Henri de Lubac SJ w swojej książce Dramat ateistycznego humanizmu napisał, że „każda epoka ma swoje herezje”. Czy jako historyk Kościoła dostrzegasz jakąś herezję XXI wieku?
– Nie jestem przekonany co do istnienia herezji w obecnych czasach. Wiek herezji był wiekiem silnie zakorzenionych przekonań religijnych i silnej wiary. Jednym słowem: aby była herezja, musi być silna wiara. A silnej wiary dzisiaj nie znajduję, przynajmniej nie na Zachodzie.
Czyli de Lubac SJ się pomylił?
– Istnieje kryzys wiary, rozumiany także jako kryzys zaufania do naszych sąsiadów, naszych instytucji, naszych szkół. Instytucjonalna wiara to w końcu relacja. A czasy, w których żyjemy, to nie wiek zaufania, ale wszechobecnej inwigilacji, nie Ewangelii jako „dobrej nowiny”, ale rozpowszechniania „fałszywych wiadomości”. W naszych czasach symbol wiary – credo (wierzę), można byłoby więc trafniej wyrazić słowem: credidi (wierzyłem).
Odnosi się to tylko do Kościoła czy można na to spojrzeć szerzej?
– Zwłaszcza do Kościoła. Mamy w końcu nie tylko problem większej integracji, odpowiedzialności, przejrzystości itp., ale także skupienia się na historii Jezusa Chrystusa, Ewangelii. To też kwestia odpowiedzi na pytanie, czy historia Chrystusa jeszcze do nas przemawia?
To też kwestia sytuacji kulturowej i duchowej, w jakiej znalazł się Kościół w świecie zachodnim?
– Tak. Obecnie Kościół katolicki zajmuje się kwestiami rozpatrywanymi od kilku dziesięcioleci, nie tylko kwestiami (homo)seksualności, celibatu duchownych, roli kobiet w Kościele, ale także tego, w jaki sposób dać nową energię dla bardzo sędziwego duchowieństwa i wciąż jeszcze aktywnych katolików na Zachodzie.
Synod ma pomóc w odpowiedzi na te kwestie?
– W pewnym sensie tak, niestety na Auli synodalnej jest niewielu młodych ludzi, którzy mogliby słuchać i przyjąć przesłanie Franciszka i Kościoła. A to główny problem w kontekście przetrwania przekazu Kościoła. W odpowiedzi na ten problem, trudności w przekazie wiary w nowym społeczeństwie, papież Franciszek stara się budować Kościół synodalny – mniej klerykalny i mniej wertykalny, bardziej podatny na impulsy wszystkich swoich członków – globalny, który nie jest już zależny wyłącznie, jak było to dawniej, od matrycy eurozachodniej i ma odzwierciedlać obecność we wszystkich krajach i kontynentach – i wrażliwy na ludzi zranionych. To początek nowego etapu w historii walki z nadużyciami w Kościele, ale także nowy początek konfrontacji ze złem historycznym, takim jak rasizm, seksizm, kolonializm, które zalęgło się w Kościele.
Problem przerwania przekazu Kościoła to suma wszystkich tych czynników czy wynik czegoś innego?
– Na transmisję „kultury”, a więc też tradycji Kościoła, w naszych czasach wpływają rosnące podziały – nie tylko ideologiczne, ale także cyfrowe w wymiarze pokoleniowym, oraz te horyzontalne – jesteśmy od siebie fizycznie bardziej oddaleni, niż byliśmy kiedykolwiek wcześniej w historii. W Kościele, który rozumie Słowo Boże poprzez jego wcielenie, stanowi to problem.
Otwierając 4 października rzymski etap XVI Zgromadzenia Ogólnego Synodu, papież powiedział, że „nie potrzebujemy wizji czysto naturalnej, na którą składają się ludzkie strategie, kalkulacje polityczne czy walki ideologiczne”. Jak Synod może pomóc odpowiedzieć na najważniejsze pytania wierzących, nie popadając w ideologizację?
– Kościołowi potrzeba przede wszystkim więcej energii w ewangelizacji i dialogu z naszym wielokulturowym i wieloreligijnym światem. Ale szczególnie pilne jest otwarcie się na myśl, że to ten drugi – nie ja! — może mieć wszystkie prawidłowe odpowiedzi. Kościół, także w okresie synodalnym, musi stać się mniej spolaryzowany i mniej stronniczy, ale także dążyć do czegoś więcej niż „minimalnej wspólnej płaszczyzny porozumienia”, co do której wszyscy możemy się zgodzić. Myślę, że to przede wszystkim jest celem Synodu.
Jak przejawia się ten brak ewangelizacyjnej energii?
– Chociażby poprzez wyraźny kryzys znaczenia „misji katolickiej” niektórych instytucji katolickich na Zachodzie, takich jak katolickie szkoły, uniwersytety i szpitale. Przykładem jest to, że mało który zachodni uniwersytet, mający wydział teologiczny, włączył się w Synod.
Franciszek powiedział, że to, przed czym stoimy, nie jest zmianą epokową, ale zmianą epoki. Wielu twierdzi, że świat wkracza obecnie w erę wielobiegunowości i niestabilności. Czy to coś nowego dla Kościoła?
– W ciągu ostatnich kilku lat byliśmy świadkami zakłócenia globalnego porządku politycznego: powrotu wielobiegunowości i „gorących” konfliktów. Kościół musi teraz stawić czoła sytuacji, w której katolicyzm także przechodzi masową zmianę: od eurozachodniej matrycy katolicyzmu, mającej mieć zastosowanie dla wszystkich kościołów do globalnego Kościoła katolickiego, będącego w stanie zinternalizować różne doświadczenia kulturowe, pochodzące z różnych części świata. Oznacza to, że wraz z rozwojem wielobiegunowości przywództwo i kultura Kościoła będą w mniejszym stopniu zdominowane przez tradycję europejsko-zachodnią, a w większym stopniu będą pod wpływem „peryferii”, jak je nazywa Franciszek.
Czy wobec tego Kościół nadal potrzebuje Europy w takim samym sensie jak kiedyś? W końcu matryca eurozachodnia przez wieki była podstawą katolicyzmu. Dlaczego teraz ma się to zmienić?
– Zmienia się to przede wszystkim pod wpływem samej siły liczb i demografii: poza Europą jest o wiele więcej katolików niż w Europie. Po drugie, jasne jest, że europeizacja chrześcijaństwa – w kontekście europejskich norm społecznych i form politycznych, de facto zawęziła, a często wypaczyła potencjał Ewangelii. Oczywiście nie da się zrozumieć chrześcijaństwa bez wkładu Kościołów europejskich, który w dalszym ciągu będzie odgrywał rolę. Okazuje się jednak, że reszta świata także ma coś do zaoferowania.
Włączenie peryferii jest największym sukcesem i wyzwaniem tego pontyfikatu?
– Odgrywa to na pewno większe znaczenie niż umiędzynarodowienie Kurii Rzymskiej, które rozpoczęło się w XIX wieku i trwało podczas Soboru Watykańskiego II oraz bezpośrednio po nim. Ten globalny Kościół katolicki oznacza także, że nie ma wśród katolickich elit jednego sposobu interpretacji wydarzeń politycznych, takich jak wojna na Ukrainie czy tego, co dzieje się w Izraelu i Gazie. Globalizacja wiary sprawi oczywiście, że do głosu dochodzić będą bardzo różne poglądy, czasem sprzeczne. Bardziej niż kiedyś widzimy to obecnie. Komplikuje to wysiłki Kościoła, aby aktywnie działać na rzecz pokoju i sprawiedliwości w najbardziej niespokojnych obszarach świata.
Chiny i Ameryka są najważniejszymi światowymi punktami odniesienia. Szczególnie w Polsce wielu było zaskoczonych polityką Watykanu wobec Chin i nowym podejściem Stolicy Apostolskiej wobec USA. Przyzwyczailiśmy się postrzegać Stany Zjednoczone jako sojusznika Watykanu. Dlaczego następuje ta zmiana?
– Porozumienie z Chinami jest kontrowersyjne, ale jego odrzucenie nie poprawiłoby sytuacji chińskich katolików ani osób zagrożonych przez chiński rząd. A poprawa ich losu była głównym celem tej umowy. Faktycznie jednak, w historii stosunków międzynarodowych Franciszek zostanie zapamiętany jako papież, który uczynił Kościół katolicki bardziej globalnym i mniej eurocentrycznym, a także stworzył większy dystans między Watykanem z jednej strony a Europą i Stanami Zjednoczonymi z drugiej.
Nie brak krytyki wobec takich działań. Skąd trudności Europejczyków i mieszkańców Ameryki Północnej ze zrozumieniem i przystosowaniem się do tej zmiany?
– Trudno jest porzucić system, który przez wieki zapewniał supremację. Trudno też na nowo zdefiniować role różnych głosów w globalnym Kościele. A to się właśnie dzieje.
Czyli wracamy do kwestii świata Zachodu…
– To faktycznie zmiana epoki, ale nie tylko świata. Także Kościoła. Nie ma się co dziwić temu, że wielu Europejczyków i mieszkańców Ameryki Północnej ma trudności ze zrozumieniem i przystosowaniem się do tej sytuacji.
W Sarajewie w 2014 roku papież Franciszek powiedział, że „trzecia wojna światowa” już się rozpoczęła, ale w kawałkach. Ukraina i Izrael to dwa najbardziej widoczne przykłady kryzysu. Jak ma sobie radzić watykańska dyplomacja w tym wielobiegunowym świecie?
– Działania watykańskiej dyplomacji w drugiej dekadzie XXI wieku to wysiłek nowego rodzaju. Mówię to jako historyk. W porównaniu bowiem ze złotym wiekiem watykańskiej dyplomacji, którego kulminacją był wkład Stolicy Apostolskiej w „Porozumienia Helsińskie” z 1975 r., sytuacja obecna jawi się znacznie poważniej. Obecnie celem Watykanu jest niesienie pomocy wszystkim dotkniętych wojnami. Podstawą tego musi być deeskalacja i przyczynienie się do pokoju.
Nie brzmi jak coś nowego.
– Tak, cel ten jest stały, ale obecnie wysiłki Watykanu muszą stawić czoła osłabieniu organizacji międzynarodowych, ideologizacji tożsamości religijnych i globalizacji „wojen kulturowych”. To wiele bardzo nowych zmiennych, dotychczas nieznanych, które są też wyzwaniem dla pokojowych działań Stolicy Apostolskiej.
Te nowe wyzwania są powodem, dla których wielu ekspertów twierdzi, że ten pokojowy wysiłek się Watykanowi po prostu nie udaje?
– Ważnym czynnikiem jest także osłabienie dyplomacji zawodowej to znaczny świeckiej, a także dyplomacji watykańskiej na rzecz innego rodzaju agentów. Zwłaszcza w środowisku cyfrowym.
To gdzie my – zachodni katolicy – powinniśmy więc szukać nadziei i pewnego rodzaju optymizmu na przyszłość?
– Łaska Boża działa w sposób, którego nie możemy kontrolować i często nie możemy jej dotknąć, zobaczyć ani sobie wyobrazić. Myślę, że to jeden z takich momentów.
Politycznej nadziei nie mam. Świat zmienił się tak diametralnie i nie można myśleć schematami z przeszłości?
– Watykan nadal wywiera wpływ na świat polityczny, być może tylko na dłuższą metę i w sposób, który nie jest od razu widoczny. To właśnie kwestia nadziei i wiary, bardziej niż optymizmu.
---
Massimo Faggioli
Włoski historyk Kościoła, publicysta i komentator, profesor teologii historycznej na Uniwersytecie Villanova w Pensylwanii (USA). Współpracuje m.in. z magazynem „Commonweal”. Dyrektor założycielski Institute for Catholicism and Citizenship. Autor m.in. Vatican II: The Battle for Meaning; Pope Francis. Tradition in Transition; Catholicism and Citizenship. Political Cultures of the Church in the 21st Century