Logo Przewdonik Katolicki

Pobożność ludowa 2.0

Monika Białkowska
fot. Joaquín García-Sanjuan Santacreu/Wirestock/Adobe Stock

Za kilkadziesiąt lat dzisiejsze dzieci nie będą już święcić bukietów na Matki Bożej Zielnej. I dobrze. Nie trzeba nad tym rozdzierać szat. Ważnie jest, żeby rozumiały tajemnicę wniebowzięcia Maryi – i znalazły sposób, by tę tajemnicę przeżywać w swojej codzienności.

Matka Boża Zielna to w pobożności ludowej Maryja Wniebowzięta, wspominana 15 sierpnia. Obchodzone 2 lutego święto Ofiarowania Pańskiego nazywane jest świętem Matki Bożej Gromniczej. Zwiastowanie Pańskie 25 marca to był dzień Matki Bożej Roztwornej (czasem nazywanej również Zagrzewną lub Strumienną), patronującej kiełkującym zbożom. W dzień Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, dawniej w liturgii obchodzony 2 lipca, mówiono w ludowej tradycji o Matce Bożej Jagodnej, a dzień Narodzenia Najświętszej Maryi Panny – czyli 8 września – był świętem Matki Bożej Siewnej. Tylko: kto o tym jeszcze pamięta?

Stare formy
Łatwo jest snuć pesymistyczne opowieści o ludziach, którzy przestają kultywować odwieczne zwyczaje. Jednak tak właśnie musi być. Pobożność ludowa, wyrażająca się między innymi w powiązaniu wspomnień świąt maryjnych z cyklem prac w polu, kształtowała się w kulturze agrarnej. Kształtowała się w świecie, który rzeczywiście porządkowany był przez pory roku i przyrodę, podporządkowany był cyklowi natury. Ta kultura przeminęła – zdaje się, że bezpowrotnie. Ogromna część społeczeństwa żyje dziś i pracuje w miastach. Wsie stają się sypialniami wielkich metropolii. Rolnictwo oczywiście nie znika, ale mocno się profesjonalizuje i specjalizuje. Zamiast rolników mamy dziś na wsiach przedsiębiorców, sprofilowanych na jednej, konkretnej gałęzi produkcji. Kulturowo wieś i miasto w zasadzie przestały się różnić. Dawne pobożne zwyczaje, wywodzące się z umarłej czy umierającej właśnie kultury agrarnej, powoli tracą więc swoją wymowę.
Ludzie pamiętają jeszcze formę. Niektórzy nadal ją praktykują, przynosząc 15 sierpnia do poświęcenia kupione na targowisku kwiaty i jabłko z supermarketu. Ale w ten sposób przecież – kupując to, co przyjdą poświęcić – gubią pierwotną treść gestu. Nie ma w nim realnej wdzięczności wobec Boga za to, że nasz kilkumiesięczny trud uprawy ziemi przyniósł właśnie owoce, bo nie było wcześniej owego trudu uprawy. Pozostaje symbol, pozostaje znak: być może ważny, ale niedotykający bezpośrednio i nieuświęcający codziennego życia.

Ludowa znaczy: nasza dziś
Kiedy mówimy o „pobożności ludowej”, zburzyć trzeba najpierw jeden wielki mit. Pobożność ludowa nie jest „ludowa” w takim sensie, jak dawne stroje czy zwyczaje. Nie jest to pobożność wiejska, tradycyjna, folklorystyczna. Pobożność ludowa to „pobożność ludu Bożego” – odpowiedź ludu, dopowiedzenie ludu do tego, co jest pobożnością całego Kościoła, do liturgii. Jest zatem możliwa i konieczna w każdym miejscu i w każdym czasie, również w wielkich miastach XXI wieku.
Wydane w 2001 roku „Dyrektorium o pobożności ludowej i liturgii” zauważa, że „w ciągu wieków Kościoły zachodnie charakteryzowały się tym, że „termin «pobożność ludowa» oznacza różne formy kultyczne o charakterze prywatnym lub wspólnotowym, które w ramach wiary chrześcijańskiej są przeważnie sprawowane nie na sposób liturgii, lecz ich formy wywodzą się z ducha poszczególnych narodów lub grup społecznych i ich kultury”.

Sakralny czas, sakralne miejsce
W starożytności chrześcijańskiej to, co było liturgią i pobożnością ludową, mocno się przenikało. W centrum życia chrześcijan była osoba Jezusa Chrystusa, a to, co było indywidualną pobożnością, miało swoje korzenie w tym, co dla ówczesnych ludzi było naturalne i wyniesione niejako „z domów rodzinnych” – w judaizmie. Dlatego na przykład św. Paweł nawoływał do nieustannego dziękczynienia i uwielbiania Boga w każdej czynności. Stąd brały się chrześcijańskie akty strzeliste. Z pobożności ludowej brał się kult męczenników czy cześć oddawana Maryi, choćby w starożytnej modlitwie „Pod Twoją obronę”. Na przełomie IV i V wieku pojawiła się w chrześcijaństwie znana i nam sakralizacja czasów i miejsc. Jasnym było, że są dni wyjątkowe, świąteczne, niosące ze sobą szczególne wspomnienie: te, które są związane ze zbawczym misterium Jezusa, ale też wspomnienia męczenników czy sprawowanie niektórych sakramentów. Miejsca, w których gromadziły się chrześcijańskie wspólnoty na modlitwę, również zaczęły być traktowane jako wyjątkowe, wyłączone ze zwyczajnego użytkowania i przeznaczone wyłącznie do kultu.

Ewangelia tłumaczona na świat
Z biegiem wieków zmieniały się proporcje – w czasach, kiedy liturgia mocno się ujednoliciła i przestała być „żywa”, bliska ludziom, rozkwitała silnie pobożność ludowa. Tak było między innymi po Soborze Trydenckim. Rozwijały się wówczas różnego rodzaju bractwa, poświęcone Męce Pańskiej, Maryi czy najróżniejszym świętym. Układano najróżniejsze nabożeństwa, tworzono dziesiątki pobożnych wizerunków. To był naturalny ruch w sytuacji, kiedy wrażliwość i gorliwość ludzi nie znajdowała spełnienia w liturgii – niezrozumiałej i jednocześnie powtarzalnej, zamkniętej w nienaruszalnym rycie.
Zasadniczo przyjąć trzeba, że pobożność ludowa jest ważnym i dobrym uzupełnieniem liturgii. Zresztą Kościół wprost przyznaje jej takie miejsce i potwierdza, że jest w niej wrodzony zmysł sacrum i transcendencji. W pobożności ludowej człowiek przepaja swoją kulturę Ewangelią i czyta Ewangelię w świetle swojej kultury. Ewangelia staje się dzięki temu niejako „przetrawiona”, przyjęta, bliższa – przetłumaczona na świat, który jest dla człowieka zrozumiały. Tym samym życie człowieka w świecie jest przesiąknięte Ewangelią.

Właściwa relacja
Wróćmy na chwilę do „Dyrektorium o pobożności ludowej i liturgii”. Czytamy tam, że „właściwa relacja między liturgią i pobożnością ludową ulega zaburzeniu wtedy, gdy wśród wiernych maleje świadomość podstawowych wartości liturgii”. Przyczyną takiego stanu rzeczy może być między innymi słaba świadomość znaczenia Paschy i zaburzona hierarchia prawd, w życiu Kościoła odwracająca uwagę od tajemnicy Eucharystii. Widać to wyraźnie nawet dziś, kiedy z wielką pieczołowitością odprawia się nabożeństwo Gorzkich żali, na koniec „dokładając” do niego pospieszną, recytowaną Mszę św. bez kazania.
Jednak równie „niewłaściwą relacją” jest uznanie, że skoro Kościół ma Eucharystię, to pobożność ludowa jest już właściwie niepotrzebna. Taka myśl może się pojawić, kiedy okaże się, że stare formy nie dotykają codzienności współczesnego człowieka – a nowe formy się nie pojawią.

Co mamy?
To dobry moment, żeby zrobić rachunek sumienia z tego, jak we współczesnej pobożności ludowej – pobożności wielkich miast XXI wieku i XXI-wiecznych zmechanizowanych wsi – przeżywamy największe misteria z życia Jezusa. Na ile religijnie przeżywamy rok liturgiczny?
Niedziela jako dzień święty wywołała wielkie dyskusje, kiedy wprowadzony został zakaz handlu. Protesty były wyraźnym znakiem, że nie widzimy jej sakralnego charakteru i że w zasadzie nie bardzo wiemy, co tego dnia ze sobą zrobić, jeśli nie możemy iść na zakupy do galerii.
Adwent od pierwszych dni grudnia rozbłyskuje tysiącami światełek i dźwiękami Last Christmas. Owszem, jest w nim „świąteczny nastrój”, ale to okres przeżywany w duchu kulturowo-konsumpcyjnym, a nie religijnym. Pozostały roraty: one zdają się nadal przyciągać tłumy, zwłaszcza kiedy sprawowane są w sposób wymagający, to znaczy wcześnie rano. Jeśli do tego dołożyć budujący się gdzieniegdzie zwyczaj śniadań w stylu agapy, gdzie można wypić herbatę czy zjeść bułkę przed pójściem do szkoły czy pracy, dostrzec w tym można potencjał odnowionej pobożności ludowej, typowej dla miast XXI wieku.
Boże Narodzenie pozostaje jeszcze kultywowaniem starych tradycji rodzinnych, choć zdaje się, że w następnych pokoleniach mogą one słabnąć: być może młodzi będą woleli spotykać się na wigilii z przyjaciółmi, zjadając sushi, niż kłócić się z rodziną przy świątecznym stole i przygotowywać dziesiątki potraw, które za trzy dni lądują w śmietniku.
Święta Świętej Rodziny, Świętych Młodzianków, Świętej Bożej Rodzicielki czy Chrztu Pańskiego w zasadzie nie znajdują dziś żadnej odpowiedzi w pobożności ludowej, mijają niezauważone. Nową formą pobożności ludowej dużych miast stają się z pewnością orszaki Trzech Króli. Ale już Wielki Post poza liturgią i kościelnymi budynkami jest dziś w ogóle niezauważalny: życie towarzyskie i kulturalne tętni jak zwykle, nawet w wielkopiątkowe wieczory. Z wielkanocnych obrzędów najsilniej powiązane ze współczesną pobożnością ludową pozostaje jeszcze wielkosobotnie święcenie pokarmów, kiedy to całe rodziny odświętnie ubrane przychodzą do kościoła – często jedyny raz w roku. Co jeszcze? Boże Ciało? Nabożeństwa majowe i czerwcowe? Trwają jeszcze. Gdzieniegdzie podejmowane są próby odświeżania ich w nowym kontekście, jak to dzieje się przy kapliczkach na warszawskiej Pradze. Czy to wystarczy, żeby w myśli i życiu współczesnego ludu Bożego przetrwały nie one same, bo nie o formę tu chodzi – ale żeby przetrwała pobożność maryjna, nabożeństwo do Jezusa, który ukochał człowieka aż do śmierci?

Pytanie o wiarę
To nie zmiana w pobożności ludowej jest niebezpieczna. Prawdziwym niebezpieczeństwem jest to, że zmiana nie przyjdzie. Stare obrzędy z czasem staną się puste i odejdą w zapomnienie wraz ze swoim światem, jak odchodziły setki rytuałów z rolniczego świata, wiązanych ze wspomnieniami kolejnych świętych. To naturalny proces. Jeśli zmieniają się ludzie, zmienia się również ich pobożność.
Trzeba jednak być świadomym, że brak aktualnej pobożności ludowej – pobożności realnie wypływającej z życia i na życie wpływającej – jest sygnałem, że w ludzie nie ma żywej wiary. Jeśli jakiś lud nie ma potrzeby wyrażania swojej religijności swoim językiem, w swoim świecie, swoimi obrazami – jeśli jego religijność nie przenika do codzienności – to znaczy, że owa religijność jest tylko pustym rytuałem, za którym nic już nie stoi. Dlatego pytanie o współczesną, aktualną pobożność ludową jest pytaniem o samo sedno: o to, czy mamy jeszcze żywą relację z Bogiem, w którego wierzymy – czy powtarzamy gesty przodków wierząc tylko, że tak trzeba?
Dlatego tak ważny jest namysł nad ludową pobożnością i tak ważne jest odważne szukanie nowych form, bez lękowego zamykania się w tym, co stare, a co prędzej czy później stanie się puste.

Szukanie języka
Trudno jest dziś powiedzieć, jaka będzie nasza pobożność ludowa XXI wieku. Na razie wyraźnie jesteśmy na zakręcie. Rozumiemy, że dawne formy przestają adekwatnie wyrażać swoją treść, przestają być bliskie naszemu doświadczeniu. Jednocześnie z trudem przychodzi nam znajdowanie własnego języka wiary, języka wypływającego z przeżywania naszej codzienności. Dawne obrazy i wizerunki przestają do nas przemawiać: są kiczowate, nie odpowiadają naszym gustom, a co za tym idzie – traktowane są z coraz mniejszym szacunkiem, raczej jak element folkloru niż pobożności. Próby ich odnowienia nie przynoszą spektakularnych efektów. Widać to choćby w projekcie „Namalować katolicyzm od nowa”, gdzie zamiast odkrywać na nowo tajemnicę Bożego Miłosierdzia, dostaliśmy jedynie wykoślawiony na kilka sposobów stary wizerunek.  
Żeby przywrócić współczesnym miastom i wsiom pobożność ludu, podjąć trzeba wielki wysiłek. Pierwszym krokiem powinno się stać odkrycie teologicznych treści, historii zbawienia objawiającej się w poszczególnych wydarzeniach roku liturgicznego. Co się wtedy wydarzyło? Krok drugi to pytanie o to, jakie ta historia ma znaczenie dla mojego życia. Jakie budzi we mnie emocje? Jak wpływa na moje życie? W jaki sposób mogę o niej dzisiaj opowiedzieć? Jak wreszcie chcę ją świętować?  

Stare i nowe
Niebezpiecznie jest mówić w Polsce o porzuceniu dawnych nabożeństw. Tego nikt nie zrobi w jednym momencie, autorytarną decyzją. To się będzie odbywać powoli, jak odbywało się zawsze, przez całe dzieje Kościoła. Pewne formy modlitwy cieszyć się będą coraz mniejszą popularnością. Inne będą się pojawiać, zyskując kolejnych zwolenników. Doskonałym przykładem tego są nie tylko wspomniane wcześniej orszaki Trzech Króli, ale choćby nabożeństwo Koronki do Miłosierdzia Bożego – dziś oczywiste, ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu w Kościele niemal zakazane. Czy wyraża ono inną treść niż nabożeństwo do Serca Jezusowego? A może treść teologiczna jest niemal taka sama, a inna jest tylko forma, inny język, inna ikonografia? Czy pobożnością ludową XXI wieku staną się wielkie spotkania charyzmatyczne na stadionach? Czy taką pobożnością będą Światowe Dni Młodzieży? Być może. Na razie to właśnie jest język, który dzisiejszy świat rozumie i którym chce wyrażać swoją wiarę. Ta wiara potrzebuje odwagi: odwagi mówienia własnym językiem we własnym świecie – po to, żeby przetrwać.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki