Sprawa reparacji od Niemiec za zbrodnie poczynione podczas II wojny światowej to jeden z poważniejszych tematów w polskiej debacie publicznej. To kwestia niebywale skomplikowana i zniuansowana. Niestety, jednak logika sporu sprawia, że politycy chcą, byśmy opowiadali się jak kibice po którejś ze stron, zamiast ujrzeć problem w całej złożoności.
Zacznę od tego, że chyba nikt rozsądny nie uważa, że o zbrodniach wojny należy zapominać. Mało kto też uważa, że rachunki zostały wyrównane, że wszyscy winni okrucieństw zostali ukarani i ofiary otrzymały rekompensatę. Dramat losów Polski polegał na tym, że brutalną okupację niemiecką, która pociągnęła za sobą potworne zniszczenia materialne i biologiczne, zastąpiło rzekome wyzwolenie przez Armię Czerwoną. Krew przestała się lać w takich ilościach jak dawniej, ale celem Sowietów wcale nie było przywrócenie Polakom wolności – przeciwnie, kolbami czerwonoarmistów wprowadzono najpierw brutalny stalinizm, później zaś doszło do jego lekkiego zelżenia, lecz w stanie wojennym znów autorytaryzm pokazał swą krwawą twarz. Polakom nie dane było więc w pełni uczciwie rozliczyć swoich cierpień z Niemcami. Ani w czasach komunizmu, ani po upadku muru berlińskiego.
Wobec tego powstaje pytanie, co należy zrobić z tym dzisiaj. I tu na scenę wchodzą politycy PiS, którzy wystawiają po siedmiu latach swoich rządów rachunek na 6 bilionów złotych. Z jednej strony uważam, że powinniśmy szacować koszty wojny – myślenie o przyszłości wymaga świadomości przeszłości, choćby nauka historii domaga się takiego bilansu. Z drugiej strony jednak PiS zrobił wiele, by wiara w jego prawdziwe intencje została osłabiona. Raport o stratach wojennych jest zwieńczeniem bardzo długo trwającej antyniemieckiej kampanii. Prezes PiS przekonywał, że Berlin marzy o budowie Czwartej Rzeszy, że używa Unii Europejskiej do tego, by zmienić Polskę w państwo sobie podporządkowane. Często też inni politycy partii rządzącej, a szczególnie współpracownicy Zbigniewa Ziobry, mocno atakują Niemcy. Mało tego, atakują Niemcy znacznie mocniej niż Rosję, która na początku roku rozpętała najbardziej krwawą wojnę w Europie właśnie od zakończenia II wojny światowej. Trudno jest się więc nie powstrzymać od wrażenia, że budowanie antyniemieckich nastrojów staje się elementem budowy poparcia dla partii rządzącej. Że te negatywne emocje, mają się na końcu gdzieś przełożyć na wzrost w sondażach. Ta polityka oparta jest na głębokim resentymencie, na gloryfikowaniu uprzedzeń, rozdrapywaniu ran i celebrowaniu ofiar.
I choć uważam, że Niemcy w pełni nie rozliczyły się ze swoich win z czasów wojny, to też uważam, że proces pojednania polsko-niemieckiego jest pewną wartością. Nie zapomnijmy, że zapoczątkowali go polscy biskupi, mając świadomość, że nie wyrwiemy się ze spirali nienawiści i wzajemnych krzywd bez pojednania.
Dziś Niemcy to nasz najważniejszy partner handlowy, ale też najpotężniejszy sąsiad będący członkiem NATO. Czy rzeczywiście – jak chcieliby nam wmówić politycy – skazani jesteśmy albo na zapomnienie o przeszłości, albo na to, by żyć nienawiścią wobec Niemiec? Czy nie możemy się domagać znacznie bardziej zniuansowanego podejścia?