Przez współczesną Polskę przebiega wiele linii społecznego podziału – jednak trudno powiedzieć, żeby stosunek do zwierząt był jednym z nich. Większość z nas, choć oczywiście w różnym stopniu, wobec zwierzaków wykazuje życzliwość. Wyborcy partii prawicowych i lewicowych, liberalnych i konserwatywnych w większości, jeśli posiadają zwierzęta, starają się o nie dbać – a sadystyczne zachowania wobec zwierząt, zwłaszcza domowych, zwykle spotykają się z napiętnowaniem i krytyką (niestety, tego typu incydenty także mają miejsce w naszym kraju – o tym jednak więcej napiszę później).
Kochamy, tulimy, opłakujemy
Więź między człowiekiem a zwierzęciem (zwłaszcza domowym psem) wytwarza się już na poziomie hormonalnym. Przebywanie z ukochanym czworonogiem zwiększa bowiem produkcję oksytocyny, nazywanej czasem „hormonem bliskości”. Substancja ta pomaga redukować niekorzystny wpływ stresu na organizm, zmniejsza poziom odczuwanego lęku i, czemu zawdzięcza swoją sławę, sprawia, że czyjś los (również ten będący udziałem istoty szczekającej i merdającej ogonem) staje się dla nas szczególnie istotny. Dzięki oksytocynie przywiązujemy się do naszych zwierząt, odczuwamy przyjemność płynącą z dotykania ich i przytykania, a kiedy ukochane zwierzę kończy swój żywot (odchodzi za „tęczowy most”), możemy opłakiwać jego śmierć podobnie jak zgon ludzkich członków rodziny. Na marginesie – żałobę po milusińskich ludzie przeżywali na długo przed tym, zanim pojawiły się współczesne cmentarze dla zwierząt. Już Mickiewicz, zamykając epopeję narodową, wspominał z tęsknotą o tym kraju, w którym ludzie „po psie płaczą szczerze / I dłużej niż tu lud po bohaterze”. Przywiązanie do zwierzęcia już w oczach romantyka było postrzegane jako pożądane i wzniosłe. A jacy ludzie, z psychologicznego punktu widzenia, są „predysponowani” do troski o zwierzęta? Przede wszystkim – nie będzie to chyba dla nikogo zaskoczeniem – empatyczni, dostrzegający w zwierzęciu istotę różniącą się od maszyny i umiejący rozpoznawać potrzeby swojego podopiecznego. Pies, kot czy szynszyla nie jest w stanie zwerbalizować tego, czego w danym momencie chce i czego mu brakuje. Do rozwinięcia silnej więzi ze zwierzątkiem potrzebna jest także zdolność lokowania uczuć w obiekcie zewnętrznym, a także zgoda na asymetrię w relacji – to my, jako opiekunowie, podejmujemy kluczowe decyzje związane z dbaniem o zdrowie czy tresurą czworonoga. Osoby, które decydują się na hodowlę zwierząt bardziej egzotycznych, typu węże czy jaszczurki, charakteryzują się często wyższym poziomem elementu osobowości, jakim jest otwartość na doświadczenie. Aby relacja ze zwierzęciem przetrwała kryzysy wywołane na przykład zanieczyszczeniem mieszkania przez kota albo zniszczeniem obuwia przez szczeniaka, konieczna jest także umiejętność radzenia sobie z frustracją i względna stabilność emocjonalna.
Okrucieństwo jako alarm
Wbrew tendencji do poprawiania losu zwierząt, obecnej w kręgu kultury Zachodu, a także większej świadomości dotyczącej odczuwania przez zwierzęta bólu i cierpienia, nie wszyscy ludzie widząc bezpańskiego psa lub rannego ptaka, mają odruch zaopiekowania się nim lub ulżenia mu. Ludzka natura jest skażona okrucieństwem – a niektórzy przedstawiciele naszego gatunku swoje agresywne impulsy wyładowują właśnie na zwierzętach. Czynią to między innymi osoby o obniżonym poziomie empatii, z osobowością psychopatyczną, charakteryzujące się niskim altruizmem. Inną grupą osób dręczących zwierzęta są osoby, które doznały z ich powodu krzywd – ktoś pogryziony kiedyś boleśnie przez psa może, w mechanizmie odwetu, w przyszłości krzywdzić inne psy bądź zwierzęta w ogóle. Niekiedy znęcanie się nad zwierzętami stanowi obszar do pracy dla seksuologa – dzieje się tak w przypadku występowania u danej osoby zoosadyzmu, czyli parafilii polegającej na czerpaniu przyjemności seksualnej z zadawania bólu zwierzętom. Szczególnej uwagi wymaga sytuacja, w której oprawcami zwierząt stają się dzieci. Jak bowiem pisze Hanna Mamzer, kontakt, jaki nawiązują ze zwierzętami dzieci, „jest doskonale działającym papierkiem lakmusowym nastrojów, emocji i relacji w tej rodzinie istniejących. Dręczenie zwierząt i znęcanie się nad nimi jest prostym mechanizmem projekcyjnym, pozwalającym dziecku wyrazić swoje frustracje, obserwacje przeniesione z rodziny. W takim przypadku mechanizm jest bardzo prosty i może się też sprowadzać do przemieszczania agresji. Dzieci, w swoich odniesieniach do zwierząt, naśladują dorosłych (bawiąc się w polowanie czy zabijanie zwierząt), ale także potwierdzają wiedzę dorosłych na temat tego czym/kim są ludzie i zwierzęta oraz jakie i gdzie między nimi przebiegają granice” (H. Mamzer, Posthumanizm we współczesnych modelach rodzin: zwierzęta jako członkowie rodziny?).
Dziecko, które bije koty, depcze ślimaki albo z lubością zabija rybki w akwarium, niezwłocznie powinno porozmawiać z psychologiem dziecięcym lub psychoterapeutą rodzinnym. Jego zachowanie może być objawem dysfunkcji w rodzinie albo nieprawidłowo rozwijającej się osobowości (np. w kierunku osobowości dyssocjalnej). Wczesna reakcja na oznaki brutalności dziecka wobec zwierząt zmniejsza ryzyko występowania poważnych zaburzeń w przyszłości – ważne jest, by nie poprzestać na krytyce (zrozumiałej i słusznej) samego zachowania, ale również zbadać jego przyczyny i interweniować „u źródła”.
Dzierżawa od Pana Boga
Troska o zwierzęta i sprzeciw wobec traktowania ich wyłącznie jako zasobu, z którego ludzie mają prawo korzystać, może być także owocem i jednocześnie przejawem wyznawanej wiary. Aleksander Kędziorek z grupy Chrześcijanie dla Zwierząt, zrzeszającej obecnie głównie osoby wyznania katolickiego (w tym księży), tłumaczy, że odpowiednie traktowanie zwierząt ściśle wiąże się z biblijną wizją człowieka i przyrody. – Jesteśmy odpowiedzialni za zwierzęta, za przyrodę. Uważamy, że ziemię dostaliśmy od Pana Boga w dzierżawę, a nie na własność i dla ludzkiej tyranii. Nie zgadzamy się przede wszystkim na przemysłowy chów zwierząt i na inne formy okrutnego traktowania zwierząt. W dawniejszych czasach – choć nie aż tak odległych – ludzie musieli korzystać ze zwierząt i było to zrozumiałe i uzasadnione (pożywienie, skóry, futra, kości, tłuszcz, siła robocza). Dzisiaj jednak kraje bogatsze mogłyby z tego zrezygnować. Produkcja roślinna mogłaby przyczynić się do zniwelowania czy ograniczenia głodu na świecie, tymczasem mnóstwo płodów rolnych przeznaczanych jest na paszę dla zwierząt, a mięso z ich uboju i tak trafia do bogatszych krajów. A ludzie głodni dalej są głodni. Podobnie jest z wodą zużywaną w hodowli przemysłowej zwierząt: one muszą pić, a w wielu miejscach na świecie brakuje wody, tymczasem mięso z tych zwierząt i tak trafi na stół tych bogatszych.
Troska o zwierzęta może zatem również współgrać ze światopoglądem i ideami ważnymi w życiu danej osoby lub społeczności, a także być „mostem” łączącym środowiska. – Grupa Chrześcijanie dla Zwierząt nie ma osobowości prawnej. Zrzeszamy ludzi z całej Polski (również Polacy za granicą) i spotykamy się regularnie online – kontynuuje Aleksander Kędziorek. – Bierzemy udział w różnych panelach dyskusyjnych, eventach. Co roku pojawiamy się na Marszu Wyzwolenia Zwierząt w Warszawie, teraz pojawimy się prawdopodobnie na Slot Festival. Jesteśmy w pewnym sensie „mostem”, ponieważ troską o zwierzęta zajmują się zazwyczaj środowiska lewicowe, a nie konserwatywne. Mamy nadzieję, że możemy przez to trafiać z przekazem do środowisk katolickich, bo nie „odstraszamy” lewicowością. A z kolei środowiskom lewicowym – zazwyczaj niechętnym chrześcijaństwu – możemy pokazać, że chrześcijanie też mogą być w porządku. Na tych raczej mocno lewicowych Marszach Wyzwolenia Zwierząt wzbudzamy ciekawość i jesteśmy raczej ciepło przyjmowani.
Kocia mama i psynek
Tak, jak według starego porzekadła da się zagłaskać kota na śmierć, tak można stworzyć zbyt intensywną emocjonalnie więź ze swoim futrzakiem. Pewnie większość z nas spotkała się z trendem nazywania swojego psa „psynkiem” czy siebie samego – „kocim rodzicem”. Oczywiście takie samookreślenie może być żartobliwe albo świadczyć o przywiązaniu i czułości odczuwanych wobec zwierzątka – ale może też być sygnałem, że ktoś niejako „używa” swojego zwierzęcia (oczywiście nieświadomie!) do tego, by zaspokoić swoją potrzebę kontaktu z innymi, jednak bez wchodzenia w interakcje z prawdziwymi ludźmi. Nie jest zdrową sytuacja, w której człowiek z powodu lęku i braku kompetencji społecznych ogranicza swoje kontakty wyłącznie do przebywania ze zwierzęciem. Nie chodzi o to, by zmuszać kogokolwiek żyjącego szczęśliwie ze swoim psem lub kotem do zakładania rodziny – byłoby to doprawdy nadużyciem i nieporozumieniem. Jednak osoba, która z oddaniem opiekuje się zwierzakiem, dla swojego własnego zdrowia powinna „wychodzić do ludzi”. Kontakt z pupilem może być bardzo kojący, a opieka np. nad psem ze schroniska czy porzuconym kotem jest także szlachetnym aktem, który zmniejsza ilość cierpienia w otaczającym nas świecie. Pies czy kot jednak nie zastąpi kontaktów międzyludzkich, nie zbudujemy z nimi takiej przyjaźni, która może połączyć nas z innym człowiekiem i której potrzebujemy do osobistego rozwoju. Jeśli więc ktoś, kto żyje w pojedynkę ze swoim zwierzątkiem, ma poczucie, że zwierzę stanowi dla niego cały świat i zastępuje mu rodzinę i znajomych, to sugerowałabym przyjrzenie się skrywanym pod tym rodzajem przywiązania do zwierzaka lękom i frustracjom. Być może mamy utrwalone przekonanie, że inni ludzie skrzywdzą nas lub porzucą, więc „pozostaje nam” tylko kontakt z czworonogami, które są lojalne? Tego typu przekonania, wynikające z życiowych doświadczeń, wymagają czasami przepracowania w ramach psychoterapii.
Niemniej, samo bycie opiekunem zwierzęcia może być ułatwieniem w budowaniu relacji międzyludzkich. Niejeden związek i całkiem sporo przyjaźni zaczęło się od spotkania z psami na spacerze lub od wymiany zdań na forum dla miłośników kotów. Ujmując rzecz metaforycznie, można powiedzieć, że lojalność zwierząt wobec „swoich” ludzi sprawia, że nawet w dziedzinie poszukiwania miłości lub przyjaźni są one naszymi sojusznikami.