Logo Przewdonik Katolicki

Upadek lokalnych sklepów

Michał Szułdrzyński
Fot. Magdalena Bartkiewicz

Handel w Polsce bardzo szybko się zmienia. W ciągu 15 lat liczba sklepów zmniejszyła się o niemal 100 tysięcy

Choć zwykło się uważać, że felietonista czy komentator powinien mieć zdanie na każdy temat, muszę przyznać, że jest wiele dziedzin, w których mam więcej wątpliwości niż pewności. Bo gdy patrzę na jakieś zjawisko z różnych punktów widzenia, to wcale nie mam jednoznacznego obrazu; wcale nie jestem pewien, jak powinno wyglądać rozwiązanie danego problemu.
Jednym z nich jest zakaz handlu w niedzielę. Z jednej strony przemawia do mnie argumentacja tych, którzy wprowadzali taki zakaz, gdy powoływali się na wartości rodzinne i chrześcijańskie, że właśnie przez to, że niektórzy pracownicy są wręcz zmuszani do pracy w niedzielę, cierpi na tym ich życie rodzinne i religijne. Ale po kilku latach od wprowadzenia tego zakazu nie mam wrażenia, by w Polsce nastąpił wzrost liczby osób chodzących w niedzielę do Kościoła. Statystyki pokazują zjawisko zgoła przeciwne: odsetek Polaków uczęszczających na niedzielną Mszę św. spada i zakaz handlu nie zmienił tego trendu. Ale od strony społecznej, kulturowej, czy wręcz religijnej, uważam, że ten zakaz ma swoje uzasadnienie.
Gdy jednak patrzę na to zjawisko od strony ekonomicznej, widzę, że ma ono dokładnie odwrotne skutki od tych, które zapowiadali inicjatorzy zmian prawa. Bo zamiast wzmacniać lokalne, rodzinne sklepy, widzimy zjawisko zupełnie przeciwne. W 2022 r. zniknęło z polskich ulic 4 tys. sklepów, a niemal 10 tys. zawiesiło swoją działalność. W większości chodzi właśnie o małe, rodzinne sklepy spożywcze. Ktoś powie, że jeśli w Polsce jest dziś 370 tys. sklepów, to nie ma problemu, a te liczby to ułamek. Owszem. Ale handel w Polsce bardzo szybko się zmienia. W ciągu 15 lat liczba sklepów zmniejszyła się o niemal 100 tys. Małe osiedlowe sklepy upadają, coraz lepiej mają się sieciowe dyskonty, które całkowicie zmieniają sposób, ale też i geografię robienia zakupów. Prawda jest taka, że jeśli Polacy wiedzą, że czeka ich niedziela z zamkniętymi sklepami, biorą samochód i jadą do dyskontu, by kupić w większych ilościach chleb, ser, mleko, masło, napoje, mięso itd. Lokalne rodzinne sklepy spożywcze nie są w stanie konkurować z sieciami dyskontowymi, które negocjują z dostawcami najniższe ceny, obiecując w zamian zbyt produktów w całym kraju. Do lokalnego sklepu przychodzimy po drobne zakupy, większe przenosząc do dyskontów, szczególnie gdy wiemy, że zbliża się dzień wolny. W efekcie mamy do czynienia ze spiralą. Małe sklepy spożywcze stają się coraz mniej konkurencyjne cenowo wobec sieci dyskontów, rynek podbijają sieciowe sklepy spożywcze, które udając placówki nadawania i odbierania paczek, podbierają klientów lokalnym i rodzinnym sklepom.
Nie, wcale nie zachęcam do uszczelnienia przepisów i zamykania tych ostatnich działających na rynku w niedzielę sieci franczyzowych znanych marek. One żyją dzięki temu, że w wielu domach w niedzielę kończy się makaron, kasza, masło czy mleko i trzeba te zapasy uzupełnić. Nie twierdzę też, że sytuacji w handlu winien jest wyłącznie zakaz otwierania sklepów w niedzielę. Swoje zrobiła pandemia, inflacja oraz coraz popularniejsze zakupy przez internet, które nie znają dni tygodnia. Tyle tylko, że dziś zastanawiam się, czy wprowadzony parę lat temu zakaz handlu w niedzielę po prostu ma sens, czy spełnił swoje zadania i cele.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki