Na tle obecnej, agresywnej i niszczącej wspólnotę kampanii wyborczej to zdarzenie może się wydawać błahe – wraz z towarzyszącą mu wątłą debatą. Myślę o decyzji nowego parlamentu, aby uznać śląską „godkę” za język. Debata tli się, bo ostateczne rozstrzygnięcie dylematu zależy od prezydenta Andrzeja Dudy. Skorzysta z prawa weta czy nie? PiS głosował przeciw tej ustawie.
Większość językoznawców przekonuje, że mamy do czynienia ze śląskim dialektem, odmianą języka polskiego. Byłaby to więc decyzja podyktowana polityką, a nie wiedzą o języku. Oto nowa większość parlamentarna decyduje, że krowa jest koniem. Chcąc dodatkowo pozyskać Ślązaków, którzy w następstwie komedii omyłek mogli nie ufać Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Dyskutowałem na ten temat z zaprzyjaźnionym dziennikarzem. Przekonywał mnie, że osobny język jako produkt decyzji politycznej to nic dziwnego. Padły przykłady: język macedoński był podobny do bułgarskiego, a jednak elity Macedonii chciały się uniezależnić. Język ukraiński też powstał w następstwie czyichś decyzji.
Ta argumentacja ma jedną słabość. Język macedoński czy ukraiński były produktem woli politycznej kształtujących się wspólnot, aby być odrębnymi narodami. Skoro tak, czy nie czeka nas zmaganie z separatystycznymi pokusami części mieszkańców Śląska? Czy polska elita powinna takie tendencje podsycać? Za werdyktem politycznym pójdą granty, programy edukacyjne i kolejny kłopot gotowy.
Można do tego podejść także inaczej. „Oczywiście, że separatyzmy regionalne są możliwe. Pytanie tylko, czy drogą do rozwiązania problemu nieufności, niechęci do polskiego państwa, jest przykręcanie śruby, wzmacnianie zakazów lub też konsekwentne odmawianie próśb, postulatów grupy regionalnej, która chce chronić swój język. Czy przeciwnie, jest okazaniem wiary w siłę polskiego państwa, kultury polskiej, języka polskiego. „Uznanie, że ochrona języka regionalnego, którym mówi kilkadziesiąt tysięcy czy choćby 100 tysięcy osób w trzydziestoparomilionowym narodzie, nie stanowi śmiertelnego zagrożenia ani dla Polski, ani dla polskiej kultury” – mówi w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” jeden z sygnatariuszy listu do prezydenta, wzywającego, aby ustawę podpisał.
Czyli zagrożenia nie ma, okażmy wielkoduszność. Ciekawe, kto wypowiada takie słowa. Inicjatorem listu jest nieukrywający niechęci wobec „polszczyzny” śląski pisarz Szczepan Twardoch. Ale pośród wielu liberalnych i lewicowych celebrytów udało mu się złowić podpis prof. Andrzeja Nowaka, wybitnego historyka, kojarzonego z prawicą, i to tą pisowską. W tym wywiadzie profesor odwołuje się do swoistego konserwatyzmu: śląskość to kwestia długiej, jeszcze XIX-wiecznej tradycji. Mógłby też powiedzieć, że większym problemem dzisiejszych czasów jest zatrata narodowych tożsamości, a nie ich kawałkowanie.
W necie zwolennicy PiS rzucili się na profesora w stylu groteskowym, niekiedy niegodnym. Ma prawo do własnego zdania, odrzuca stadność opinii. Ale czy na pewno ma rację? Czy nie przeoczył faktu, że dziś na śląskość stawia najradykalniejsza lewica? Nie dla jej uroków, a dlatego, że postrzega ją jako taran osłabiający spoistość narodowego państwa. Niepotrzebnego, skoro ma takie państwa zastąpić federalna Europa.
Nie rozstrzygnę tego sporu, choć bliżej mi do stanowiska prof. Jana Miodka, który nowy język kwestionuje z punktu widzenia nauki, i prawicy, która przestrzega przed pułapkami politycznymi. Zarazem zauważę, że podziały są po obu stronach. Były prezydent Bronisław Komorowski z KO–PO wzywa Dudę, aby wetował. To dobrze, że nie mamy pełnej stadności. Nie pomaga to jednak rozstrzygnąć dylematu.