Logo Przewdonik Katolicki

Wybory w polskim episkopacie

Ks. Wojciech Nowicki
fot. Piotr Łysakowski

Wydaje się, że przewodniczący to ktoś, kto będzie w stanie pogodzić zwaśnione strony, kto będzie promotorem dialogu

Decydujące, kluczowe, inne niż dotąd – tak o wyborach przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski i jego zastępcy piszą media na dwa dni przed zaplanowanym na 13 i 14 marca zebraniem plenarnym. Tygodnik w tradycyjnej wersji drukowanej ma tę specyfikę, że numer do druku oddajemy w poniedziałek 11 marca, a do rąk czytelników trafi w momencie, gdy biskupi zebrani w Warszawie wybiorą następców arcybiskupów Stanisława Gądeckiego i Marka Jędraszewskiego. To dlatego w tym numerze nie zastanawiamy się nad tym, co by było, gdyby wybrany został ten lub tamten kandydat, o którym mówi się w kuluarach. Na to przyjdzie czas, jak poznamy nazwiska nowych członków prezydium KEP. Monika Białkowska przygląda się samej instytucji Konferencji Episkopatu, jej historii, zarówno na tle historii Europy, jak i samej Polski. Pisze też, jaka w istocie jest rola przewodniczącego KEP: ile może, a czego nie może.
Wydaje się, że uświadomić sobie trzeba przede wszystkim to drugie. Jeśli bowiem te wybory mają być jakkolwiek decydujące, kluczowe i inne niż dotąd, mają być nowym głosem w Kościele (a może starym?), to musimy zrozumieć, jaka jest rola przewodniczącego w tworze z jednej strony wcale nie młodym, z drugiej jednak – w obecnej formie całkiem młodym. Od czasu do czasu z tej i owej strony słyszy się głos o potrzebie silnego przywództwa lub o kryzysie przywództwa w Kościele w Polsce. Najczęściej powraca sentyment do osoby i roli Prymasa Tysiąclecia. Wielu jednak nie pamięta, albo nie wie, że silna pozycja kardynała Wyszyńskiego wynikała z uwarunkowań historycznych. A i sam Prymas miał wewnątrz Episkopatu opozycję. Mówimy żartobliwie, że gdzie dwaj Polacy, tam trzy stanowiska. Mrzonką jest myśleć, że może istnieć jednomyślny episkopat złożony z kilkudziesięciu członków.
Zapominamy też o podstawach katolickiej eklezjologii. Odpowiedzialnym za diecezję jest biskup miejsca. W starożytności biskupi poszczególnych diecezji widzieli konieczność spotkania się i przedyskutowania tematów, które wydały im się zbieżne, wspólne czy ważne. Tak powstały synody. Generalnie, istnieje potrzeba spotkań, rozmów, wymiany doświadczeń, uwspólniania stanowiska, zwłaszcza gdy problem dotyczy jakiegoś obszaru, na przykład kraju. Episkopat Polski to nie parlament, gdzie większością głosów można przyjąć jakieś rozwiązanie i nakazać wprowadzenie go we wszystkich diecezjach. A prezydium to nie rząd, który wykonuje określone zadania, wynikające z postanowień większości. Wydaje się, że te wybory są dobrą okazją do ponownej katechezy o Kościele. Zrozumienia, kim jest biskup i jaka jest jego odpowiedzialność. I że na swoim terenie (diecezji), to on podejmuje decyzje i nikt nie może mu ich narzucić z zewnątrz. Co nie znaczy, że biskup jest dyktatorem, którzy niepodzielnie rządzi. Przede wszystkim ma ostateczne zdanie i bierze pełną odpowiedzialność, jednak w zarządzaniu współpracuje z całym lokalnym Kościołem. Zdaje się, że to jest to, co mamy na nowo odkryć pod pojęciem Kościoła synodalnego. I – jakkolwiek krytycznie nie ocenialibyśmy drogi, którą podąża Kościół w Niemczech – jest to założenie niepozbawione podstaw, by o swojej wspólnocie współdecydowali również świeccy. Wiadomo, diabeł tkwi w szczegółach, czyli jak to wyważyć, by nie podważyć zasadniczej struktury, jaką pozostawił Jezus swoim uczniom.
Czy to znaczy, że te wybory nie mają znaczenia? Bynajmniej! Wydaje się, że przewodniczący to ktoś, kto mógłby rzeczywiście posiadać autorytet, który będzie jednoczący dla całego polskiego narodu. Ktoś, do kogo będzie można się zwracać, jak do ojca, licząc na wysłuchanie i towarzyszenie. Ktoś, kto będzie w stanie pogodzić zwaśnione strony, kto będzie promotorem dialogu, który na nowo przywróci Kościołowi tę podstawową funkcję – miejsca, w którym każdy będzie czuł się bezpiecznie, każdy będzie czuł się chciany i ważny, w którym możliwy będzie dialog ponad podziałami, w którym ręce będą mogli sobie podać katolicy z lewej i prawej nawy, i z tej środkowej. Utopia? Niekoniecznie. Kościół pełnił nieraz w historii naszego narodu taką właśnie rolę. To dlatego wciąż można jeszcze usłyszeć głosy ludzi, których system wartości jest zupełnie inny od naszego, którzy jednak z wielkim szacunkiem wypowiadają się o Kościele, którzy nie zgadzają się na jego bezpodstawną krytykę.
Nie musimy się ze sobą we wszystkim zgadzać. Rozmawiajmy, polemizujmy, szukajmy najlepszej drogi. Róbmy to jednak razem. Ręka w rękę. Niezależnie od miejsca, statusu i funkcji w Kościele. Mam nadzieję, że nowi przewodniczący i jego zastępca, niezależnie kim będą (są), stworzą nam do tego warunki.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki