Logo Przewdonik Katolicki

Dlaczego niszczone jest dzieło pojednania?

Paweł Stachowiak
Mural poświęcony Janowi Karskiemu, stworzony wspólnie przez młodzież z Polski, Izraela i Niemiec w sierpniu 2014 r. fot. Mariusz Gaczynski/East News

Oceny relacji polsko-niemieckich są najgorsze w historii badań na ten temat, prowadzonych od 1987 r. Jeśli zwycięży wśród nas duch oportunizmu, utracimy wielkie dobro, jakim było polsko-niemieckie pojednanie.

Polsko-niemieckie stosunki najlepiej były oceniane w lutym 1991 r., a zatem krótko po podpisaniu polsko-niemieckiego traktatu granicznego. Pozytywne oceny dominowały także pod koniec rządów koalicji PO–PSL w 2015 r. Po objęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość pod koniec 2015 r. postrzeganie stosunków między Polską a Niemcami dość szybko i bardzo wyraźnie się pogorszyło. Nie trzeba być socjologiem, aby poczuć, że atmosfera relacji polsko-niemieckich, zarówno w wymiarze wielkiej polityki, jak również zwykłym, ludzkim, zmienia się na niekorzyść. A jeszcze tak niedawno zdawać się mogło, że dzieło pojednania, zainicjowane niegdyś przez niemieckich i polskich chrześcijan, jest domem zbudowanym na skale. Dziś obawiać się można, że jednak na piasku.
W cyklu artykułów, które od paru miesięcy ukazywały się na łamach „Przewodnika”, starałem się pokazać drogę wiodącą od powojennej wrogości i obcości do symbolicznego „znaku pokoju” w Krzyżowej. Chciałem przypomnieć o ludziach, środowiskach i instytucjach, które odważnie działały na rzecz pojednania, wyprzedzając ducha czasu, narażały się na niezrozumienie opinii publicznej, a nawet agresję. Pisałem o Memorandum wschodnim Niemieckiego Kościoła Ewangelickiego (EKD) i o milenijnym Orędziu biskupów polskich, wspominałem o ludziach dobrej woli: Günterze Särchenie, Lotharze Kreyssigu, Stanisławie Stommie i Tadeuszu Mazowieckim. Mało kto dziś o nich wspomina. Dominuje przekaz negatywny, w którym Niemcy zajmują miejsce wroga. Znów pogłębia się dysproporcja pamięci: mamy pamiętać o zbrodniarzach niemieckich, ale o ludziach dobrej woli już nie.
Dlaczego niszczone jest dzieło pojednania? Czy stoi za tym jakiekolwiek dobro? Wielu sądzi, że Polska próbuje w ten sposób realizować swoje interesy, że wreszcie kieruje się nie pięknoduchowskim idealizmem, ale twardym realizmem. Jeśliby tak miało być, to powinniśmy dostrzegać jakiekolwiek korzyści, które w ten sposób osiąga nasz kraj.

Dla kogo reparacje?
Przyjrzyjmy się najpierw kwestii wysunięcia na pierwszy plan w polsko-niemieckich relacjach sprawy odszkodowań za straty poniesione przez Polskę podczas II wojny światowej. Rok temu ogłoszony został specjalny raport – efekt pracy parlamentarnego zespołu, któremu przewodził poseł PiS Arkadiusz Mularczyk. Do Prawa i Sprawiedliwości należeli wszyscy członkowie tego zespołu (z wyjątkiem niezrzeszonego Stanisława Pięty). Prezentacji raportu nadano prestiżowy charakter: sceneria Zamku Królewskiego w Warszawie, wśród gości prezes partii rządzącej, marszałek Sejmu oraz premier (powitani w tej właśnie kolejności). Największe zainteresowanie wzbudziła kwota odszkodowań: 6 bilionów 220 miliardów 609 milionów złotych, czyli 1 bilion 532 miliardy 170 milionów dolarów. Takie właśnie roszczenia trafiły na biurko kanclerza Niemiec i będą określać kształt stosunków z naszym zachodnim sąsiadem.
Ciśnie się na usta jedno podstawowe pytanie: w imię jakiego dobra relacje polsko-niemieckie miałyby być obciążone takim bagażem? Racje moralne i sprawiedliwość dziejowa – odpowie zwolennik polityki obecnych władz. Nie są to argumenty, które należałoby a priori odrzucić, jak czynią to dziś niektórzy politycy i publicyści. Jest jednak wszelako wiadomym – zgadza się z tym zdecydowana większość ekspertów – że prawna podstawa polskich roszczeń jest wyjątkowo wątła. Proceduralne kwestie, które miałyby jakoby unieważniać akt zrzeczenia się odszkodowań podpisany przez władze PRL w 1953 r., nie będą podstawą do wznowienia sprawy. Reparacji nie otrzymamy – wiedzą to, przypuszczam, sami inspiratorzy, a może i autorzy raportu. Zatem cui bono?
Często powtarzany bywa pogląd, iż w ciągu ostatnich lat Polska nie prowadzi polityki zagranicznej, a raczej uprawia ją wyłącznie jako funkcję polityki wewnętrznej. Rozmaite działania na arenie międzynarodowej mają przynieść efekt wzmocnienia popularności obozu rządzącego, nawet jeśli pozycja międzynarodowa naszego kraju miałaby doznać uszczerbku. Sprawa odszkodowań zdaje się mieć przede wszystkim taki wymiar. Krótkowzroczny charakter całego przedsięwzięcia zagraża kruchemu kompromisowi polsko-niemieckiemu i może stać się podstawą do niemieckich roszczeń w sprawie majątku pozostawionego przez tzw. autochtonów, którzy uzyskali po wojnie obywatelstwo polskie, uniknęli wysiedleń, a później masowo wyjeżdżali do Niemiec w latach 70. Pisałem o tym w jednym z poprzednich artykułów niniejszego cyklu.

Ad Hitlerum
To jakże krótkowzroczne przedkładanie partyjnego interesu ponad rację stanu państwa i dobro wspólne społeczeństwa uwidacznia się w sposób szczególnie drastyczny w niedawnej kampanii wyborczej. „Niemcy stały się kozłem ofiarnym w zaciekłej kampanii wyborczej w Polsce” – napisał ostatnio brytyjski dziennik „Financial Times”.
Rzeczywiście, każdy chyba dostrzega, że propaganda obozu rządzącego zorientowana jest na budzenie negatywnych emocji wobec wszystkiego co niemieckie. Nie ma w niej miejsca na jakiekolwiek neutralne opinie dotyczące Niemiec. Wraca się do retoryki wprost wzorowanej na tej z lat 60. XX wieku, ciągłego i uporczywego akcentowania niemieckiej buty i agresywności. Nie ma miejsca dla przypomnienia aktywnej roli Niemiec jako „adwokata Polski” w jej staraniach o wejście do Unii Europejskiej. Dziś kreuje się raczej obraz UE jako instrumentu niemieckiej dominacji w Europie. Jakby budziły się endeckie skłonności kreowania jakiejś „odwiecznej wrogości” między Polską a Niemcami, może zrozumiałe w pierwszej połowie XX w., ale dziś po prostu anachroniczne. Słyszymy, także z ust najważniejszych polityków obozu władzy, epitety zaczerpnięte z czasów dawno minionych: „buta teutońska”, „furor teutonicus", „jak świat światem nie będzie Niemiec Polakowi bratem”. A przecież Niemcy są największym partnerem handlowym naszego kraju, istnieje szeroka przestrzeń wzajemnych kontaktów Polaków i Niemców, wspólnych przedsięwzięć i inicjatyw. Tym bardziej zadziwia wiara, że można coś zbudować na budzeniu wrogości wobec zachodniego sąsiada.
Kreowanie poczucia zagrożenia i wskazywanie wroga to jeden z bardziej skutecznych instrumentów w walce wyborczej, nawet jeśli opiera się on na argumentach prymitywnych i niewiarygodnych. Polacy mają wierzyć, że niemieccy konduktorzy wyrzucają ich z pierwszej klasy pociągów, że Niemcy przejmą polskie lasy i wprowadzą zakaz grzybobrania dla Polaków, a nawet, jak głosił jeden ze sławetnych pasków informacyjnych w TVP: „Niemcy chcą zabrać Polakom węgiel na zimę”. Pojawia się również o wiele bardziej niepokojąca tendencja kojarzenia przeciwnika z nazizmem, słynne reductio ad Hitlerum. Zaczęło się to niegdyś od sławetnego „dziadka w Wehrmachcie”, a zaowocowało dziś użyciem hasła „tylko świnie siedzą w kinie” wobec widzów filmu Agnieszki Holland oraz opinią jednego z senatorów, który nazwał Donalda Tuska „politykiem z hitlerowską twarzą”.
Zapewne w Niemczech te antyniemieckie fiksacje polskiej kampanii wyborczej nie będą miały istotnego znaczenia. W Polsce Niemcy są w centrum debaty politycznej, a także w społecznej świadomości. W Niemczech Polska jest na marginesie. Interesująco mówi o tym polski uczony, Niemiec z pochodzenia, prof. Klaus Bachmann, który odnosząc się do antyniemieckiej retoryki w kampanii, ocenił, że „to nie jest polityka, która jest skierowana przeciwko Niemcom. Ona też Niemcom specjalnie nie szkodzi. To jest polityka, która jest skierowana na to, żeby zdezawuować czy zdyskredytować polską opozycję”. Szkodliwe konsekwencje opierania propagandy wyborczej na wątkach antyniemieckich będą zatem widoczne raczej w naszym kraju. Choć przecież wykluczyć nie można, że nieszanowani i wciąż okładani propagandową pałką Niemcy zdecydują się – wobec znamiennego milczenia polityków opozycji – postawić na kontakty i współpracę z innymi partnerami. To zaś niczego dobrego dla Polski i Europy Środkowo-Wschodniej przynieść nie może.

Potrzebny odpór
Cała antyniemiecka propaganda władzy, granie na najbardziej prymitywnych instynktach społeczeństwa, powrót do anachronicznej, nacjonalistycznej retoryki, już dziś dokonuje rekonstrukcji kształtu pamięci polskiego społeczeństwa i na nowo buduje antyniemieckie resentymenty. Tę perspektywę należy uwzględnić, gdy zastanawiamy się nad konsekwencjami antyniemieckiej retoryki. Uprzedzenia, postrzeganie rzeczywistości tak, jakbyśmy mieli wciąż rok 1939, nieznajomość współczesnej Europy, wrogość i lęk wobec wszystkiego, co niesie kultura Zachodu, ta swoista wsobność i skłonność dzielenia świata na „swoich” i „obcych”, to tylko niektóre ze składowych wizji Polski i świata, które ta retoryka wzmacnia. Trzeba ją wzmacniać i potwierdzać poprzez odpowiednią politykę pamięci, eksponować zbrodnie, bezprawie, agresję; odsuwać na plan dalszy wieki pokojowej koegzystencji Niemców i Polaków oraz bohaterów pojednania ostatnich dziesiątków lat. Polacy mają żyć w przekonaniu o krzywdzie i braku zadośćuczynienia ze strony Niemców i przedkładać to nad codzienne kontakty, które są z tym przekonaniem sprzeczne.
Mam wrażenie, iż ta nadzwyczaj szkodliwa i krótkowzroczna propaganda nie znajduje odpowiedniego odporu. Liderzy największej partii opozycyjnej tematyki niemieckiej unikają, wciąż obawiają się rozmowy o, jak to powiadał Krzysztof Skubiszewski, nowej formule „polsko-niemieckiej wspólnoty interesów”. Jest to podszyte lękiem, że lata poddawania polskiej opinii publicznej tępej antyniemieckiej propagandzie mogą zaowocować utratą kilku znaczących punktów procentowych partii sympatyzującej z niemieckimi partnerami. Tymczasem trzeba bić na alarm, a czynić to powinni przede wszystkim spadkobiercy środowisk, które niegdyś budowały gasnącego dziś ducha pojednania. Elity demokratycznego państwa nie mogą milczeć, nie powinni milczeć hierarchowie Kościoła, przecież to oni okazali niegdyś tak wielką, wyzbytą z konformizmu odwagę, wyciągając ręce do swych niemieckich braci. Jeśli zwycięży wśród nas duch oportunizmu, utracimy wielkie dobro, jakim było polsko-niemieckie pojednanie.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki