Logo Przewdonik Katolicki

Obijanie starych kawalerów

Bartłomiej Gapiński
Teodor Axentowicz Kołomyjka (1895), fot. wikipedia

W kulturze ludowej istniały grupy marginalizowane, które spirala przemocy dotykała szczególnie. Na dnie społeczności wiejskiej znajdowali się słabi, niemal bezbronni i zmarginalizowani – niezamężne i bezżenni.

Trwa ożywiona dyskusja nad oceną kultury ludowej, pojawiają się liczne publikacje na ten temat. Podkreśla się w nich uciemiężenie warstw chłopskich, w nikłym stopniu  zwracając uwagę na represyjny charakter samej kultury ludowej względem niektórych jej grup (może poza kwestią kobiecą). A skomplikowany stosunek miano w niej do różnej maści  – jak to określał etnolog Andrzej Perzanowski – „odmieńców”, zwłaszcza tych, którzy łamali schematy kulturowe i oczekiwania. Taką grupę stanowili m.in. samotni przez wybór, ekscentryczność, wykroczenie, chorobę (zwłaszcza chorobę umysłową), czy niedecydujący się w pewnym wieku na zawarcie związku małżeńskiego: bezżenni i niezamężne. Właśnie oni – samotni mężczyźni i samotne kobiety – będą bohaterami tego artykułu.

Myśl chrześcijańska
Najpierw kilka słów o samotności. Już w Księdze Rodzaju Bóg miał powiedzieć: „Niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam”. Arystoteles widział przeznaczenie istoty ludzkiej w państwie, w pracy dla dobra wspólnego i zbiorowości. Samotnik dlań wyłania się ponad owo prawo „natury”, jest „nędznikiem albo nadludzką istotą”. To forma definiowania samotności negatywnej. Ale może być także samotność pozytywna: to samotność twórców, mistyków, indywidualistów, nonkonformistów. Wybitny teolog żydowski i filozof Abraham Joshua Heschel pisał: „Dusza może tworzyć tylko wtedy, gdy jest sama. Niektórzy są wybrani do tego, by rozkwitali na ciemnych alejach nocy”. Oczywiście samotność może być i ambiwalentna, niespójna, trudna do oceny. Bo nigdy nie wiadomo, czy indywidualista, nawet tworząc rzeczy wielkie, nie popadnie np. w pychę, czy swoją izolacją nie zaszkodzi bliskim itp.
Aspekty samotnicze wyeksponowane zostały szczególnie w chrześcijaństwie: od kenozy, czyli „ogołocenia” Syna Człowieczego i Jego dramatycznych słów z krzyża: „Boże, mój Boże! Czemuś mnie opuścił?”, przez ojców pustyni, życie wspólnot zakonnych (zwłaszcza benedyktynów, kamedułów i kartuzów), szereg odnów duchowości właściwie w każdej epoce, po założenia tak fundamentalnych zagadnień, jak personalizm, wolna wola, sumienie, dusza, indywidualna odpowiedzialność za swój los na ziemi i w życiu wiecznym. W pewien sposób samotność legła też u podstaw zasady celibatu. Zwykło się jednakże w duchowości zachodniej zarzucać drogę życia rekluzów – zamykanych czy zamurowywanych w celach i odciętych od innych. Nawet sławni z życia samotniczego kartuzi (tak rozsławieni przez film Wielka cisza), jak pisze historyk Georges Minois, mieli zasadę: „90 proc. samotności i 10 proc. wspólnoty”. Duchowość zachodnia i kultura Zachodu uznała bowiem za zasadę, że samotność i wspólnota winny ze sobą koegzystować; że duchowni wybierający celibat są kształceni w nakazanych przez Sobór Trydencki wspólnotowych seminariach, ale też że są wręcz źródłowo „dla ludzi ustanowieni”, nakierowani relacyjnie, przeznaczeni na misje. Jest też fundamentalny pogląd, który przez wieki był bardzo wyrazisty, że samotna osoba wierząca nie jest w istocie sama: ma bowiem oparcie w Bogu. Wyeksponowanie samotności afirmatywnej i postawienie na wyważoną koegzystencję samotność-wspólnota było ważną zdobyczą chrześcijańskiej myśli intelektualnej.

Wykluczenie, a nawet przemoc
Po tej dygresji przejdźmy do realiów kultury chłopskiej zdecydowanie samotności niesprzyjającej. Samotnych w znaczeniu bezżennych i niezamężnych (którzy już przekroczyli granicę 25–30 lat) było około 10 proc. wszystkich dorosłych włościan, czyli stanowili oni dosyć liczną grupę w społeczności wiejskiej. Niemniej jednak ze źródeł XIX- i XX-wiecznych wynika, że dość długo realnego znaczenia nie mieli. Nie byli wyrazicielami wspomnianej i tak rozbudzanej przez wieki w kulturze Zachodu samotności afirmatywnej. Jeśli już, w ich odbiorze można doszukać się samotności negatywnej, z elementami samotności ambiwalentnej. Jakie były tego uwarunkowania?
Po pierwsze w społeczności wiejskiej liczyły się rodziny i dzieci. Rodziny były wspólnotami intymnymi, ale również przypadały im gospodarstwa, które trzeba było utrzymywać, aby móc żyć. Stąd dzieci, błogosławione w rodzinach, wyznaczały pewne nastawienie do samotnych. Zresztą nawet pary bezdzietne były źle widziane. Ponieważ imperatyw biblijnej płodności w dużym stopniu organizował ten świat, sądzono, że od samotnych i bezdzietnych niejako sam Stwórca się odwrócił. Skutkowało to ostracyzmem takich osób, a nawet usprawiedliwiało pewne formy przemocy wobec nich. Szczególnie źle traktowano kobiety.
„Samotne kobiety upokarzano i wyszydzano, dokonując w ten sposób ich społecznej degradacji. Zaburzały bowiem tradycyjny system wartości i powszechne przekonanie, że kobieta nie tylko może, ale musi spełniać się w macierzyństwie – tak o realiach kultury chłopskiej piszą Andrzej Chwalba i Wojciech Harpula. – Podczas uroczystości religijnych starsze samotne kobiety przebywały na zewnątrz kościoła, a na uroczystości rodzinne nie były zapraszane. Nazywano je ciotami i uznawano za osoby nieczyste, budzące strach, ponieważ wybierając taki los, sprzeciwiły się prawom boskim i ludzkim oraz zapowiadały nieszczęście”.
Przedwojenna etnografka Bożena Stelmachowska pisała: „Kobiety doznają szczególnej uwagi, gdyż one przeznaczone są dla macierzyństwa, powinny zadanie swoje wypełnić, gdyż niespełnienie aktu małżeńskiego i trwanie dobrowolne, czy niedobrowolne w stanie niezamężnym jest w przekonaniu ludu ujmą dla nich, a może być szkodliwe dla całej wegetacji”. Otóż przyroda miała być płodna – w tym akurat przypadku kobieta (uosobienie przyrody) również powinna rodzić. Bezpłodna szkodziła wegetacji, oznaczała nie rozwój, ale stan bezdzietności, zaburzający prócz wzrostu płodów rolnych także obfitość i pomyślność. W tym – pomyślność innych. Należało szkalować „bezpłodne łona”, aby nie doszedł do skutku niepożądany scenariusz, a także by odstraszyć inne, młodsze osoby wizją tego, co je czeka w samotności, i wpłynąć zawczasu na ich decyzje odnośnie do założenia własnych rodzin.
Osoby samotne – szczególnie kobiety – odczuwały więc presję ze względów religijno-społecznych i magiczno-przyrodniczych.

Bici dziurawymi torbami z popiołem
Do tego dochodził jeszcze czynnik klasowy. Podobnie jak do małżeństwa zmuszała opinia publiczna wsi, zmuszał też miejscowy pan, który chciał mieć pracowników i obsadzone gospodarstwa chłopskie. Prokreacja była w cenie porządku pańszczyźnianego niezależnie od tego, kto ją lansował – dwór czy gromada. Wszyscy byli jednakowo zgodni. Ale to głównie sami chłopi wywierali presję na samotnych, przekonywali siłą fizyczną, obmówieniem, plotką i bezlitosnym żartem.
Kościół wypracował pewną uniwersalną strategię. Znalazło się w niej miejsce i na rodzinę, i na samotność. Elity katolickie, a przynajmniej ich znaczna część, myślały inaczej niż chłopi. Wraz z rozwojem katolickiej nauki społecznej zmieniało się postrzeganie osób samotnych. Do szerszej popularyzacji afirmatywnej i źródłowo pogłębionej samotności chrześcijańskiej doprowadziły wysyp bractw, organizacji katolickich, emancypacja kobiet poprzez struktury przykościelne (począwszy od przełomu XIX i XX w.), pomogła też prasa katolicka.
Niemniej równolegle do przemian o charakterze elitarnym w kulturze chłopskiej istniały wciąż rytuały wręcz hańbienia samotnych: kłoda popielcowa, podkoziołek, przetarg dziew, obijanie starych kawalerów, przywoływka, obrzędowość weselna, praktyki wróżbiarskie. Te rytuały miały odstraszyć ludzi młodych od życia w pojedynkę. Etnograf Jan Piotr Dekowski tak opisywał „obijanie starych kawalerów” w okolicach Opoczna: „[podczas zabawy zapustnej] kobiety [w karczmie] wyciągały z ukrycia na środek izby starych kawalerów i tam ich biły dziurawymi torbami napełnionymi popiołem. Jeśli któryś z nich zanadto bronił się, okładały go laską lub kijem. Za wymierzoną karę nie wolno było wszczynać awantur ani obrażać się”.
Nawet rytuał pogrzebowy samotnych w młodym i średnim wieku był specyficzny, stylizowany na wesele ze zmarłym: płakała za nim, idąc w kondukcie pogrzebowym, rzekoma panna młoda czy kawaler odpowiednio po weselnemu ubrani. To życiowe niespełnienie chciano zrekompensować nawet w obliczu śmierci. Jednak stopniowo w XX w. obrzędowość piętnująca samotnych zaczęła zanikać, wpisywać się w to, co określano coraz częściej mianem „zabobonu”.

Mówiono na nich „wariaci”
Gorzej było w przypadku życia codziennego. Samotni byli na dnie hierarchii społecznej. Prowadząca badania terenowe na przełomie lat 50. i 60. XX w. w Łódzkiem Wanda Drozdowska usłyszała następującą charakterystykę doli samotnych: „Takie do niczego dopuszczone nie są – nic nie uchowa, nic nie sprzeda, czasem ani co zjeść, ani w co się ubrać nie ma i od roboty do roboty tylko onych pędzą”. Samotni nie mogli, przynajmniej zwyczajowo, prowadzić gospodarstwa. To było zarezerwowane, wręcz stanowiło przywilej osób w związku małżeńskim. Stąd traktowano takich ludzi stanu wolnego jako siłę roboczą, darmową, niewykwalifikowaną i podporządkowaną. Kuratelę nad nimi sprawowała wyrachowana najbliższa rodzina, zaś oni – samotni – traktowani byli poniekąd jak niepoważne dzieci. Dość długo mieli status ludzi upośledzonych. Nawet mówiono na ich „wariaci” – co oznaczało, że traktowano ich często jako niepełnosprawnych umysłowo. Samotność była chorobą w tym świecie. Mówiono też o nich zdrobnieniami, żartując i śmiejąc się. Biegały za nimi dzieci, wołając i psocąc się, jeszcze stosunkowo niedawno krzycząc: „Tolka, Tolka”, „Maciuś, Maciuś”. Mówiono też bezpośrednio do ludzi stanu wolnego imperatywami i na „ty”, natomiast do zamężnych należało się zwracać per „wy” czy per „pan/pani” i nie wolno ich było „tykać”.
Często ludzie stanu wolnego mieszkali w zaniedbanych domach na obrzeżach wsi. Antropolog Czesław Robotycki tak opisuje swoje zdziwienie prymitywną chatą wiejską na Podkarpaciu (relacja odnosi się do 1963 r.): „Mieszkało tam dwóch, jak się wtedy mówiło, starych kawalerów. Dzisiaj wiemy również, że ta kategoria już nie funkcjonuje w życiu społecznym. Jest się po prostu singlem i już. I nikt nikomu nie robi z tego powodu kłopotu. A w czasach, w których studiowałem i prowadziłem badania, staropanieństwo, starokawalerstwo było specyficznym rodzajem naznaczenia i niepełnego uczestnictwa w życiu zbiorowym”.

Cenione formy samotności
Jeśli idzie o wymiar ambiwalentnej samotności, to trzeba ją przypisać szczególnie cenionym osobom w wiejskim świecie: pustelnikom, niektórym znachorom czy mądrym, wędrownym dziadom, wreszcie z czasem także artystom ludowym. Większe poważanie miały też osoby pracujące przy kościele, a odkrywcami talentów artystycznych ludowych prymitywistów byli dość często duchowni.
Sama forma bycia celibatariuszem – duchownym czy siostrą zakonną – w tym świecie była chyba najbardziej cenioną formą samotności. Chociaż nie była formą tylko akceptowalną. Duchowieństwo broniło wizji rodziny jako wartości nadrzędnej (i posiadania dzieci), ale paradoksalnie wiejska plotka i żart atakowały czasami niemiłosiernie samo życie w celibacie duchownych czy sióstr zakonnych. Oni też byli w tym przypadku paradoksalnie nosicielami stygmatu samotniczego. Kapłani pozwalali współorganizować kult samotnym (służyć do Mszy, brać udział w ceremoniałach pogrzebowych, sprzątać czy dekorować świątynię, chodzić po kolędzie, prowadzić publicznie różaniec czy litanie).
Wspomniałem już o praktyce wsi pańszczyźnianej – upokarzania samotnych kobiet i kazania im stać podczas nabożeństw przed kościołami. To raczej strategia piętnująca, którą w XX w. zarzucono. Ale jeszcze Wincenty Witos rejestrował, że stare panny określano na wsi galicyjskiej jako „dewotki” i śmiano się z nich, mówiąc: „wtenczas ofiarowały serce Panu Jezusowi, jak go nikt nie chciał”. Niemniej jednak zmiany postępowały. Przed II wojną światową samotni angażowali się w Akcji Katolickiej, działalności charytatywnej, animowali odpusty, dekorowali groby pańskie, czy pomagali stylizować bożonarodzeniowo kościoły. Podobnie było, wbrew represjom komunistów, w czasach Polski Ludowej. Samotna stara panna z rodziny chłopskiej Maria Patyk, artystka i animatorka kultury ludowej (haftu i muzyki w regionie), przez lata nauczycielka ze Sławska Wielkiego na Kujawach, często angażowała się w życie religijne, a później przyczyniła się, już w wolnej Polsce, do reanimacji idei Prymasowskich Uniwersytetów Ludowych.
Z ról rodzinnych samotnych ważna była niewątpliwie rola „cioci”, która funkcjonowała niezależnie i wyparła obraźliwe określenie cioty – złej wiedźmy. Samotna ciocia stała się kimś w rodzinie, przyszywanym krewnym, opiekowała się dziećmi, odnosiła czule, stała na straży rodzinnych i religijnych wartości, była kimś bliskim nawet dla osób niespokrewnionych.

Co się zmieniło?
Profesor Robotycki pisał, że grupy starych kawalerów i starych panien już nie występują. Ale ja sam, niekoniecznie singlem, a właśnie starym kawalerem się czując, mam na ten temat inne zdanie. Samotność afirmatywna jest tutaj ciągle zadaniem. Samotność, która ma silną legitymizację w kulturze Zachodu, zwłaszcza w tradycji chrześcijańskiej. Kiedy się czyta książkę Minoisa Historia samotności i samotników, widać, jak ogląd samotności kształtowany był w naszym kręgu kulturowym przez wiarę i właśnie poprzez ujmowanie odosobnienia niekoniecznie tylko jako piętna, niespełnienia czy braku. Kościół tutaj, zwłaszcza swoim personalnym wychyleniem, indywidualizmem, wizją wchodzenia w siebie i relacji względem Boga, antycypował dzisiejszą równość społeczną, obywatelską i demokratyzację. Obecna kultura singli jest przeciwieństwem kultury chłopskiej w wykładni życia w pojedynkę, jednak niekoniecznie tylko dobrym – głosi raczej nieuregulowane życie erotyczne, które co do skali jest novum współczesności. Konsekwencje tego dopiero odczujemy.
Tymczasem niezależnie od afiszowania się kategorią „singli” w kulturze masowej, ludzie samotni często wciąż nie mają poważania społecznego. Są źle traktowani w rodzinach, w kręgach zawodowych i towarzyskich, w dalszym ciągu etykietowani i w miarę starzenia słabnie ich znaczenie. Oczywiście wiele się zmieniło i zmienia wraz z adaptacją nowych wzorców, ale wciąż chłopskie dziedzictwo gdzieś w nas drzemie i bezlitośnie ujawnia się w sytuacjach konfliktowych czy kryzysowych.
Patrząc na kulturę ludową, należy podkreślić, że były w niej grupy marginalizowane, które spirala przemocy dotykała szczególnie. Na dnie społeczności wiejskiej byli bowiem słabi, niemal bezbronni i zmarginalizowani: niezamężne i bezżenni. Ale, dodajmy na zakończenie, w świetle przedstawionej tutaj wykładni religijnej, niekoniecznie byli oni samotni. Źródła podkreślają bowiem ich niesamowite usposobienie religijne (pomimo poniżania i żartów, nawet pomimo krzywdy ze strony najbliższych), a jak wspomniałem, człowiek wierzący, choć doświadcza osamotnienia u innych, ma oparcie w Bogu i paradoksalnie nie jest sam.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki