samym momencie jest naturalne i jest cudem zarazem.
Czy pobożność osadzona na odmawianiu nieskończonej ilości modlitw, litanii i koronek może negatywnie wpływać na rzeczywistą relację z Bogiem?
– Mam olbrzymi szacunek dla procesu i tego, że życie religijne charakteryzuje pewna etapowość. Na każdym z etapów człowiek przeżywa doświadczenie religijne w różny sposób, dlatego uważam, że modlitwa jest wartościowa i potrzebna, niezależnie od tego, w jakiej formie się odbywa. Owa etapowość życia duchowego zakłada pewien poziom niedojrzałości na początku drogi, ale często dopiero z pewnej perspektywy możemy powiedzieć, że coś było niedojrzałe. Pewnych etapów nie jesteśmy w stanie przeskoczyć. Zdrowa religijność, nawet jeśli jest jeszcze niedojrzała, jest czymś zupełnie innym niż religijność magiczna, która stanowi zagrożenie dla rozwoju duchowego, dlatego absolutnie nie stawiałbym między nimi znaku równości. Bardzo wiele zależy od tego, ku czemu ludzie są rozwijani i prowadzeni. Religijność magiczna jest jednym wielkim mechanizmem obronnym, który jest wytworem naszego ludzkiego ego, rozumianego negatywnie. Krótkofalowym efektem takiego przeżywania wiary jest obniżenie lęku, długofalowo niestety dochodzi do karłowacenia człowieka. Zdrowa religijność jest ukierunkowana na rozpoznanie mechanizmów obronnych, wygaszanie ego i wychodzenie ku prawdzie. Magiczna religijność ma nas uchronić przed śmiercią i cierpieniem, co ostatecznie nie jest możliwe i w związku z tym prędzej czy później jej działanie odbije się negatywnie na naszym życiu. Mam ogromny szacunek dla tego wszystkiego, co prowadzi ludzi do doświadczenia tajemnicy paschalnej. Jestem natomiast bezkompromisowy wobec chrześcijaństwa zredukowanego do magii, która ma służyć do oszukiwania samych siebie i pocieszania w sposób niezgodny z racjonalnością.
Dużo pisze Pan o modlitwie kontemplacyjnej. Ktoś, kto od lat odmawia głównie różaniec lub modli się swoim słowami, może sobie pomyśleć, że nigdy do takiego poziomu nie doskoczy…
– Wchodzenie w modlitwę kontemplacyjną jest procesem naturalnym. Modlitwa, która sama w sobie jest cudownym zjawiskiem, podlega etapowości i stopniowo się upraszcza. Czy uprości się do różańca, czy przejdzie w ciszę i kontemplacyjny bezruch, jest kwestią naprawdę drugorzędną. Istotą jest to, że na tym etapie modlitwy intelekt przestaje grać główną rolę, a działanie ludzkie przestaje mieć pierwszoplanowe znaczenie. Człowiek staje się niejako naczyniem, pojemnością na łaskę, a jak to się przejawia w gestach, jest drugorzędne. Ostatecznie po owocach możemy poznać, czy modlitwa wznoszona przez nas jest kanałem życia, czy służy nam tylko po to, aby się lepiej poczuć.
Rozmawialiśmy już o procesie w wierze i zadawaniu pytań. Tymczasem w osobie, która stawia pytania, może rodzić się obawa, że odpowiedzi czytane w kontekście nauki lub przemian społecznych mogą zaprowadzić ją poza nawias Kościoła…
– Często okazuje się, że to, do czego prowadzą nas nasze intuicje, wcale nie jest niezgodne z Kościołem przez duże ,,k”. Jezus powiedział o sobie, że jest prawdą, a my przez chrzest stajemy się jej sługami i poszukiwaczami. Tymczasem wierność poszukiwaniu prawdy może czasem nas wyprowadzać poza mainstream wspólnoty kościelnej, co nie oznacza, że będziemy dalej od Boga, zbawienia czy Jego łaski. Gdy popatrzymy na naszego Mistrza – On także był daleki od tego, aby bezmyślnie wypełniać prawo. Wielokrotnie pokazywał, że wypełnić prawo znaczy: przekroczyć je. W gruncie rzeczy Jezus był antysystemowym człowiekiem i to pobożni ludzie broniący wartości ukrzyżowali go rękoma Rzymian. Chrystus nie zdecydował się opuścić swojej religii aż do samego końca, co pokazuje, że można pozostać sobą, wiernym prawdzie i jej poszukiwaniom, jednocześnie pozostając w systemie religijnym. Bywa, że kończy się to krzyżem, który przecież jest drogą do zmartwychwstania.
---
MARCIN GAJDA
Lekarz, psychoterapeuta, rekolekcjonista, diakon stały
---
Rozwój. Jak współpracować z łaską?
Monika i Marcin Gajdowie
Pro Homine 2013
Boskie DNA
Marcin Gajda
Pro Homine 2024