Sól ziemi i światło świata. Tak określa Jezus swoich uczniów. Te obrazy wiele mówią o tym, na czym polega natura chrześcijaństwa, ale jeszcze więcej o tym, jakim zaufaniem obdarza nas Chrystus, jak cenni jesteśmy w Jego oczach, jak ważne miejsce przypisuje On naszemu życiu, działaniom, postawom i słowom.
Jezus kojarzy je najpierw z solą. Każdy z nas wie, że sól, choć mało efektowna, ma wiele cennych zastosowań. Sól jest dobrym konserwantem, a użyta umiejętnie, w niewielkich ilościach – wydobywa z potraw głębię i złożoność ich smaku. Jeśli jednak przesolimy danie, stanie się ono niejadalne. Wiemy też, że sól w nadmiarze szkodzi. Jaki smak wnosimy w życie świata i ludzi wokół nas? Sól, choć niemal niewidoczna, zmienia smak. Takiego chrześcijaństwa oczekuje od nas Pan – zmieniającego rzeczywistość nie przez to, że stajemy się jej dominantą, ale przez fakt, że wtapiając się w świat, żyjąc jak wszyscy, jesteśmy jednocześnie nosicielami i świadkami przemieniającej Tajemnicy. Drobina soli jest konieczna, by danie miało dobry smak. Konieczna też jest nasza wierność w tym, co małe i powszednie, w obowiązkach, w codziennych relacjach z ludźmi. To na pozór mało efektowny program. Nie proponuje spektakularnych działań i rewolucji. Nie chodzi jednak o to, by żyć niezauważalnie, nikomu nie przeszkadzać i mieć tzw. święty spokój. Pan nas zachęca i umacnia do tego, byśmy po prostu byli sobą i wypełniali wszystko, co do nas należy – co dyktuje nam Jego miłość.
Wtapiać się w świat, aby go zmieniać – to może nie brzmieć zachęcająco. Warto jednak uświadomić sobie, co się dzieje, gdy sól staje się nutą dominującą, gdy użyje się jej zbyt wiele, gdy zaczyna grać pierwsze skrzypce. Dochodzi do przesolenia, a potrawa staje się niejadalna. Tak, nasze chrześcijaństwo też może stać się niejadalne, niestrawne, gdy próbujemy być siłą narzucającą smak. Tak jak przesadna ilość soli psuje danie i prowadzi do kłopotów ze zdrowiem, tak też można zepsuć smak Dobrej Nowiny, a nawet doprowadzić do tego, że będzie postrzegana jak choroba społeczna – jak religijna przemoc, jak mylenie porządku ewangelicznego z porządkiem politycznym, jak patologie życia duchowego i instrumentalne wykorzystywanie wiary do budowania sieci wpływów i znaczenia. Dyskretna obecność soli w potrawie uszlachetnia ją. Zwyczajne życie chrześcijańskie, bez fajerwerków i efektownych, nastawionych na szybki sukces działań, nadaje światu głęboki sens.
Podobnie zresztą jest ze światłem, które rozprasza ciemności, pomaga w odnalezieniu zagubionej rzeczy, oświetla drogę i wskazuje cel, ale może też oślepiać, wywoływać złudzenia optyczne, fałszować rzeczywistość. Światło samo w sobie nie jest widoczne, nie myślimy przecież na co dzień o tym, dlaczego widzimy. Doceniamy je pośród ciemności, ale nawet wtedy nie jest naszym celem, tylko ma pomagać w jego odkryciu i odnalezieniu drogi. Niebezpieczną pokusą jest błyszczeć i przyciągać do siebie, bo to prędzej czy później prowadzi do oślepienia tych, którzy się w takie światło zapatrzą i się nim zachwycą. Rzeczywistość dostarcza nam aż nadto przykładów ludzi, którzy pomylili rolę bycia światłem, które ma rozjaśniać rzeczywistość i pomagać innym w patrzeniu na świat, z rolą błyskotki skupiającej ich uwagę, co ostatecznie wyprowadza na manowce i powoduje ogromne szkody.
To Jezus jest Światłością. Jako Jego uczniowie mamy świecić Jego blaskiem, nie swoim. Po co mamy świecić? Pan mówi dzisiaj: aby ludzie widzieli nasze dobre czyny i chwalili Ojca. To nie nasze umiejętności, charyzmatyczna osobowość, oratorskie talenty czy inne dary mają błyszczeć, nie o naszą chwałę chodzi, ale o to, by patrząc na nasze życie, ludzie zachwycili się Bogiem. Do tego jednak nie prowadzą ludzkie popisy i gładkie słowa, ale dobre czyny, wypływające z miłości do Jezusa i drugiego człowieka.