Logo Przewdonik Katolicki

Niedziele bez handlu - kto zyskał, kto stracił

Piotr Wójcik
fot. Unsplash

Pierwszy rok ograniczenia handlu w niedzielę nie przyniósł żadnych dramatycznych wydarzeń. Jednak to obecny rok, w którym handlowa będzie tylko jedna niedziela w miesiącu, będzie kluczowy dla oceny wprowadzonych zmian.

Ograniczenie handlu w niedzielę było jednym z najgoręcej dyskutowanych tematów ekonomiczno-społecznych w ubiegłym roku. Postulowany przez NSZZ „Solidarność” od przynajmniej kilku lat pomysł wreszcie się ziścił, choć jak na razie w szczątkowej formie. Rządzący postanowili nie wrzucać Polaków od razu na głęboką wodę i wprowadzili najpierw zakaz handlu w dwie niedziele w miesiącu (z wyjątkami w niektórych miesiącach), a od tego roku handlować bez żadnych ograniczeń będzie można jedynie w ostatnią niedzielę miesiąca. Pełna wersja niedzielnego zakazu handlu ma wejść w życie dopiero od 2020 r., przynajmniej według planów obecnej koalicji rządzącej. W przyszłym roku będziemy mieli więc prawdopodobnie jedynie kilka handlowych niedziel – przed najważniejszymi dla Polaków świętami (m.in. Bożym Narodzeniem i Wielkanocą). Jak na razie nie sprawdziły się czarne wizje przeciwników reformy, choć w pierwszym roku jej obowiązywania uwidoczniły się pewne nieprzewidziane przez rządzących skutki, a także luki w nowych przepisach.
 
Handel na plusie
Przypomnijmy, że przeciwnicy ograniczania niedzielnego handlu przedstawiali całą paletę zagrożeń. Przede wszystkim miało ono uderzyć w konsumpcję, co mogło w ogóle zahamować polski wzrost gospodarczy oparty w ostatnich latach właśnie na niej. Wielu ekspertów i komentatorów przewidywało również, że punkty handlowe będą zmuszone ograniczać zatrudnienie, przez co pracę straci nawet kilkadziesiąt tysięcy sprzedawców. Ograniczenie konsumpcji zaś miało doprowadzić do mniejszych wpływów budżetowych z podatku VAT, który jest głównym źródłem dochodów budżetu naszego kraju. A to w połączeniu ze zwiększonymi wydatkami socjalnymi rządu PiS mogło sprowadzić na Polskę w najgorszym razie katastrofę budżetową, a w najlepszym razie „jedynie” wyraźne zwiększenie długu publicznego. Jak na razie okazuje się jednak, że zarówno polscy konsumenci, jak i przedsiębiorstwa handlowe dostosowali się bez większych problemów do reformy, a żadna katastrofa nie jest widziana nawet na horyzoncie.
W 2018 r. handel detaliczny zwiększył swoje obroty o 6,2 proc. w stosunku do roku poprzedniego – mowa o cenach stałych, a więc eliminujących wpływ inflacji na wykrzywienie danych. Wzrost obrotów handlu jest więc wyższy niż realny wzrost PKB, który w ubiegłym roku wyniósł około 5 proc. Co ciekawe, najbardziej wzrosła sprzedaż odzieży i obuwia, a także farmaceutyków i kosmetyków, najczęściej kupowanych przecież w galeriach handlowych oraz hipermarketach, które w niedziele niehandlowe są zamknięte bez większych wyjątków. Niewiele mniejszy wzrost osiągnęła sprzedaż mebli oraz sprzętu RTV i gospodarstwa domowego. Polacy więc najpewniej przełożyli po prostu planowane zakupy wymienionych dóbr na te dni tygodnia, w których handlować można bez przeszkód. Z drugiej strony zastanawiająco niski, bo ledwie jednoprocentowy, był wzrost sprzedaży żywności, napojów oraz wyrobów tytoniowych. Jednak akurat te wyroby wciąż można kupować w niedziele niehandlowe – w sklepach osiedlowych, gdy za ladą stoi właściciel czy też franczyzobiorca, a także na stacjach benzynowych.
 
Na zakupy na stację paliw
Oczywiście różne rodzaje sklepów w różny sposób poradziły sobie z nowymi ograniczeniami. Zdecydowanym zwycięzcą nowych przepisów zostały właśnie… stacje benzynowe. W okresie styczeń–lipiec 2018 r., według danych Nielsena, zwiększyły one swoje obroty aż o 13 proc. Na drugim stopniu podium stanęły dyskonty, czyli najpopularniejsze wśród Polaków sklepy, które zwiększyły sprzedaż o 8 proc. Co ciekawe, dyskonty są akurat zamknięte w niedziele niehandlowe, ale przyciągnęły Polaków zarówno promocjami, jak i dłuższymi godzinami otwarcia w piątki i soboty. Trzecim wygranym nowych przepisów są średnie sklepy spożywcze, do których należy większość tradycyjnych sklepów osiedlowych oraz sklepy franczyzowe – one są zwykle otwarte w niehandlowe niedziele, jeśli za ladą stoi właściciel lub franczyzobiorca, więc nic dziwnego, że także one zwiększyły swą sprzedaż. Straciły za to hipermarkety, a także najmniejsze sklepy spożywcze. Sytuacja małych sklepów osiedlowych jest bez wątpienia zaskoczeniem dla rządzących, gdyż miały one być wśród tych, które na nowych przepisach skorzystają. Oferują one jednak zwykle dużo wyższe ceny niż w dyskontach, więc promocje w tych drugich wpędziły w kłopoty te pierwsze.
Zupełnie nie sprawdziły się przepowiednie, według których ograniczenie handlu miało doprowadzić do utraty zatrudnienia przez dziesiątki tysięcy pracowników. Wręcz przeciwnie, zatrudnienie w handlu jeszcze wzrosło – w trzecim kwartale ubiegłego roku o 3,3 proc., a więc nawet bardziej niż zatrudnienie w Polsce w ogóle. Z czego to wynika? Oczywiście z faktu, że punkty handlowe musiały obsłużyć większy ruch w pozostałe dni tygodnia, więc zamiast zwalniać pracowników, po prostu inaczej ułożyły grafiki pracy. Poza tym wiele sklepów, z dyskontami na czele, wydłużyło godziny otwarcia, co wiązało się z większym zapotrzebowaniem na ręce do pracy. Finalnie więc akurat handel był jedną z tych branż, w których zatrudnienie w ubiegłym roku wzrosło najbardziej.
Między zupełne bajki można włożyć natomiast szacunki mówiące o stratach budżetu z powodu zakazu handlu. Sytuacja budżetowa Polski w 2018 r. była zdecydowanie najlepsza od lat. Deficyt budżetowy w ubiegłym roku wyniósł tylko 10 mld zł i był jednym z najniższych w historii. Polski dług publiczny spadł do poziomu 49 proc. PKB, który ostatni raz widzieliśmy dekadę temu. Co jednak w tym najważniejsze, bardzo dobra sytuacja budżetowa wynika przede wszystkim z bardzo wysokiego wzrostu dochodów z podatków pośrednich, wśród których najważniejszą rolę pełni VAT, a więc podatek zależny właśnie od poziomu handlu detalicznego. Dochody z tytułu podatków pośrednich wzrosły aż o 10 proc. w stosunku do roku 2017, choć już wtedy były przecież rekordowe. To oczywiście też zasługa w pewnej mierze uszczelnienia systemu podatkowego, ale również wzrostu sprzedaży detalicznej, której niedzielne ograniczenie handlu jak widać niestraszne.
 
Poczekać z oceną
Jednak niektóre z punktów handlowych starają się obchodzić nowe przepisy. Najsłynniejszym chyba przykładem było podpisanie przez jedną z sieci umowy z Pocztą Polską, dzięki czemu jej sklepy mogły działać we wszystkie niedziele jako… punkty pocztowe. Rządzący projektują więc zmiany, które mają ukrócić tego rodzaju praktyki, jednak Biuro Analiz Sejmowych ostrzega, że zaostrzenie ograniczenia handlu może być źle odebrane przez społeczeństwo. Rzeczywiście, sondaż Ibrisu dla „Rzeczpospolitej” z końca ubiegłego roku pokazał, że o ile w stosunku do obecnych rozwiązań proporcje przeciwników i zwolenników są mniej więcej pół na pół, to już zaostrzeniu przepisów (mowa była o ograniczeniu handlu we wszystkie niedziele) sprzeciwia się zdecydowana większość pytanych (w stosunku 68 proc. do 27 proc.).
Pierwszy rok obowiązywania ograniczenia handlu w niedzielę nie przyniósł żadnych dramatycznych wydarzeń. Martwić może spadek obrotów w najmniejszych sklepach osiedlowych, ale one traciły rynek na rzecz konkurujących cenami dyskontów już od lat. Z drugiej strony średnie sklepy osiedlowe zdecydowanie poprawiły swoją sprzedaż. Widać jednak, że Polacy niechętnie patrzą na zaostrzenie przepisów. Poza tym w ubiegłym roku sklepy zamknięte były tylko w dwie niedziele w miesiącu. Tak więc to obecny rok, w którym handlowa będzie tylko jedna niedziela w miesiącu, będzie kluczowy dla oceny wprowadzonych zmian. Dopiero w styczniu 2020 r. będziemy mogli stwierdzić, czy zakaz niedzielnego handlu przyjął się nad Wisłą.

 
             
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki