Choć handel w niedzielę ograniczany jest już od 2018 r., to dopiero w tym roku będziemy mogli powiedzieć, że w pierwszy dzień tygodnia co do zasady się nie handluje. Niezwykle kontrowersyjna reforma rządu, która już wiele lat wcześniej była postulowana przez część związków zawodowych, po dwuletnim okresie przejściowym zaczyna właśnie działać na pełną skalę. Oczywiście wciąż będą wyjątki: niedzielne zakupy zrobimy także w weekendy poprzedzające najważniejsze święta w Polsce. Poza tym spod ograniczeń wyłączonych jest cały szereg podmiotów, których funkcjonowanie zostało uznane za zbyt ważne, by podlegało zakazowi.
Właśnie ten drugi rodzaj wyjątków wzbudza szczególnie dużo wątpliwości w Państwowej Inspekcji Pracy oraz wśród związkowców. Niektóre sklepy wykorzystują je do obchodzenia ustawy i otwierania punktów także w niedziele niehandlowe. Pojawiły się więc propozycje zaostrzenia przepisów, które szybko spotkały się z dramatycznie brzmiącymi reakcjami. Podobnymi zresztą do tych sprzed wprowadzenia ograniczenia handlu.
Po masło na pocztę
Handlować w niedzielę mogą m.in. placówki handlowe, w których większość sprzedaży to bilety komunikacji publicznej, prasa, wyroby tytoniowe oraz kupony gier losowych. Z wyłączenia spod ustawy mogą korzystać także placówki pocztowe, przy czym są za nie uznawane także punkty, w których można jedynie odbierać przesyłki kurierów lub Poczty Polskiej. Handlować mogą także sklepy, których właściciele prowadzą je jako osoby fizyczne na działalności gospodarczej, jeśli za ladą stoją osobiście lub stoi tam ktoś z ich rodziny. Wyłączeń jest jeszcze więcej (dotyczą na przykład stacji paliw), jednak właśnie te trzy powyższe najczęściej wzbudzały wątpliwości inspektorów PIP, którzy kontrolowali przestrzeganie przepisów w ostatnim czasie.
W 2018 r. PIP przeprowadziła 11 tys. kontroli. Prawie tysiąc ze skontrolowanych sklepów było otwartych wbrew prawu. W związku z tym inspektorzy wystawili mandaty w sumie na prawie 400 tys. zł i skierowali prawie pół tysiąca dalszych wniosków o ukaranie przez sąd. Tak więc w 91 proc. przypadków przestrzegano zakazu handlu. Jednak sytuacja, w której prawie co dziesiąty podmiot łamie dane przepisy, nie jest dobra. Państwowa Inspekcja Pracy zaproponowała więc, żeby dokonać odpowiedniej nowelizacji ustawy.
Chodzi głównie o te sklepy, które korzystają z wyłączenia, przekonując, że są placówkami pocztowymi. Mowa przede wszystkim o sieci sklepów Żabka, w których można odbierać przesyłki pocztowe i kurierskie. Według PIP należy też doprecyzować przepisy tak, by z wyłączenia nie mogły korzystać zwyczajne sklepy spożywcze, tylko dlatego, że dodatkowo sprzedawane są w nich papierosy, prasa i bilety. Niezbędne byłoby także doprecyzowanie katalogu osób, które mogą stać za ladą, „reprezentując” właściciela, gdyż w niektórych przypadkach zatrudniani byli w tym celu bardzo dalecy krewni. W propozycji PIP nie chodzi więc o zaostrzenie zakazu handlu, a jedynie uniemożliwienie lub co najmniej utrudnienie omijania obecnych przepisów.
Nieuzasadniona panika
Te dosyć wyważone i nieskonkretyzowane propozycje PIP, opublikowane m.in. w branżowym portalu Prawo.pl, zostały zupełnie opacznie zrozumiane przez przeciwników zakazu handlu, którzy zaczęli tworzyć na ich podstawie nieuzasadnioną histerię. Poseł Dariusz Rosati napisał na Twitterze: „Rząd chce, żeby stacje benzynowe były w niedzielę zamknięte”. Jego wpis zrobił małą furorę, choć był złożonych z samych nieprawd. Propozycja wyszła ze strony PIP, a nie rządu, i nie ma w niej mowy o zamykaniu stacji paliw. Podobną tezę wygłosił Maciej Ptaszyński z Polskiej Izby Handlowej, według którego proponowane zmiany oznaczałyby całkowity zakaz handlu w niedzielę, a to dlatego, że niemal wszystkie placówki detaliczne sprzedają wyroby tytoniowe oraz alkohol – ze stacjami paliw włącznie.
To jest oczywista nieprawda. W propozycji PIP nie chodzi o zamknięcie w niedzielę wszystkich punktów detalicznych, które mają w asortymencie papierosy i alkohol. Mowa jest o uniemożliwieniu zwykłym sklepom spożywczym, w których dominuje sprzedaż żywności i alkoholu, handlowanie w niedzielę, powołując się na fakt, że oprócz tego sprzedają też papierosy czy prasę. Stacje paliw wciąż byłyby wyłączone z zakazu handlu, ponieważ są stacjami paliw, a więc korzystają z innego wyłączenia. To samo dotyczy małych sklepów, w których za ladą stoi właściciel – one także korzystają z innego przepisu.
Pozostałe propozycje PIP także nie powinny budzić szczególnych kontrowersji. Skoro sklepy udają placówki pocztowe tylko po to, by móc handlować w niedzielę, choć każdy widzi, że z pocztą nie mają nic wspólnego, to jest to luka w prawie, którą należy zlikwidować. Zdecydowana większość prawdziwych placówek pocztowych jest w niedzielę zamknięta i od lat nie stanowiło to problemu dla odbiorców przesyłek. Dlaczego teraz punkty pocztowe miałyby się stać tak niezbędne, by je otwierać w niedziele? Dookreślenie katalogu osób, które właściciel sklepu może uznać za rodzinę, również nie jest niczym skomplikowanym – podobne przepisy są obecne chociażby w prawie podatkowym.
Przesadzone pogłoski o śmierci handlu
Oczywiście obecna propozycja zaostrzenia zakazu niedzielnego handlu nie wyklucza, że w przyszłości w jakimś zakresie nie przyda się jego liberalizacja. Nadchodzące 12 miesięcy będą testem, więc rządzący powinni dokładnie śledzić informacje spływające z rynku. Jak na razie są one obiecujące i większość czarnych przepowiedni się nie sprawdziła. W okresie styczeń–listopad 2019 r. sprzedaż detaliczna wzrosła realnie (czyli z uwzględnieniem inflacji) o 5,5 proc. w stosunku do analogicznego okresu roku poprzedniego. Co prawda akurat sprzedaż żywności i napojów wzrosła jedynie o niecały procent, ale to nic niezwykłego, że wraz ze wzrostem zamożności akurat ten rodzaj dóbr zmniejsza swoją wagę w koszyku polskich rodzin. Przychody firm działających w handlu detalicznym w pierwszym półroczu 2019 r. (ostatnie dane GUS) wzrosły o 6 procent. Zatrudnienie w całym dziale „Handel i naprawa pojazdów” w III kwartale ubiegłego roku także wzrosło – o niecałe 3 procent.
Z drugiej strony jest faktem, że spada liczba małych sklepów, gdyż kolejne są zamykane. Spada też rejestracja nowych mikroprzedsiębiorstw działających w handlu detalicznym. Na te dane powołują się przeciwnicy ograniczenia niedzielnego handlu. Pytanie tylko, czy jest to efekt zakazu. Przecież akurat one w większości przypadków mogą być w niedziele otwarte, gdy za ladą stoi właściciel. Poza tym ich liczba spada od początku XXI w., a spadła najbardziej w 2017 r., gdy przepisy te jeszcze nie obowiązywały. Równocześnie trudne chwile przechodzą hipermarkety, do niedawna dominujące w polskim handlu detalicznym. To raczej efekt tego, że Polacy obecnie najbardziej preferują dyskonty, które w zasadzie jako jedyny format sklepów dynamicznie otwierają nowe placówki. Pytaniem otwartym pozostaje, czy ekspansja dyskontów jest zjawiskiem pozytywnym, jednak zniesienie zakazu handlu w niczym im życia nie utrudni, wręcz przeciwnie.
W sondażu Ibris z końca 2019 r. prawie 70 proc. ankietowanych odpowiedziało, że ograniczenie handlu w niedzielę w żaden sposób nie utrudnia im funkcjonowania. Gdy pojawia się konieczność zrobienia zakupów w niedzielę, najczęściej wybieramy się do sklepów, które są wtedy otwarte (34 proc. odpowiedzi) lub robimy zakupy w sieci (25 proc.). Można więc powiedzieć, że jak do tej pory przepisy o ograniczeniu handlu w niedzielę przyjęły się nad Wisłą całkiem dobrze, co wcale nie było oczywiste. Na inne „nowinki” (np. segregowanie śmieci lub ograniczenia ruchu samochodowego) jako społeczeństwo wciąż patrzymy niechętnie. Najwyraźniej akurat niedzielnych zakupów większość Polek i Polaków nie traktuje jako niezbywalnego prawa człowieka.
69 % Polaków deklaruje, że zakaz handlu w niedziele nie stanowi utrudnienia dla ich codziennego życia
Źródło: Ibris