Świat jest piękny – mówię sobie pewnego wrześniowego słonecznego dnia. Coraz bardziej staram się skupiać na obiektywnym pięknie, niezależnym od niedoskonałego człowieka, skłonnego do potknięć i upadków. Najbardziej dokucza mi ostatnio polityka. Pochodzę z pokolenia, które politykom nigdy nie wierzyło i z przerwą na krótki stan zaufania (pierwsze wolne wybory), to się nie zmieniło. Co więcej, obecnie jestem przekonana, że polityka to niebezpieczna gra, podczas której budzą się najgorsze ludzkie chucie i pragnienia. A są to pragnienia władzy i pieniędzy. Przepraszam wszystkich polityków – to są moje osobiste wnioski, a forma felietonu daje mi możliwość ich wypowiedzenia. Poza tym byłam swego czasu anarchistką i mój stosunek do władzy z pewnością wciąż jest anarchistycznie obciążony. Mam na myśli polityków całego świata. Jeśli jakiś polityk, grając w tę grę, zachowa uczciwość wobec siebie i bliźnich, powinien zostać świętym.
Okres przedwyborczego wyścigu, który polega na tym, żeby udowodnić wszystkim, jakie zło wyrządza społeczeństwu polityk innej partii, jest czasem dla mnie trudnym do przeżycia. Bo niestety nie wystarczy nie oglądać spotów, nie czytać wywiadów i odwrócić się tyłem do plakatów – one są po prostu wszędzie. Czas wzajemnego obrzucania się błotem trwa więc w najlepsze. Co gorsze, udziela się zwykłemu szaremu obywatelowi – a co, niech się uczy od najlepszych! Kłócą się wszyscy ze wszystkimi. Chyba każdy ma takie doświadczenie, że nie da się porozmawiać o polityce bez wzbudzania negatywnych emocji, i to emocji o natężeniu ekstremalnym. Można być członkiem tej samej rodziny, można być przyjacielem od wieków, można być człowiekiem kulturalnym, ale gdy w grę wchodzi dyskusja polityczna, robi się zbyt gorąco i ostatecznie nieprzyjemnie.
Ale nie ze mną. Ja uciekam. Siedzę w słońcu, które mnie cieszy, mimo że to już koniec lata i wiem, że klimat śródziemnomorski (który uwielbiam) na północy Europy źle wróży na przyszłość. Inhaluję się pachnącymi różami. Piję kawę.
Z pomocą chce mi przyjść Episkopat, dając dobre rady w opublikowanym vademecum wyborczym. Dokumencik jest krótki, każdy może go przeczytać raz dwa i się zastosować. Wszak to „podstawowe zasady, jakimi powinien kierować się katolik”, wybierając polityków, którzy mają nami rządzić. Zasad jest tylko siedem. Powinno być łatwo, a jest coraz trudniej. Na końcu okazuje się bowiem – według mnie – że katolik do wyborów… iść nie powinien, bo głosując na jakąkolwiek partię polityczną, sprzeciwi się większości z tych zasad. Polityka bowiem to chyba nie sprawa Kościoła i zasad wiary. To po prostu polityka.