Logo Przewdonik Katolicki

Słowo żywe

Monika Białkowska, Tomasz Biłka OP
fot. The Morgan Library&Museum

Chyba nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo jednak język Biblii jest naszym językiem. Nie trzeba wierzyć, żeby wiedzieć, jaka opowieść kryje się pod hasłem „wieża Babel”, „Noe” czy „Ukrzyżowanie”

MONIKA BIAŁKOWSKA: Pamiętam swoje pierwsze biblijne historie. Oglądając Biblię w obrazkach, zdecydowanie wolałam Stary Testament. Tam było mnóstwo bohaterów, niesamowite przygody, kolorowe stroje, zwierzęta, sytuacja zmieniała się na każdej stronie. Nowy Testament wydawał mi się przy tym wręcz nudny, ciągle był Jezus i ciągle coś mówił do kolejnych ludzi. Ta moja ówczesna miłość do Starego Testamentu przyniosła mi zresztą pierwszy publiczny sukces. W czasie którejś z pielgrzymek, gdzie byłam jednym z niewielu dzieci, zatrzymaliśmy się w klasztorze w Lądzie. Ojciec oprowadzający zapytał o scenę wymalowaną na ścianie czy na suficie i tylko ja wtedy rozpoznałam, że to król Salomon, rozstrzygający, do której z dwóch kobiet należy dziecko.
Dziś sobie myślę, że to z jednej strony było mocno dziecinne poznawanie Pisma Świętego i niewiele miało wspólnego z jego prawdziwą lekturą. A z drugiej strony mocno wchodziło w krwiobieg, zapisywało się jakoś w DNA człowieka. Kiedy przesiąkniemy takimi opowieściami w dzieciństwie, możemy nawet odejść od wiary – a tych opowieści nie zapomnimy.

TOMASZ BIŁKA OP: Pamiętam również własną fascynację odkrywania Biblii w obrazkach. Mam pod powiekami to, jak namalowana była tam wieża Babel i kiście winogron, niesione z Kanaanu. Potem, już na studentacie, wymalowałem swoje Pismo Święte. Był na nim Chrystus trzymający w ręku kodeks i błogosławiący, ze zwierzętami symbolizującymi czterech ewangelistów. Przechowuję to Pismo do dziś, jest swego rodzaju relikwią, bo przez kilka lat miałem je dzień w dzień przy sobie, nosiłem je na piersiach. Miałem taką potrzebę, żeby je mieć blisko.
Ale pierwszą i najważniejszą lekcją było dla mnie doświadczenie, poznanie, że to nie jest zwyczajny tekst, ale że to jest żywe słowo. Wcześniej studiowałem komparatystykę, zajmowałem się literaturą porównawczą, więc dużo czasu spędzałem na interpretacjach. Zawsze byłem z tego dumny i wręcz chlubiłem się umiejętnością żonglerki słowami. Mogłem wziąć wiersz i przeczytać go na wiele sposobów, w różnych szkołach interpretacji. Mogę powiedzieć, że umiałem używać słowa – oczywiście z zachowaniem zasad hermeneutycznych, ale tych słów używałem. A Pismo Święte było pierwszą literaturą, która nie pozwoliła mi się użyć. Pamiętam, jak przychodziłem do kaplicy na medytację, otwierałem Pismo Święte – i nic. Pustka. Choć zwykle cieszyłem się słowem i mogłem nim żonglować, to tym razem słowo było milczące. Niczego nie mówiło. Do niczego nie zapraszało. To było frustrujące doświadczenie, które trwało prawie pół roku. Każdego dnia wracałem do kaplicy, otwierałem Biblię, szukałem słowa, próbowałem coś z nim zrobić, a ono mi się nie dawało.
Dopiero po pewnym czasie zdałem sobie sprawę – przyszła do mnie taka myśl, że to słowo może być żywe, to znaczy, że nie pozwoli mi się użyć czy nadużyć. To słowo chce, żebym słuchał, żebym po prostu pozwolił temu słowu do mnie przemawiać. I to dopiero był moment, kiedy wszystko puściło, mogłem czytać Ewangelię, czytać opowieść po opowieści, już nie interpretując, ale słuchając i pozwalając, żeby to słowo dotykało mnie w różnych fragmentach. To było dla mnie bardzo ważne doświadczenie.
Kiedy dziś myślę o teandrycznej, bosko-ludzkiej naturze słowa, poznaję, że to, co Boskie, nie pozwala mi się używać. I mam skojarzenie z Herodem, który był człowiekiem przemocy, był bawidamkiem, a jednocześnie prowadził żywot ironisty. Z jednej strony miał pragnienie, żeby zobaczyć Jezusa – ale kiedy Jezus stanął przed nim i doszło do konfrontacji, Herod oczekiwał widowiska, oczekiwał spektaklu.

MB: Miał swój pomysł na to, co On ma mu dać. Znów wraca tu motyw użycia, zamiast wykorzystania szansy na słuchanie i pozwolenia na to, żeby słowo poprowadziło nas w nieznane, gdzieś wyżej.

TB: Jezus, który jest Słowem, nie dał Herodowi żadnego spektaklu. Dał mu milczenie, które jest obecnością. I to Słowo, które milczy, ale jest obecne, zaczęło Herodowi ciążyć – ciężarem swojej powagi, ciężarem chwały, której Herod nie był w stanie znieść i od której uciekał. Zastanawiam się dziś, na ile współczesna kultura, która również ma w sobie ten element ironii i wszystko potrafi obrócić w żart i ze wszystkiego się wycofać – na ile jest w stanie to Słowo dziś usłyszeć.

MB: Swoją drogą to jest ciekawe, że ty, człowiek żyjący wśród obrazów i sztuk wizualnych, w Biblii wracasz do słowa. Ja na co dzień żyję wśród słów, Biblia pociąga mnie obrazami… Wspomniałeś o kulturze. Przypomina mi to opowieść młodego chłopaka z Japonii, który przeprowadził się tutaj i powoli poznaje Polskę, opowiadając w internecie o kolejnych miejscach, które zwiedza. Uświadomiłam sobie – i on to też wie – że jest ślepy i głuchy na wiele obrazów, symboli, na wiele treści, które się za nimi kryją, bo wyrastają właśnie z Biblii i z kultury, która na Biblii wyrosła. Ktoś, kto wychował się w Japonii i nie spotkał się z chrześcijaństwem, nie odróżni Jezusa od Mojżesza i nie będzie wiedział, bo przecież obaj mają brodę. I facet wiszący na krzyżu, i facet trzymający lilię będą dla niego tak samo niemi – trochę jak dla nas dziwne stwory z wieloma głowami i kilkoma kompletami rąk gdzieś na Dalekim Wschodzie. Chyba nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo jednak język Biblii jest naszym językiem. Nie trzeba wierzyć, żeby wiedzieć, jaka opowieść kryje się pod hasłem „wieża Babel”, „Noe” czy „Ukrzyżowanie”. Choć nie jestem już pewna, czy każdy odróżni w ikonografii Abrahama od Mojżesza – a tym bardziej czy będzie wiedział, jaka za tymi historiami kryje się treść.

TB: Ja mam wrażenie, że ten kod kulturowy przestaje już być czytelny. Mamy takie doświadczenie, dominikańskie spotkania ze studentką historii sztuki, która pytała nas o figurę na jednym z krużganków, kto to jest. A to był Jezus Chrystus. Ta jej niewiedza wywołała śmiech, ale też niedowierzanie. A jednak ten kod kulturowy staje się coraz bardziej hermetyczny, z czasem może stać się nieczytelny. A mówimy tylko o prostych znakach, nie wchodzimy już w takie czytanie, z jakim mieliśmy do czynienia dawniej, z typicznymi zestawieniami pozornie odległych historii Starego i Nowego Testamentu i odnajdywaniem w tym głębokiego sensu. Jeśli spojrzymy na obraz posłańców wracających z Kanaanu z kiściami winogron niesionymi na drągach i obraz Jezusa wiszącego na krzyżu, ile osób zauważy dziś jeszcze, że te dwie historie nawzajem się komentują, że to Jezus jest owocem Ziemi Obiecanej? Na mnie to robiło ogromne wrażenie. Ale jest dla mnie ważne pytanie, na ile dziedzictwo tego klucza ikonograficznego staje się już językiem sztucznym, przestaje być naszym językiem naturalnym.

MB: Też się obawiam, ale uważam, że trzeba o tym mówić i o to dbać. Nie trzeba wierzyć w treść Biblii, żeby ją znać. Jest oczywiste, że dla ludzi niewierzących to jest po prostu literatura – ale nawet na tym poziomie nadal czytamy Iliadę i nie burzymy Akropolu w Atenach, choć nikt z nas żadnym bogom ofiar tam nie składa. Szanujemy pewne dziedzictwo ludzkości. Zwyczajnie irytuje mnie, kiedy ktoś mówi, że nie musi znać Biblii, bo w nią nie wierzy. To jest czystej wody barbarzyństwo. Co będzie następne? Burzenie średniowiecznych katedr, bo „my w to nie wierzymy”?

TB: Racja. Ale nie chcę tak kończyć tej rozmowy. Bo jednak ja wierzę, że to nie jest tylko literatura. Mam w swoim Piśmie Świętym napisane, że to „słowa, które mnie zrodziły”. To nie jest tylko tekst kulturowy, to nie jest tylko opowieść o zamierzchłych czasach. To jest Słowo, które ma moc, które rodzi mnie ku czemuś nowemu. Ono daje mi życie. I wydaje mi się, że tak jak kiedyś miało moc rodzenia całej kultury, tak nadal ma moc dawać nam to życie, może nam nas samych odsłaniać i może objawiać nam Boga. To jest coś, bez czego nie jesteśmy w stanie otworzyć się na nowe życie. To jest Słowo rodzące, które rodzi człowieka do wiary.

---

Monika Białkowska
Doktor teologii fundamentalnej, dziennikarka „Przewodnika Katolickiego”, autorka internetowego programu „Reportaż z wycinków świata”, a także książek Nawet jeśli umrę w drodze, Siostry. O nadużyciach w żeńskich klasztorach, Teologia przy rosole (wraz z ks. prof. Henrykiem Seweryniakiem)


---

Tomasz Biłka OP
Dominikanin, malarz, kaznodzieja Dominikańskiego Ośrodka Kaznodziejskiego w Łodzi. Prowadzi galerię sztuki ZIELONA 13, w której realizuje m.in. własny projekt kuratorski „Wiara Widząca”, mający na celu rozpoznanie współczesnych zjawisk z pogranicza sztuki i wiary

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki