Kontrast między określeniem „królestwo” a niepozornością nasion i maleńkością ziarenek gorczycy jest uderzający. Co to za królestwo, które mieści się w czymś, co jest mniejsze od ziarnka maku? Albo wrzucane jest w ziemię, by dopiero zakiełkować? To jeden z tych paradoksów Ewangelii, które uświadamiają nam, jak odmienna jest logika Boża od tej, która rządzi ludzkim światem.
Pan upodobał sobie w tym, co maleńkie, niepozorne i bezbronne. To nie oznacza minimalizmu pragnień i marzeń, ale maksymalizm i rozmach Bożych planów względem każdego człowieka. Z wrzuconego w ziemię nasionka rodzi się ziarno, które daje pożywienie. Z maleńkiej drobinki gorczycy rośnie drzewo tak potężne, że ptaki znajdują schronienie w jego cieniu.
W umiejętności doceniania drobiazgów ukryta jest wielka życiowa mądrość. Małe gesty życzliwości, pokorny człowiek, jedno serdeczne słowo, zwyczajny uśmiech – rozsiewamy ziarna królestwa Bożego, nawet nie wiedząc, jak wielkie dobro może się z nich narodzić. Jedno małe słowo może ocalić czyjeś życie, podana w geście pomocy dłoń może przywrócić nadzieję, a przysłowiowa kromka chleba podana głodnemu miłości – pokrzepić jego wiarę w sens życia. Nie doceniamy tego, co małe i bezinteresowne, zaprzątnięci snuciem wielkich planów o powszechnym nawracaniu niewierzących i próbami ocalenia marzeń o kościelnej potędze.
Tymczasem Jezus dziś mówi, że królestwo Boże nie jest wielkim, imponującym projektem, ale rzeczywistością głęboko ukrytą w ludzkim sercu, zmieniającą go powoli, w spokojnym, choć nie wolnym od kryzysów rytmie dojrzewania. Przypowieści o nasionach rzucanych w glebę i ziarenkach gorczycy, z których wyrasta wielkie drzewo, uświadamiają nam, że działanie łaski wymaga czasu, cierpliwości, łagodnej pokory. Wymaga też zgody na to, że tak naprawdę niewielki mamy wpływ na to, jak ludzie wokół nas będą reagować na nasze słowa i czyny. Mamy jednak wpływ na to, jakie słowa i jakie czyny do nich skierujemy.
Pan przypomina nam dzisiaj, że głoszenie królestwa Bożego nie polega na tym, że będziemy próbowali kogoś zmieniać, nakłaniać do zainteresowania sprawami wiary, przekonywać do tego, by nie obrażał się na Kościół i dostrzegł w nim wspólnotę, w której Zbawiciel jest obecny i działa. To nie jest nasze zadanie. Z nasionka i tak wyklują się kłosy zboża, z maleńkiego ziarenka wyrośnie potężne drzewo. Czy to nasza zasługa? Bynajmniej! My możemy tylko siać, tworzyć warunki do wzrostu, uważać na to, by nie wdeptać w ziemię kiełkującego ziarna i… cierpliwie czekać.
To trochę niewygodne stwierdzenie, bo wydawać by się mogło, że aby królestwo Boże rosło, potrzebny jest nasz wielki wysiłek i zaangażowanie, spalanie się i służba. Tymczasem dziś słyszymy, że wystarczy tylko tyle, by dobru pozwolić na to, by rosło, a słowu, by się zakorzeniało i wydawało owoce. Przemiana życia – naszego, a jeszcze bardziej cudzego – nie zależy od tego, jak bardzo będziemy się o to starali, ale od tego, czy w ogóle otworzymy się na wpadające w nas ziarno. Tyle wystarczy. Mało? Wręcz przeciwnie, bo chodzi o naszą zgodę na to, co ziarno może w nas zdziałać. Rosnące drzewo ma potężną siłę, która rozsadza glebę. Słowo, które w nas kiełkuje, ma moc rozsadzenia naszego życia i jego przemiany niekoniecznie według tego, czego sami sobie życzymy i co planujemy.
Jeśli pozwolimy ziarnu, by rosło, jeśli zadbamy o maleńkie przejawy dobroci w świecie, będziemy oglądać cuda. Zwyczajne życie niepozornego człowieka będzie dawało schronienie innym, jak potężne drzewo, w którym chowają się ptaki. Pokorna wierność codziennym obowiązkom i miłości jednej osoby może wydać plony, jak kłosy zboża, które staje się pokarmem dla wielu. Taka jest logika wzrostu królestwa Bożego w człowieku. Nie warto go przyspieszać. Każdy ma swój czas.