Trudne zadanie czeka nowego przewodniczącego episkopatu. Z jednej bowiem strony powinien umacniać w wierze siostry i braci: tych, którzy są w Kościele. To oczywiste. Z drugiej jednak – i to wyzwanie jawi mi się jako dziś kluczowe – wychodzić do świata, takiego jakim on dziś jest, i sprzyjać spotkaniu wiary i niewiary.
Dlaczego to dziś takie ważne? Dlatego, że niewiary przybywa. To znaczy: spadają nie tylko wskaźniki praktyk, także deklaracji wiary. To stosunkowo nowe zjawisko, bo do tej pory ci, którzy kontestowali nauczanie Kościoła i sposób jego funkcjonowania jako instytucji, deklarowali, że wiara pozostaje dla nich czymś ważnym, a swój stosunek do sfery religijnej opisywali znanym od lat hasłem „Chrystus tak, Kościół nie”. Dziś do Chrystusa przyznaje się coraz mniej ludzi, zaś autorytet Kościoła poniósł w ostatnim czasie kolejne straty. Nowy przewodniczący episkopatu na pewno ma tego wszystkiego świadomość. Pytanie, czy znajdzie sposób, by przeciwdziałać religijnemu zobojętnieniu ochrzczonych, co w sposób spektakularny wychodzi na jaw podczas przygotowania do przyjęcia sakramentów.
Ale owo wyjście, które jawi mi się jako jedno z kluczowych zadań dla nowego przewodniczącego, powinno obejmować nie tylko tych, którzy w Kościele są i praktykują, ale i tych, których z różnych powodów, pomimo przyjętego przed laty chrztu, de facto tam nie ma. Nie wolno ulec pokusie, że wobec świata, który marginalizuje kwestię przekonań religijnych, najważniejsza jest troska o tych, którzy pozostają w owczarni, tak by przypadkiem i oni nie odeszli…
Trzeba czynić Kościół środowiskiem przyjaznym dla wszystkich, którzy chcą dobrze przejść przez życie, którzy są spragnieni sensu, którzy czują, że to, co proponuje świat im nie wystarcza, ale – z drugiej strony – nie przekroczyli progu Kościoła i może nawet nie myślą o tym, żeby to uczynić. Trzeba trafić także do nich. Jak? Nie mam cudownej recepty, a jedynie intuicję, że kluczem mogą być słowa z Księgi Królewskiej o tym, że Pana nie było ani w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu, lecz powiewie cichego wiatru: „i tam był Pan”... Jak to przełożyć na dzisiejsze czasy, w których siła głoszenia Ewangelii została osłabiona także przez grzechy ludzi Kościoła, w tym biskupów? Ważną „podpowiedź” sformułowała jeszcze przed wyborami siostra Jolanta Olech, pisząc, że marzy o człowieku otwartym na współczesną rzeczywistość, który będzie zwracał uwagę przede wszystkim na znaki dawane nam od Boga, a nie na „zagrożenia, sytuacje lękowe, mafijne spiski i winę innych, oczywiście wrogów”.
Przed takimi wyzwaniami staje dziś nowy przewodniczący KEP. Nie wszystko zależy od niego, ale na pewno może nadawać ton komunikowaniu się Kościoła: w nim samym oraz ze światem, a więc także z tymi, którzy są gdzieś na progu
– zawiedzeni, obojętni czy otwarcie mu wrodzy.
Pierwsze wypowiedzi abp. Wojdy po wyborze na przewodniczącego episkopatu, w których mówił o potrzebie budowania Kościoła synodalnego i konieczności słuchania siebie nawzajem, budzą optymizm.