Logo Przewdonik Katolicki

Siła tolkienowskiej mitologii

Jacek Borkowicz
Kadr z fil,u "Hobbit" / fot. mat. pras. Forum Film

Wszyscy wiemy, że dzieciństwo jest po to, aby z niego wyrosnąć. Najpiękniejsze nawet wyobrażenia, jakie chłoniemy w okresie naszego wzrostu, w końcu ustępują przed refleksją człowieka dorosłego.

Dojrzała ocena nie odrzuca dobra i piękna, zawartych w dziecięcych wyobrażeniach, ale ustawia je w zupełnie innej perspektywie. Jeśli dorosły nie przejdzie tej przemiany, staje się człowiekiem dziecinnym. Bywają jednak takie rodzaje dziecięcego zachwytu, których należałoby życzyć każdemu dorosłemu do końca jego dni. Dzieje się tak, gdy pozostajemy wierni prawdzie dostrzeganej oczami kilkulatka. Zachwyca nas ona, chociaż nie potrafimy jej nazwać i dopiero jako dorośli ubieramy ją w odpowiednie słowa.

Fascynacja baśniami
Kimś takim był właśnie John Ronald Reuel Tolkien, który jako dziecko wsłuchiwał się w baśnie o smokach i rycerzach. Każdy tak robi i większość z nas z tego wyrasta. Tyle że jako młody człowiek Tolkien sam przystąpił do pisania baśni – dla rozrywki młodych czytelników. I nie wymyślał tych historii z głowy, lecz brał je z serca, czyli z tego, co realnie utkwiło w jego dziecięcej podświadomości. A w końcu, jako poważny profesor Oksfordu, rozwinął te bajeczki do rozmiarów mitologii. 
Ten rys wierności pierwszym fascynacjom naznaczył całe jego życie. Gdy jako szesnastolatek zakochał się w swojej Edith, pozostał jej wierny – już jako mąż i ojciec rodziny. Leżą we wspólnym grobie na oksfordzkim cmentarzu. Wbrew protestanckiemu otoczeniu został katolikiem, idąc tu za wyborem matki, ale też – można powiedzieć – oddając w ten sposób respekt majestatowi tradycji, reprezentowanej przez dwa tysiące lat trwania Kościoła. Osieroconą, ubogą rodziną Tolkiena zaopiekował się miejscowy ksiądz. To dzięki jego pomocy młody John został uczniem Oratorium w Birmingham, instytucji powołanej przez kard. Newmana, który kilkadziesiąt lat wcześniej przyjął katolicyzm w poczuciu wierności zasadzie apostolskiej sukcesji. Młody Tolkien poszedł w jego ślady świadomie i konsekwentnie.
Tą samą drogą szedł w latach późniejszych. Te same wartości, w które wierzył jako chrześcijanin i jako katolik, odnajdziemy na kartach jego opowieści.
Dlatego Tolkienowską opowieść najlepiej jest poznawać, rosnąc. Hobbit to książka dla młodzieży, a nawet raczej starszych dzieci, ale czytelnik szybko odkrywa jej niepowtarzalność, pochłonięty baśniowym realizmem przeżyć bohaterów. Sprawy, o których tak lekko opowiada autor Hobbita, wracają poważniejszym echem we Władcy Pierścieni. To, co początkowo zdawało się tylko zabawą, staje się grą na śmierć i życie. A Silmarillion to powrót do początków, czysty mit, którego dobre poznanie wymaga solidnych studiów tolkienowskiej lingwistyki i etymologii. Teatr owej historii, Śródziemie, to nie są – jak mogłoby się wydawać – kraje położone wokół basenu Morza Śródziemnego, ale znany ze starych anglosaskich opowieści i skandynawskich sag Midgaard, obszar zawieszony pomiędzy niebem a podziemnym światem demonów.

Własna mitologia
Skąd „wartości chrześcijańskie” w dziełach twórcy opowieści fantastycznych? Otóż dzieło Tolkiena to coś znacznie więcej niż fantastyka. Ten „bajkopisarz” z Oksfordu, a jednocześnie wybitny znawca prastarych języków Europy, sięgnął do głębokich pokładów naszej wspólnej kultury. Historia Pierścienia Władzy odwołuje się do źródeł tak starych jak nasza cywilizacja, a może jeszcze starszych. Zawiera wątki znane z Odysei, Makbeta, Pieśni o Rolandzie. Twórca greckiej mitologii Homer usystematyzował mity żywe w jego czasach. Tolkien, pisząc dla współczesnego czytelnika, nie wskrzeszał umarłych już mitów – on sięgnął do archetypów, czyli obrazów od zawsze obecnych w naszej kulturze, ale przekazywanych z pokolenia na pokolenie drogą podświadomości. I z tych archetypów zbudował współczesną europejską mitologię. Dlatego śmiało można go nazwać Homerem XX w.
Tolkienowska opowieść nie jest bynajmniej – jak typowy utwór z gatunku fantasy – ucieczką w nierzeczywistość. W wymyślone światy ucieka się, gdy nie można poradzić sobie z tym realnym. Tymczasem lektura Tolkiena podpowiada nam, że dar wyobraźni, który posiadamy, możemy wykorzystać dla czynienia dobra. A każde dobro, nawet to wyobrażone, Bóg może uczynić realnością.
Bohaterowie Władcy Pierścieni z pozoru nie są ludźmi religijnymi: nie modlą się, nie widać też w ich otoczeniu żadnej świątyni. Ale ktokolwiek z namysłem wczyta się w te karty, szybko zrozumie, jak bardzo ta historia osadzona jest w tym, co przedwieczne i nadprzyrodzone. Opowieść Tolkiena, jak przystało na mit, toczy się poza czasem historycznym. Jej bohaterowie żyją w epoce, w której jeszcze Słowo nie stało się ciałem, jednak ich wybory wskazują na to, że gorąco, choć nieświadomie, przyjścia tego Słowa oczekują. Jak mędrzec Gandalf, poświęcający się dla gromadki straceńców z Drużyny Pierścienia, jak niezłomny, a jednak świadom własnej słabości Aragorn, jak wreszcie Frodo, najmniejszy, od którego przecież zależą losy świata. Oni nie praktykują obrzędu, bo całe ich życie jest hołdem składanym Najwyższemu. Opowieść Tolkiena, przyjmowana uważnie, kieruje nas ku najpiękniejszej opowieści o Chrystusie – ale i wtedy pozostaje czymś niepowtarzalnym. Mitologii nie trzeba bowiem zastępować religią, podobnie jak religii nie powinno się zastępować mitologią. Człowiekowi, także współczesnemu, potrzebne jest i jedno, i drugie.

Światło zwycięża
Po co chrześcijaninowi mitologia? „Tam, gdzie jest duchowość subiektywna, nie ma Chrystusa” – powiedział papież Franciszek na spotkaniu z polskimi biskupami. Utwory fantasy są przykładami takiej właśnie subiektywnej duchowości. Narodziły się w bujnej wyobraźni ich autorów a przeznaczone są wyłącznie dla rozrywki czytelników lub widzów kina. Dzieło Tolkiena jest czymś zupełnie innym! To wielka pochwała solidarności, poświęcenia, miłości i przyjaźni – cnót, które są przecież ozdobą chrześcijaństwa. Owszem, pełno tam demonów, w końcu mówimy o mitologii, ale u Tolkiena istoty te ostatecznie pierzchają przed światłem, które zawsze zwycięża. Co więcej, Tolkienowska opowieść, na poziomie swojego uczonego, drugiego i trzeciego dna wyrasta z tych samych korzeni, których soki karmiły drzewo Europy na długo przedtem, zanim wydało ono ewangeliczny owoc.
Opowieść Tolkiena jest po to, aby nas pocieszyć. Pokazuje nam świat wyobraźni, który niesie ukojenie. Siła zła jest tam odmalowana sugestywnie, ale nie widać tam zupełnie, aby fascynacji mroczną stroną ludzkiej natury ulegał sam autor. A tak przecież dzieje się z większością twórców literackiej fantastyki. Tymczasem książki Tolkiena są wręcz wielkim ostrzeżeniem przed popadaniem w taką fascynację.
Czytając Władcę Pierścieni można zrozumieć, dlaczego wielkie ludzkie prawdy zawsze przyjmują postać opowieści.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki