Logo Przewdonik Katolicki

Deepfake

"Natalia Budzyńska"
fot. Stefano Pollio/Unsplash

Czasem nie można czegoś, jak to się teraz mówi, „odzobaczyć”. Mam przed oczami zapłakaną twarz młodej dziewczyny. Wśród różnych obrazów cierpienia, jakimi bombardowana jestem w ostatnich dniach, utkwiła mi szczególnie ta dziewczyna.

Nie wiem, dlaczego. Nie miała związku ani z cierpiącą Turcją, ani z cierpiącą Syrią, ani z cierpiącą Ukrainą. Mignęła mi tylko. Poświęciłam jej minutę, a jednak – jak się okazało – została ze mną dłużej.
Chyba Amerykanka, prawdopodobnie instacelebrytka, budująca swój sukces – pewnie również finansowy, a na pewno medialny – poprzez występy w internecie, wystawianie siebie na publiczną ocenę. Nic dziwnego w naszych czasach. Każdy może być kimś. Dzięki internetowi i jego zasięgom zwykła dziewczyna z sąsiedztwa może stać się gwiazdą rozpoznawalną przez miliony osób z powodu występów przed kamerą domowego laptopa. Nie wiem, czym zainteresowała świat ta młoda kobieta, nie zapamiętałam nawet jej imienia. Może codziennie pokazywała, jak robi makijaż? A może, jak czesze psa? A może zwierzała się ze swoich kłopotów z chłopakiem? A może doradzała w sprawie bielizny? Raczej nie prowadziła programu o książkach i nie opowiadała dowcipów. Właściwie to zupełnie nieistotne. Bo kiedy ją zobaczyłam, płakała.
Mówiła o tym, że stała się ofiarą deepfake: jej twarz została wklejona do filmu pornograficznego, który udostępniono w sieci. Nie dla żartu. Można to zrobić tak, że złudzenie prawdziwości oglądanej sceny jest zadziwiające. Takie mamy teraz możliwości, tak świetne programy graficzne, takie technologie. Dziewczyna nie przebierała w słowach. Ktoś właśnie zniszczył jej życie. Ktoś dokonał na niej gwałtu. Zrobił z niej gwiazdkę porno. Pod tym filmem różne reakcje. Ale zaraz, wszystkie powinny być współczujące. A tu większość kliknęła buźki śmiejące się do rozpuku. Ale że można sprawdzić kto, więc sprawdzam, kogo tak ta sytuacja śmieszy. Okazuje się, że samych mężczyzn. Piszą, że co tam, przecież tak się upubliczniała w mediach społecznościowych, to teraz dopiero ma oglądalność, ha, ha, ha, ha…
Na to wszystko nadchodzi dokument na Netflixie o Pameli Anderson. Słabawy, ale pokazujący podobny mechanizm. Skoro zaczęła od pozowania do „Playboya”, to można zadawać jej seksistowskie pytania dotyczące biustu na antenie programu pokazywanego w całych Stanach Zjednoczonych. Skoro pokazuje się skąpo ubrana, to można bez jej pozwolenia udostępniać całemu światu skradzione nagrania seksu z mężem i zarabiać na tym kupę pieniędzy. W końcu co tam, sama się prosiła. To nawet nie deepfake, tylko czysta prawda.
A co do deepfake, to jest on już w zasięgu każdego. Aplikacja umożliwia stworzenie fałszywego świata. Powoli możemy się zastanawiać, czy to, co słyszymy i widzimy, jest prawdą.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki