Czy jest coś, co łączy tak różne kraje, jak Czad, Kazachstan i Wenezuela? Tak – to pracujący tam misjonarze z archidiecezji gnieźnieńskiej. Od czterdziestu lat na misje wyjeżdżają księża i świeccy, a nasza archidiecezja przez długie lata zajmowała drugie miejsce w Polsce pod względem liczby wysyłanych misjonarzy.
Duch misyjny był u nas zawsze bardzo żywy, również za poprzedników obecnego arcybiskupa – zwraca uwagę ks. Franciszek Jabłoński, dyrektor diecezjalny Dzieł Misyjnych. – Mamy przysłowiowe „zielone światło” na wszelkie działania, istnieje przeszło 120 misyjnych ognisk szkolnych i parafialnych. Te inicjatywy z czasem powinny zaowocować kolejnymi powołaniami misyjnymi, na których potrzebę zwraca arcybiskup Henryk Muszyński w wydanym 21 maja br. liście do kapłanów.
Potrzeba mężnych kapłanów
Okazją do wydania listu jest obchodzona w tym roku 50. rocznica wydania encykliki „Fidei Donum”, w której Pius XII zainicjował wysyłanie na misje już nie tylko zakonników, ale również kapłanów i świeckich. Arcybiskup Henryk Muszyński napisał: „Biorąc pod uwagę ogrom pracy misjonarzy, nowe możliwości, a także – w porównaniu z innymi krajami Europy – stosunkową dużą liczbę powołań kapłańskich, pragnę zachęcić Was, drodzy współbracia w kapłaństwie, do podjęcia wielkodusznej decyzji o pracy misyjnej. Wielu biskupów zwraca się do mnie z prośbą o posłanie do ich diecezji kapłanów. (…) Mając na uwadze te potrzeby, a także apel, jaki skierował do kapłanów polskich obecny Papież podczas swojej pielgrzymki do naszej Ojczyzny, nie możemy pozostać obojętni na to wołanie. Zwracam się więc do drogich Braci Kapłanów, zwłaszcza księży wikariuszy, którzy przepracowali w naszej archidiecezji przynajmniej trzy lata, z serdeczną zachętą do podjęcia pracy misyjnej w krajach, w których pracują już nasi misjonarze. (…) Wierzę, że nie zabraknie pośród Was mężnych kapłanów, którzy (…) opuszczą bezpieczny i znany świat, by stać się „darem wiary”.
Pani Barbara Szaniecka, świecka misjonarka uczy lepić polskie pierogi
Potrzeba specjalistów
Najbardziej na misjach, oprócz księży, potrzebni są specjaliści – mówi ks. Franciszek Jabłoński. – Brakuje tam przede wszystkich wykształconej kadry medycznej, zarówno lekarzy, jak i pielęgniarek. Potrzebni są też budowlańcy – nie tyle wykonawcy, co inżynierowie i projektanci. Trzecie wielkie pole działania to szkolnictwo. Mniej potrzeba katechetów – za to wykładowcy i formatorzy do seminariów duchownych są poszukiwani bardzo pilnie, zwłaszcza w krajach afrykańskich, gdzie jest wiele powołań. Każdy doktor filozofii czy teologii może się tam przydać – niekoniecznie nawet będąc księdzem.
Powołanie na misje
Żeby wyjechać na misje, trzeba najpierw odczytać takie powołanie i dobrze je rozeznać. Nie każdy też nadaje się do takiej pracy: znosić trzeba trudne warunki klimatyczne, samotność, przekraczać bariery kulturowe i językowe.
– Kraje misyjne różnią się przede wszystkim klimatem – mówi ks. Jabłoński. – Najtrudniej pod tym względem żyje się w Czadzie, tam konieczne jest naprawdę doskonałe zdrowie. W Wenezueli znów potrzeba misjonarzy bardzo roztropnych i zrównoważonych, którzy nie będą angażować się politycznie – ze względu na panujące w tym kraju napięcia. W Kazachstanie potrzeba odporności na niskie temperatury i dobrego znoszenia sytuacji samotności. Ludzie odczytujący swoje powołanie nie pytają jednak o te trudności – ale je pokonują. Doświadczają przy tym, jak wielkie są ich możliwości, gdy posyła ich Duch Święty.
Przekonał się o tym na przykład pracujący na Alasce ks. Maciej Napieralski. Doskonale radzi sobie z krótkimi dniami i długimi nocami; nauczył się pływać łodzią, łowić ryby, własnoręcznie budować plebanię. Najważniejsze jest to, że ktoś chce jechać – mówi ks. Jabłoński. – Dopiero na drugim miejscu okazuje się, czy sobie poradzi, czy misje to rzeczywiście jego miejsce, jego powołanie. Jeśli nie – wtedy zawsze może wrócić.
Mamy w Ugandzie
Przygotowania do wyjazdu
Ksiądz, który odczytuje swoje powołanie misyjne i myśli o wyjeździe, powinien zgłosić się do swojego biskupa. Musi mieć przynajmniej trzyletnie doświadczenie duszpasterskie i świadomość, że misje będą w jego życiu zadaniem na czas określony – potem trzeba będzie wrócić do pracy w diecezji. Zgłoszenie gotowości wyjazdu zwykle wiąże się z wyborem kraju – choć biskup może sugerować potrzeby misyjne, ostateczny wybór miejsca należy do misjonarza.
W przypadku osób świeckich zaleca się, by byli to ludzie, którzy ukończyli studia, znają obcy język, angażują się w działania misyjne w parafii i diecezji. Powinni też wcześniej utrzymywać kontakt z referatem misyjnym, pomagając w jego pracach. Ich kandydatury, po zebraniu koniecznych dokumentów i opinii, również przedstawiane są biskupowi diecezji.
Po uzyskaniu zgody biskupa droga kapłanów i świeckich misjonarzy jest jednakowa. Przez rok mieszkają w warszawskim Centrum Formacji Misyjnej, gdzie uczą się języka, poznają kulturę danego kraju, pogłębiają znajomość teologii misji oraz uczą się żyć we wspólnocie. Kolejny rok spędzają w jednym z krajów europejskich, nabierając wprawy w posługiwaniu się językiem obcym.
„Wiatyk”
Diecezja wyposaża misjonarza na drogę, co ksiądz arcybiskup nazywa żartobliwie „wiatykiem” – mówi ks. Jabłoński. Każdy wyjeżdżający otrzymuje bilet i trochę niezbędnych rzeczy na drogę, ubezpieczenie i pomoc w załatwianiu wszelkich formalności. Raz na trzy lata przysługuje mu trzymiesięczny urlop w Polsce, wtedy też otrzymuje pomoc wakacyjną. W międzyczasie systematycznie wysyłane są mu różnego rodzaju materiały, książki, gazety, wiadomości z archidiecezji.
W ostatnich latach bardzo poprawiła się komunikacja misjonarzy ze światem. Nikt już nie czeka pół roku na list, paczki dostarczane przez firmy kurierskie nie giną już w buszu, w większych miastach i na głównych stacjach misyjnych jest dostęp do Internetu, możliwe jest nawet wysłanie SMS-a. Dlatego diecezja może zapewnić misjonarzom dostęp do serwisów informacyjnych i umożliwić śledzenie na bieżąco wydarzeń z życia Kościoła w Polsce i w diecezji.
Trzy bariery
Misjonarz nie ma łatwego życia. Wyjeżdża z dobrze znanych miejsc i idzie w nieznane. Trzy podstawowe bariery, jakie musi pokonać, to język, kultura i model duszpasterstwa.
– Pokolenie ludzi, którzy dziś wyjeżdżają na misje – mówi ks. Franciszek Jabłoński – zaczynało się uczyć języków stosunkowo późno. Przełamywać muszą teraz wstyd mówienia w obcym języku, uczyć się go często razem z dziećmi – a przecież na misjach szybko muszą przyswoić jeszcze drugi obok oficjalnego, urzędowego, język – język danego plemienia. Zaskakuje również kultura: potrawy, sposób witania, zachowania ludzi, które tam są przyjęte, a u nas nie do pomyślenia, na przykład siorbanie czy jedzenie rękoma. Dla duszpasterzy trudna jest też zmiana stylu pracy i konieczność odejścia od sprawdzonych w Polsce działań. Księża wyjeżdżają do Afryki – wspomina ks. Jabłoński – i nie mieści im się w głowie brak procesji Bożego Ciała czy różańca. Jeden z księży próbował wybudować tam sanktuarium św. Wojciecha – tymczasem tamtejsi ludzie nawet swoich świętych często nie rozumieją, cóż więc może im powiedzieć św. Wojciech?
Pomoc misjonarzom
Praca jednego misjonarza to jednocześnie ogromne zaplecze organizacyjne w diecezji i w kraju. Referat Misyjny organizuje i koordynuje wszelką dla nich pomoc. Świętowojciechowa Rodzina Misyjna zbiera fundusze na utrzymanie misjonarzy. MIVA pomaga w zakupie samochodów i innych środków lokomocji, na przykład barki, używanej przez jednego z księży w Amazonii.
To zaplecze jest równie ważne jak praca misjonarzy – mówi ks. Jabłoński. – To wielka radość dowiadywać się, że wysyłane przez nas materiały są wykorzystywane. Jeszcze większą radością jest pojechać i odwiedzić misjonarzy, zobaczyć, jak świetnie sobie tam radzą – i cieszyć się ich pracą. Szkoda, że wciąż tak mało jest chętnych do wyjazdu – taka praca to naprawdę wielkie dobro dla całego Kościoła, który spotykając się z innymi kulturami, uczy się świeżości wiary.