Logo Przewdonik Katolicki

Watykan chce lepszych relacji z Chinami

Michał Kłosowski
Papież podczas pielgrzymki do Mongolii we wrześniu 2023 r. fot. Louise Delmotte/Associated Press/East News

Kościół rozwija się w Azji, raczej pomimo niż dzięki działaniom Stolicy Apostolskiej. Chińscy katolicy krytykują kolejne kroki Watykanu, zmierzające do poprawy relacji z Pekinem, który nie przestaje prześladować hierarchów i wiernych.

Poza Macau i Hongkongiem na terenie Chin są 104 diecezje. Blisko połowa z nich ma być nieobsadzona. Zapytana o to chińska, katolicka dziennikarka, która nie może zostać podpisana z imienia i nazwiska, odpowiada, że sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. – Przecież mamy biskupa. Ukrywa się, ale jest z nami – przekonuje.

Chiński węzeł gordyjski
Wielu chińskich biskupów jest na wygnaniu albo ukrywa się w bardziej niedostępnych regionach Państwa Środka. Nie są uznawani przez rządzącą krajem partię komunistyczną. Podobnie jak wierni podziemnego Kościoła, również nieuznawanego przez władzę. Kościół w Chinach dzieli się bowiem na podziemny, prześladowany, i oficjalny, ściśle kontrolowany przez komunistyczną władzę. To właśnie z tym drugim chce porozumieć się Watykan, wyciągając kolejny raz rękę w geście porozumienia, doprowadzając tym samym do rozpaczy podziemnych hierarchów i wiernych.
Pierwszymi chrześcijanami, którzy przybyli do chińskiej stolicy Xi’an w 635 roku, byli nestorianie, którzy prowadzili tam ewangelizację na długo przed tym, zanim chrzest przyjęła Polska. Kiedy Chiny zamknęły się na „obce” religie w IX wieku, nestorianie wycofali się na azjatyckie stepy, znajdując schronienie na terenie Mongolii. Uciekali przed prześladowaniem i na jakiś czas zostali zapomniani. Ta część historii została przywrócona świadomości Kościoła rzymskokatolickiego dopiero w drugiej połowie XIII wieku, kiedy Marco Polo spotkał się z cesarzem Kubilaj Chanem w Pekinie. W podobnym czasie, w 1294 roku, franciszkanin Jan z Montecorvino przybył do chińskiej stolicy, gdzie założył dwa klasztory. Chociaż nie przyniosło to wielkich efektów, do czasów Krzysztofa Kolumba Europa nie zapomniała o wschodnim kierunku. Wówczas bowiem rozpoczęła się nowa, atlantycka i oceaniczna era, podczas której uwaga świata skupiła się na Ameryce. Mimo to do Chin przybywają jezuici. Mieszkańcy Państwa Środka byli wówczas pod wrażeniem europejskiej nauki. Jezuita, Matteo Ricci, który zmarł w Pekinie w 1610 roku, i jego następcy próbowali nawet nawrócić chińskie elity, rozpowszechniając chrześcijaństwo, które uległo wpływom arystotelesowskim i zostało przetłumaczone na język chiński tak, aby przedstawić je jako kulminację konfucjanizmu.

Narzucony model Zachodu
Chińczycy byli jednak pod wrażeniem europejskiej nauki, nie arystotelizmu. W samej Europie zaś filozof Blaise Pascal grzmiał przeciwko relatywizmowi jezuitów tak, że ci, którzy ich krytykowali, ostatecznie zwyciężyli – papież Klemens XI potępił „chińskie rytuały” jezuitów w 1704 roku i próby ewangelizacji Państwa Środka się zakończyły. Ryzyko zaś, podjęte przez jezuitów, a polegające na powolnym zanurzaniu się w lokalną kulturę, w celu stworzenia chińskiego chrześcijaństwa, nawet jeśli oznaczało to przyjęcie tradycyjnych praktyk lub koncepcji i ich chrystianizację, zostało ostateczne odrzucone przez tych, którzy domagali się hurtowej konwersji na zachodnie chrześcijaństwo, które ukształtowało się w ciągu minionego tysiąclecia. Watykan zapomniał o Chinach na kolejne kilkaset lat.
W XIX wieku nastąpił nowy rozkwit chrześcijaństwa, zarówno katolicyzmu, jak i prawosławia promowanego w Azji przez Rosję, czy też protestantyzmu w stylu amerykańskim, na który nawrócili się w pewnym momencie zarówno Sun Jat-sen, jak i Czang Kaj-szek, wpływowi, przedrewolucyjni chińscy przywódcy. Jednak ta nowa era chińskiego chrześcijaństwa, przyniesiona przez zagraniczne koncesje, była związana z zachodnią ekspansją kolonialną, a wymuszone wejście w zachodnią nowoczesność oznaczało dla XX-wiecznych Chin czas katastrof, być może bezprecedensowych w historii. Kraj ostatecznie odbudował się, jednak na innym modelu europejsko-zachodniej nowoczesności: partii komunistycznej, która zniszczyła chrześcijaństwo, a także tradycyjne formy religijności. Był to ruch, który osiągnął swój szczyt wraz z rewolucją kulturalną lat 60. i który spowodował, że na blisko dwie dekady chrześcijaństwo w Chinach zanikło, powracając dopiero z otwarciem i reformami lat 80. Władze pozostają jednak antychrześcijańskie ze względu na ideologię marksistowską i dlatego, że utożsamiają chrześcijaństwo z wpływami zachodnimi, Watykan postrzegając jako forpocztę wrogich sił.

Tu i teraz
W świetle tej historii należy więc rozumieć dotychczasowe działania Watykanu jako próbę zawrócenia biegu historii, a tymczasowe porozumienie między Chinami a Stolicą Apostolską, podpisane w 2018 roku, jako bezprecedensową i jednak naiwną oznakę przyznania się do historycznej winy i powrotu do odrzuconej przez Klemensa XI szansy na „sinizację” chrześcijaństwa. Naiwną, bowiem przeciwnicy tej polityki natychmiast zinterpretowali tę umowę przez pryzmat zimnej wojny, słusznie przypominając niepowodzenia dotychczasowej watykańskiej Ostpolitik. Patrząc zaś przez pryzmat atlantyzmu, utożsamiając rozprzestrzenianie się chrześcijaństwa z zachodnimi wartościami i modelem anglosaskim, nie da się w końcu inaczej.
Gdy jednak odrzucić atlantycką perspektywę, dostrzec można, że Chiny znajdują się obecnie w centrum coraz bardziej wielobiegunowej globalizacji, która w przyszłości uniemożliwić może dominację Zachodu, przynajmniej w kształcie, który znamy z ostatnich dwóch stuleci. Wskazują na to w zasadzie wszystkie wskaźniki demograficzne i ekonomiczne. Czy więc Stolica Apostolska postawiła wszystko na jedną, chińską, kartę w globalnej rozgrywce?  I tak, i nie.
Problem bowiem w tym, że tak jak nie ma jednego Kościoła, tak nie ma jednych Chin. Watykan chciałby bowiem ustanowić stałe biuro w Chinach, co byłoby znaczącym polepszeniem stosunków dyplomatycznych z Pekinem, jak stwierdził sekretarz stanu kard. Pietro Parolin, na zorganizowanej w minionym tygodniu na jezuickim Uniwersytecie Gregoriańskim konferencji. W minionych latach stosunki między Watykanem a komunistycznymi Chinami były napięte. Ich normalizację papież Franciszek uczynił priorytetem, opierając się na umowie z 2018 roku w sprawie mianowania biskupów i godząc się na daleko idące ustępstwa. – Od dawna mamy nadzieję na stabilną obecność w Chinach – powiedział na tej samej konferencji kardynał, dodając, że Watykan może rozważyć nowe formuły dyplomatyczne. Co miał na myśli?
Przykładem niech będzie to, że w zeszłym roku Watykan uzyskał pozwolenie na posiadanie przedstawiciela w Wietnamie, innym komunistycznym kraju, z którym formalnie nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych. Podczas rzymskiej konferencji kard. Parolin zasugerował, że wysłannik do Chin także może przyjąć inny tytuł.
Kluczem do zrozumienia polityki Stolicy Apostolskiej względem chińskiego świata jest to, że Franciszek łączy swoją wizję z tradycją jezuicką, a szerzej, z tradycją starej Europy, jeszcze sprzed rewolucji francuskiej, charakteryzującą się mniejszą dominacją kultury anglosaskiej i strategiczną cierpliwością, która pozwoliła Europie zdominować świat XVIII i XIX wieku. Watykan idzie tą drogą, widząc narastającą globalną konfrontację między postchrześcijańskim Zachodem, skoncentrowanym na świecie anglosaskim, a jego wrogami, grawitującymi wokół Chin sprzymierzonych z Rosją. Presja, by nie przedłużać porozumienia z 2018 roku i porzucić je, jest tym silniejsza, o ile globalny konflikt między Wschodem a Zachodem nabiera na sile, emanując w różnych częściach świata, od Ukrainy począwszy.
Wydaje się jednak, że nie znajdując rozwiązania problemów współczesności Franciszek zaplanował spotkanie z przyszłością, mając nadzieję, że w świecie jutra papiestwo, kustosz złożonej historii ludzkości, może stać się głównym rozmówcą w budowaniu mostów i pokoju między cywilizacjami i państwami, wzbudzając zainteresowanie katolicyzmem w Chinach i innych krajach regionu.

Czas cierpliwości i próby
Jednym z uczestników rzymskiej konferencji był biskup Szanghaju Joseph Shen Bin, mianowany przez chińskie władze bez konsultacji z Watykanem. Stanowiło to wyraźne naruszenie porozumienia z 2018 roku i wywołało falę oburzenia w katolickich mediach. Niemniej jednak Franciszek zatwierdził jego nominację w zeszłym roku. Pomimo nacisku różnych stron Watykan broni bowiem swojego porozumienia jako niedoskonałego środka do prowadzenia jakiejkolwiek formy dialogu z chińskimi władzami, dla dobra chińskich katolików.
To też uznać można za clue rzymskiej konferencji, zawarte w przesłaniu wideo na to spotkanie, w którym Franciszek powiedział, że Kościół katolicki rozwinął się w Chinach i innych krajach „poprzez nieprzewidziane ścieżki, nawet w czasach cierpliwości i próby”.
Czy słusznie? Prof. Zheng Xiaojun, główny mówca na rzymskiej konferencji i dyrektor Instytutu Religii Świata w Chińskiej Akademii Nauk Społecznych, pochwalił zaangażowanie Franciszka w Chinach i powiedział, że wolność religijna jest w pełni zagwarantowana w jego kraju. Tymczasem w najnowszym raporcie na temat wolności religijnej katolicka organizacja Pomoc Kościołowi w Potrzebie plasuje Chiny jako kraj, w którym prześladowania katolików są najsilniejsze na świecie. „Perspektywy dla wolności religijnej nadal pozostają negatywne, a represje i prześladowania będą kontynuowane. Dzięki zaś coraz bardziej wyrafinowanym narzędziom technologii nadzoru będą one coraz bardziej inwazyjne i wszechobecne”, czytamy w raporcie.
A dla 10–12 milionów chińskich katolików wspomniany przez Franciszka „czas próby” już trwa. Historia uczy zaś, że bez zmiany charakteru władzy w Pekinie może się on nigdy nie skończyć. Nieważne, jak daleko zostałaby wyciągnięta ręka do zgody, czy jak silnie kokietowane byłyby chińskie elity. Kościół w Chinach to w końcu nie tylko członkowie partii komunistycznej.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki