Profanacja? Świętokradztwo? A może doskonały sposób na duszpasterstwo wśród młodych? Fenomen Mszy w Robloxie wywołał do odpowiedzi socjologów i znawców nowych mediów, ale nie może nie wywołać do odpowiedzi również samego Kościoła.
Profanacja pikseli
Zacznijmy od zarzutów i od pytania, czy sprawowana na internetowej platformie dla graczy „Msza św.” może być uznana za profanację? Kodeks prawa kanonicznego i Normy De delictis reservatis określają, że profanacja polega na użyciu rzeczy świętej do celu świeckiego lub niewłaściwego. „Rzeczą świętą” w Eucharystii nie są same słowa czy gesty, ale Najświętszy Sakrament.
Profanacja postaci eucharystycznych dotyczy (i to jest tu dla nas ważne) wyłącznie fizycznej postaci konsekrowanego chleba i wina, które – jak wierzymy – stają się Ciałem i Krwią Chrystusa. Tylko w nich rzeczywiście obecny jest Jezus. Nie można więc mówić o profanacji, jeśli chłopiec wycina z papieru kółka, a potem nimi bawi się „w Mszę” – w papierowych kółkach nie ma Jezusa. Nawet jeśli ktoś bezcześci komunikanty czy wino przed ich konsekracją – nawet jeśli jest przekonany, że zostały one konsekrowane – o profanacji również nie ma mowy. Profanacja nie następuje, bo w tych konkretnych, materialnych rzeczach nic się nie zmieniło, nie ma w nich realnie obecnego Jezusa. Tym bardziej zatem nie można mówić o profanacji w komputerowej grze, gdzie zamiast chleba i wina mamy do czynienia ze zbiorem pikseli na ekranie.
Nikt nie wierzy w Mszę
Można też zastanawiać się, czy w przypadku internetowej gry nie mamy do czynienia z usiłowaniem sprawowania Eucharystii, co również w Kościele jest przestępstwem? Oczywiste jest, że Mszy św. nie mogą sprawować ani diakoni, ani świeccy, ani osoby konsekrowane. Jeśli podejmą się takiego sprawowania tak, jak robi to ksiądz, popełniają przestępstwo. Do popełnienia tego przestępstwa potrzeba albo choćby tylko rozpoczęcia odprawiania Mszy św. z zamiarem dokonania konsekracji, albo doprowadzenia wiernych do przekonania, że taka Msza rzeczywiście jest sprawowana. Przestępstwa jednak nie popełnia na przykład diakon, który uczy się, jak liturgię sprawować: bo nie ma intencji konsekracji, a zarówno on, jak i przyglądający się są w pełni świadomi, że to jest lekcja. Nie popełnia przestępstwa również aktor, bo wszyscy wiedzą, że biorą udział w pewnej umowie społecznej – w grze – a nie w rzeczywistym wydarzeniu liturgicznym. Tym bardziej w takim razie nie da się uznać, że poruszanie postaciami w przestrzeni wirtualnej jest realnym rozpoczęciem liturgii, którą odbiorcy traktują jak ważnie sprawowaną. Znów zatem mówienie o profanacji jest niewłaściwe.
Można przyjąć, że jeśli ktokolwiek używa w odniesieniu do gry w Robloxie słowa „profanacja”, wyraża w ten sposób wyłącznie własne emocje. Nie mają one jednak żadnego przełożenia na prawo kościelne, zgodnie z którym ani twórcy, ani uczestnicy gry nie robią nic zdrożnego.
Nauka i świadectwo
A może w takim razie gra ma z punktu widzenia Kościoła same zalety? Z pewnością kształtuje wiedzę na temat liturgii. Pozwala ministrantom, lektorom i ceremoniarzom przećwiczyć zachowania w tych obrzędach, które sprawowane są rzadziej, a bywają skomplikowane (jak choćby liturgia Triduum Paschalnego). Jest rodzajem świadectwa dla rówieśników, że świat Kościoła i liturgii nie musi być nudny, przeciwnie – potrafi być fascynujący. Gra może dawać młodym poczucie pewnej sprawczości w Kościele, a ich zaangażowanie świadczy o tym, że chcą być oni odpowiedzialni, również za kształt liturgii. Gra może być wyrazem troski o liturgię tam, gdzie jest ona traktowana powierzchownie i zadawać kłam przekonaniom, że świeccy chcą tylko, żeby „było krótko”. Znamienne jest choćby to, że gracze nie wybierają najkrótszej Modlitwy Eucharystycznej czy nie rezygnują z głoszenia homilii. W czasie, kiedy zainteresowanie młodych wiarą i Kościołem wyraźnie spada, ten rodzaj zaangażowania może budzić nadzieję na zmianę tendencji.
Gdyby chcieć zatem o Mszy na Robloxie mówić wyłącznie w perspektywie moralnej – można mówić wyłącznie dobrze. Nie wiąże się ona, przynajmniej na razie, z żadną złą intencją. Nie wiąże się z profanacją czy bluźnierstwem. Może rozwijać młodych ludzi i przecierać im drogę lepszej znajomości liturgii, być może również do większego utożsamienia się z Kościołem.
Rygoryzm i magia
Teologicznie trudno jednak nie zajrzeć głębiej. Na tej płaszczyźnie zadawać można kolejne pytania, które jak dotąd w przestrzeni publicznej dyskusji na ten temat nie padły lub padały zbyt cicho.
Młodzi owszem, zbliżają się do liturgii: ale jakiej liturgii? Co ona dla nich oznacza? Jak udział w grze może wpłynąć na rozumienie liturgii w przyszłości? Czy aby gra nie przesuwa akcentów w rozumieniu liturgii: od przeżycia, doświadczenia, do precyzyjnego wypełnienia kolejnych rubryk i dopełnienia każdego detalu, a w ostateczności do rygoryzmu? W grze przecież celem nie jest doświadczenie spotkania z Bogiem, ale poprawne, wręcz doskonałe wykonanie kolejnych działań. Jeśli takie myślenie ze świata gry przeniesione zostanie do prawdziwej liturgii, będziemy mieli do czynienia z czymś więcej niż tylko z samym rygoryzmem. Będziemy mieć do czynienia z magią, w której ludzka sekwencja słów i gestów, przeprowadzona przez uprawnioną osobę, przynieść ma określony z góry skutek.
Nasz świat klerykalny
Młodzi owszem, poprzez grę „w Mszę” budują swoje zaangażowanie w Kościele: ale jakie to jest zaangażowanie? Kogo dotyczy? Jak jest zorganizowane?
Naturalne od wieków jest, że dzieci w swoich zabawach odwzorowują świat dorosłych. Po zachowaniach dzieci w przedszkolu rozpoznać można niejednokrotnie trudności, z jakimi mierzy się rodzina: choćby kiedy widzimy zabawę w „pijanego tatusia”. Dzieci robią to nieświadomie, żyjąc w jednym świecie, jaki znają, nie potrafią jeszcze wyobrazić sobie innego.
Z tej perspektywy również warto spojrzeć na internetową „zabawę dzieci w Mszę św.”. Zobaczymy wtedy Kościół do cna klerykalny, w którym bycie księdzem jest awansem, uzyskaniem wyższego stopnia wtajemniczenia. Zobaczymy Kościół, w którym świeccy mają za zadanie siedzieć w ławkach, wstawać i klękać w odpowiednich momentach. Zobaczymy wreszcie Kościół, w którym kobiety nawet tam, gdzie mogą się pojawiać – przy czytaniach lekcyjnych czy modlitwie powszechnej – pojawiają się niezwykle rzadko.
I znów, to nie jest wina ani samych graczy, ani twórców gry. To wina świata, których ich w ten sposób ukształtował, wina klerykalnego świata, w którym dorastają i innego nie znają. Oni tak właśnie nadal widzą Kościół i taki Kościół będą w swoim życiu powtarzać.
Świat nie-wymyślony
Trzecie, najtrudniejsze wreszcie pytanie dotyczy realności świata przedstawionego. Żeby zrozumieć wątpliwości, odwołać się tu musimy najpierw do świata baśni i mitu. To świat, który każdego z nas karmił i który stworzył między nami pewien kod kulturowy. Powstawał najpierw z doświadczenia pokoleń, zbieranego w powtarzane opowieści. Dziś pojęciami z tych baśni i mitów posługujemy się wszyscy. Każdy z nas rozumie, co znaczy być brzydkim kaczątkiem i co znaczy, że król jest nagi. Wiemy, czym jest nić Ariadny i achillesowa pięta. Porozumiewamy się za pomocą tych pojęć, bo za nimi stoi pewien mit, który przyjmujemy za swój: nawet, jeśli wiemy, że nigdy w historii się nie wydarzył.
Niektóre z baśni tworzą całe światy – nazywane uniwersum lub legendarium. Jedne sobie tylko wyobrażamy fragmentarycznie: jak dom babci i las Czerwonego Kapturka. Inne są precyzyjnie opisane przez wielbicieli i miłośników baśni: jak uniwersum Gwiezdnych Wojen czy świat tolkienowskiego Śródziemia. Fani Tolkiena nie tylko czytają jego opowieści. Tworzą również mapy poszczególnych krain tego świata, uczą się ich fikcyjnych języków i piszą w nich poezje, znają historię, która budowała poszczególne narody, potrafią opowiedzieć nawet o mitach i wierzeniach bohaterów wymyślonego świata.
Czym w takim razie różni się świat Władcy Pierścieni od świata Biblii? Czym się różni bycie fanem świata Śródziemia od bycia chrześcijaninem – fanem Królestwa Niebieskiego? Różni je w zasadzie tylko to, że Władcę Pierścieni wymyślił Tolkien, a Biblia jest prawdą. Nawet, jeśli Biblia przekazuje czasem fikcyjne czy poetyckie historie, powstała z natchnienia Bożego, żeby dać człowiekowi prawdę o nim samym i o Bogu. I prawdą jest wydarzenie Jezusa Chrystusa. I prawdą, dotykalną wręcz rzeczywistością jest to, że na ołtarzu w każdej Eucharystii Bóg na nowo staje się człowiekiem, a chleb i wino stają się Jego Ciałem i Krwią. To wydarzenie, które dzieje się tu i teraz, w każdej chwili. Życie – nie fikcja.
Śródziemie wiary
Być może to pytanie i obawa nieco na wyrost. Czy jednak fakt sprawowania Mszy w komputerowej grze – w przestrzeni, o której wiemy, że jest światem baśni, kolejnych fikcyjnych, umownych przestrzeni – nie sprawi, że sama Msza realnie sprawowana w Kościele, siłą rzeczy (być może zupełnie nieświadomie) przesuwać się zacznie w ludzkim postrzeganiu do kategorii „świata wyobrażonego”? Czy w całym wielkim i skomplikowanym uniwersum chrześcijaństwa będzie miało jakieś znaczenie, że to wszystko dzieje się naprawdę? Co zmieni w „świecie gry” chrześcijaństwa fakt, czy odnosi się ono do fikcji, czy prawdy?
Czy nie stanie się tak, że przeżywana w ten sposób wiara nadal będzie miała swoich miłośników i wyznawców – którzy będą znali jej historię, geografię i języki – którzy pisać będą religijne poezje i pobożne pieśni – którzy sprawnie poruszać się będą w świecie jej obrzędów – którzy sami będą te obrzędy sprawować – ale nie traktując tego ani mniej, ani bardziej serio, niż świat Śródziemia? Przyjmując go, fascynując się, ba – kierując się nawet w życiu jego moralnymi wskazaniami – ale nie wchodząc z nim w żywą relację, bo przecież to pewna umowa na kody i znaki, jaką ze sobą zawarliśmy, umowa na styl życia w takim właśnie uniwersum? Można będzie nie spotkać Jezusa, nie uznać Go za prawdę, a zostać mistrzem w grze „chrześcijaństwo” i nawet ją lubić: być jak współcześni wzbudzający sympatię fani świata Tolkiena.
Kult własnych potrzeb
Wiara chrześcijańska nie jest społeczną umową. Jest doświadczeniem spotkania z żywym Bogiem, który sam wyznacza rytm tego spotkania, wychodząc do człowieka. To dlatego ta wiara ma siłę, która może zmieniać człowieka i zmieniać świat.
Papież Benedykt XVI w książce Duch liturgii odwoływał się do kultu cielca pod górą Synaj i pisał: „Gdy nieobecność Mojżesza przeciąga się, przez co sam Bóg staje się niedostępny, wówczas lud sprowadza Boga do siebie. Kult staje się świętem, które wspólnota wyprawia dla samej siebie i w którym szuka samopotwierdzenia. Uwielbienie Boga przeradza się w zaspokajanie własnych potrzeb. Przez to opowieść o złotym cielcu jest ostrzeżeniem przed samowolnym i samolubnym kultem, w którym ostatecznie nie chodzi o Boga, lecz o to, by z tego, co własne, stworzyć sobie swój mały, alternatywny świat. W takim wypadku liturgia rzeczywiście staje się pustą grą lub, co gorsza, może prowadzić do odejścia od Boga żywego, który skrywa się za sakralną zasłoną. Również i tutaj skutkiem będzie frustracja, doznanie pustki. Nie pojawi się także owo doświadczenie wyzwolenia, obecne wszędzie tam, gdzie następuje prawdziwe spotkanie z Bogiem żywym”.
Życie, nie mit
Jeśli liturgia jest obrazem życia Kościoła, to powinniśmy zacząć już dziś zastanawiać się, jaki obraz z przyszłości zaczyna nam się objawiać dziś w dziecięcych zabawach. Na ile wiara kolejnych pokoleń będzie doświadczeniem spotkania – a na ile już teraz staje się grą, budowaniem alternatywnego świata na własnych zasadach, bez zadawania pytania o realne spotkanie z żywym Bogiem.
To nie są zarzuty do bawiących się młodych. Oni, zupełnie nieświadomie, dają nam znać, czego ich nauczyliśmy, co w nauce zaniedbaliśmy i jakie mogą być tego konsekwencje.
Z tego punktu widzenia bardzo dobrze, że „gra w Mszę” stała się tak popularna. Dzięki temu możemy spojrzeć w przyszłość już teraz i mamy szansę skorygować nasze błędy w katechezie i w formacji – choćby nawet wykorzystując do tego samą grę. Tylko trzeba to zrobić pilnie: inaczej nadzieja, że przyjdą młodzi, który ożywią Kościół, pozostanie jedynie pustą mrzonką. Inaczej chrześcijaństwo przestanie być drogą życia i zbawienia, a stanie się jedynie literacką wydmuszką.