Misjonarz prawdę ci powie. Za każdym razem, gdy słucham ich homilii lub rozmawiam z polskimi misjonarzami – księżmi czy siostrami zakonnymi – którzy „sieją” Ewangelię gdzieś na krańcach świata, mam to samo wrażenie. Urzeka mnie ich prostota, zwyczajność i radość, z jaką mówią w Bogu, człowieku, Ewangelii, o trudnym świecie i o nadziei. Bo nadzieja przemawia przez nich przede wszystkim. Choć, po ludzku biorąc, doświadczają niełatwego życia a czasem konfrontowani są z sytuacjami wielce dramatycznymi czy wręcz granicznymi – pozostają ludźmi nadziei i uśmiechu. Pozostają takimi pomimo całego niedostatku i trudów, jakich na co dzień doświadczają, pracując w warunkach nieporównywalnie trudniejszych aniżeli duchowni i siostry zakonne w Polsce.
Piszę to w tak zwaną Niedzielę Misyjną, w której Kościół modli się za dzieło krzewienia Ewangelii wszystkim ludom i narodom, a podczas Mszy św. prowadzi zbiórkę ofiar na rzecz pracy misyjnej (jeśli ktoś o tym zapomniał, zachęcam do zrobienia przelewu…). I myślę właśnie o tej misyjnej radości, ale też zwykłej, a równocześnie niezwykłej przenikliwości, jaką według mnie wykazują się polscy misjonarze w odniesieniu do Kościoła w Polsce.
Nie raz zdarzyło mi się przekonać, że to, czym żyją nasi księża czy świeccy, ma się nijak do doświadczenia „ludzi misji”. Lub może nie tyle ma się nijak, ile nie dotyka istoty rzeczy. Myśląc czy mówiąc o Kościele, jesteśmy chyba zbyt zaaferowani różnymi kwestiami, które stają w centrum naszej uwagi, zaś w konfrontacji z doświadczeniem misyjnym po prostu bledną i zawstydzają nas, bo wychodzi na jaw, że to, co nas tak bardzo absorbowało, było ważne tylko pozornie i że z punktu widzenia Ewangelii miało znaczenie drugorzędne. Dlatego misjonarzy warto słuchać, a ich głosy traktować jako pomoc w przywracaniu sprawom właściwej im hierarchii oraz jako swoiste narzędzie do rachunku sumienia.
Tak, z dystansu widać chyba lepiej. Całkiem niedawno były misjonarz w Urugwaju ocenił: „Widzimy dzisiaj w Polsce, że jeżeli Kościół nie przekracza ustalonych już granic, jeśli kontentuje się ludźmi, których już ma w ławkach, w sakramentach, na katechezie, to jest to Kościół obumarcia, Kościół regresu, nawet jeśli są jeszcze pełne świątynie”. Ks. Jarosław Tomaszewski w rozmowie z KAI mówi: „Kościół rozwoju, Kościół młodości to jest Kościół, który ciągle patrzy poza granice katolicyzmu, gdzie są ludzie potrzebujący Boga, gdzie są ludzie obrażeni na księdza, gdzie są ludzie myślący połowicznie”.
Myślę, że ostatnie wybory dobitnie ujawniły, jak wielu z nas jest już de facto „poza granicami katolicyzmu”. Dlatego ta myśl wywiedziona z doświadczeń stricte misyjnych staje się bardzo aktualna w polskich, dynamicznie zmieniających się warunkach. W moim przekonaniu stanowią one dla katolików raczej szansę niż zagrożenie: zmuszają nas do tego, byśmy, w ślad za zachętą św. Pawła, potrafili – wobec siebie, wspólnoty i wszystkich innych – uzasadnić z przekonaniem, „czym jest nadzieja naszego powołania”. Jak misjonarze.