Logo Przewdonik Katolicki

Królowie mówią o nas

Monika Białkowska
FOT. STANISŁAW ROZPĘDZIK/PAP

Kiedy ulicą wędrują orszaki Trzech Króli, widzimy w nich raczej nowoczesny religijny event, świetnie prezentujący się w telewizyjnych informacjach. Mało kto myśli o nich jak o pobożności ludowej. Czy kiedyś orszaki zastąpią nabożeństwa majowe? I co to dla nas oznacza?

Pobożność ludowa? To dla tych, którzy nie znają podstawowych zasad wiary. Chodzenie do kościoła bez miejsca na głębokie życie duchowe. Pusta wiara oparta na własnych wyobrażeniach. Pobożność nieskomplikowana i dla prostych ludzi, często łączona z magią i zabobonami. Dla tych, którzy nie czytają ani Pisma Świętego, ani papieskich encyklik, ani literatury religijnej. Dla tych, którzy wierzą tylko dlatego, że tak wierzyli ich dziadkowie.
Takie jest często potoczne rozumienie pobożności ludowej. Co gorsza, w ten sposób próbują ją definiować również niektórzy socjologowie czy antropolodzy kultury, stawiając pobożność ludową obok sztuki ludowej i ludowych strojów. Powiedzmy sobie wyraźnie: to bzdura. Pobożność ludowa to nie jest ani pobożność folklorystyczna, ani wiejska. Co więcej – ani nie należy do przeszłości, ani nawet nie przyjdzie nam się z nią szybko pożegnać. Może nawet człowiek nie pożegna się z nią nigdy?
 
Ludowa, czyli jaka?
Czym jest pobożność ludowa? Już pierwsi uczniowie Jezusa oprócz łamania chleba, czyli Eucharystii, modlili się również w zaciszu własnego domu albo spotykali na wspólnych modlitwach. Powtarzali wtedy formuły, które dyktowało im serce, a które łączyły ewangeliczny przekaz i elementy miejscowej kultury. W ten sposób zapewne rodziła się znana nam do dziś modlitwa „Pod Twoją obronę”, zapisana około 250 roku i niebędąca częścią liturgii eucharystycznej.
Wydane w 2001 r. „Dyrektorium o pobożności ludowej” wyraźnie stwierdza, że owa pobożność to nic innego, jak kult, który odbywa się poza liturgią i, najogólniej mówiąc, jest w jakiś sposób lokalny, czyli wyraża ducha danego narodu, danej wspólnoty albo innej grupy ludzi. „Ludowość” nie oznacza zatem folkloru, ale pochodzenie „od ludu Bożego”, z jego specyfiką w konkretnym czasie. Przejawy takiej pobożności są dobre i potrzebne, bo pomagają zachować wiarę. Jan Paweł II wzywał, by jej nie lekceważyć, nie traktować z obojętnością ani z pogardą. Kardynał Estévez, prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, podkreślał, że pobożność ludowa kładzie zwykle nacisk na jeden z aspektów wiary chrześcijańskiej, bez ambicji ogarnięcia pełnej jej treści, ale przygotowuje człowieka na przyjęcie łaski i uczestnictwo w liturgii sakramentalnej. W „Dokumencie z Aperecidy”, którego głównym autorem był przyszły papież Franciszek, czytamy, że „pobożność ludowa jest pełnoprawnym sposobem przeżywania wiary, sposobem poczucia się częścią Kościoła”. 
 
Gdy człowiek mówi do Boga
Tyle cytatów. Gdyby chcieć je streścić językiem nieteologicznym, powiedzielibyśmy po prostu, że tak jak w liturgii Bóg mówi do człowieka i to On jest jej gospodarzem, tak w pobożności ludowej człowiek mówi do Boga o tym, jaki jest on sam i jego świat. To oznacza, że my również, tu i teraz, jeśli spotykamy Boga poza liturgią, mamy swoją pobożność ludową. Nie polega ona jedynie na reaktywacji dawnych jej form: to byłoby modnym wprawdzie, ale w życiu duchowym bezowocnym retro-sentymentalizmem. Nie jest prostym wracaniem do form uświęconych w czasach naszych dziadków, do nabożeństw majowych przy przydrożnych kapliczkach. Chyba że są one szansą na ponowne odkrycie form wyrazu tego, co przeżywamy dzisiaj, a nie tylko powtarzaniem tego, co przeżywali kiedyś inni. Pobożność ludowa powinna więc być twórczym szukaniem nowych form, które będą takie, jacy my jesteśmy. Form, w których czuć się będziemy swobodnie i naturalnie, które będą nas wyrażać. Ktoś zapyta: czy to jeszcze możliwe? Czy w kwestii pobożności nie powiedziano już wszystkiego? Okazuje się, że nie. Współczesna pobożność ludowa jest żywa, choć – nie wiedzieć czemu – mało kto myśli o niej w tych kategoriach.
 
Nowa ludowa
Poskładajmy poszczególne elementy owej pobożności. Odbywa się poza liturgią, ale na przeżycie liturgii przygotowuje. Jest wyrazem wrażliwości konkretnego środowiska i wyrazem jego wiary. Zawiera elementy kultury tegoż środowiska lub grupy. Nie jest obowiązkowa i – jak przypominał Paweł VI – nie wolno wzbudzać poczucia winy u tych, którzy jej nie praktykują. A jednocześnie jest pożyteczna, pomaga budzić i podtrzymywać wiarę, buduje wspólnotę i mówi o tym, jacy są ludzie, którzy właśnie w ten sposób chcą być bliżej Boga.
Nie, nie myślę tu o nabożeństwach różańcowych czy majowych. One są i dobrze, bo wciąż kolejni ludzie się w nich odnajdują. Ale współczesny renesans pobożności ludowej, z którym mamy dziś do czynienia, to nie jest powrót do modlitwy pod krzyżami na rozstajnych drogach. Ów renesans to orszaki Trzech Króli, to Noce Świętych w wigilię Wszystkich Świętych, to wielkopostne Ekstremalne Drogi Krzyżowe, to spotkania lednickie w wigilię Zesłania Ducha Świętego, to odbywające się w wielu miejscach i coraz popularniejsze spotkania modlitewne z kanonami Taizé. To jest właśnie pobożność ludowa: otwarta, która nie jest biernym odtwarzaniem zastanych obyczajów.
 
Stare kontra nowe?
Co ze starymi formami? Czy są złe? Niepotrzebne? Nie. Coraz rzadziej jednak widać w kościołach, zwłaszcza w dużych miastach, bukiety w uroczystość Wniebowzięcia, przynoszone do poświęcenia. Niegdyś w ten sposób dziękowano Maryi za pierwociny zbiorów, za zioła, owoce. Dziś w miastach rolników trudno szukać, ogrody też mało kto uprawia. Zamiast owoców i warzyw w bukiecie znalazłaby się często co najwyżej wiecznie zielona tuja. Owszem, można taki bukiet przeznaczony do poświęcenia skomponować w kwiaciarni albo na stoisku warzywnym w supermarkecie – ale to już tylko sztuka dla sztuki, bo przestaje wyrażać rzeczywistą wdzięczność człowieka. To doskonały przykład na to, jak pewne formy ludowej pobożności się dezaktualizują. Gest staje się pusty, więc powoli odchodzi w niepamięć. W pewnym momencie nie będzie już sensu go wskrzeszać, bo nikt nie będzie go rozumiał. W nowym świecie otworzy się przestrzeń dla nowych form.
 
Co nam mówią orszaki?
Nowe formy pobożności ludowej to coś, czemu warto się przyglądać: choćby dlatego, że wiele mówią o nas, o naszej relacji do Boga i o tym, jakimi chcemy przez Nim stawać.
Orszaki Trzech Króli to między innymi ogromna widowiskowość. One pokazują, że wcale nie chcemy zamykać się ze swoją wiarą wyłącznie w domach. Chętnie wychodzimy na ulicę, jeśli tylko odbywa się to w nowoczesnej i atrakcyjnej formie, bez sztuczności i napuszenia, jeśli owo wyjście jest zaplanowane i przeprowadzone z rozmachem. Przejście ulicami nie zawsze jest atrakcyjne. Chcemy iść skądś, dokądś, po coś i w konkretnej formie.
Orszaki są również świetnym świadectwem tego, że nie chcemy już być wyłącznie widzami religijnych przedsięwzięć, na które świeckich zaprasza ksiądz. Nie wystarcza nam, że usiądziemy w ławce i kogoś posłuchamy czy na coś popatrzymy. Chcemy być autorami i aktywnymi uczestnikami, chcemy być gospodarzami wydarzeń i móc współdecydować o ich kształcie.
Po trzecie wreszcie orszaki wydają się zadawać kłam tezom o indywidualizacji naszej wiary. Jednakowe korony na głowach czy ubrania w konkretnych kolorach sprawiają, że czujemy się członkami wspólnoty, ba – odważniej uśmiechamy się do siebie na ulicach jeszcze kilka godzin po zakończeniu orszaku. To wszystko tylko dlatego, że ten drugi również maszeruje przez miasto w papierowej koronie. Pojęcie wspólnoty budujemy przez wspólne działanie. Bierne siedzenie w jednej ławce nie sprawia, że chcemy być ze sobą razem.
 
Nasze ślady
Podobną charakterystykę nas samych i naszych potrzeb można czytać również w innych formach współczesnej pobożności ludowej. W Nocach Świętych dołożymy do niej zapewne potrzebę manifestacji przeciwko tym, którzy świętują Halloween. Będzie miejsce również dla potrzeby poszukiwania „ludzkich” przewodników po świętości. Nadal aktualne będzie wymienione wcześniej budowanie wspólnoty i aktywnego uczestniczenia. W Ekstremalnych Drogach Krzyżowych dochodzi do głosu nasza potrzeba radykalizmu, wyjścia z codziennej rutyny, podejmowania wyzwań na pozór ponad siły, sprawdzenia swoich możliwości – ale i realnego, namacalnego zaufania Bogu i równie namacalnego dowodu, że jesteśmy w Jego ręku. Spotkania lednickie dopiszą do tego poszukiwanie piękna i otwarcie na symbole. Podobnie będzie z modlitwami z kanonami z Taizé, których dodatkową wartością, świadczącą o nas i naszych potrzebach, będzie medytacyjne wręcz wyciszenie.
To jest właśnie nowe pobożność ludowa. I dopiero w niej okazuje się, że często jesteśmy lepsi, niż sami o sobie myślimy.
 
Uwaga!
Przytoczone na początku stereotypy i błędne rozumienia pobożności ludowej – trzeba to uczciwie przyznać – nie wzięły się jednak znikąd. Pobożność ludowa jako inicjatywa oddolna i pozbawiona stałej i ścisłej kontroli ze strony Urzędu Nauczycielskiego Kościoła może spontanicznie i bujnie się rozwijać, ale równie szybko może zboczyć w stronę religijnych nadużyć. „Dyrektorium o pobożności ludowej” wśród czyhających na nią niebezpieczeństw wymienia niedostateczne zaznaczanie obecności i działania Ducha Świętego, brak proporcji między kultem świętych a świadomością bezwzględnej wyższości tajemnicy Jezusa Chrystusa, słaby kontakt z Pismem Świętym, brak korzystania z sakramentów czy nadmierne przywiązanie do gestów, którym przypisuje się nadzwyczajne znaczenie.
To dla nas znaczy tyle, że nad pobożnością ludową, również w tych nowych formach, trzeba wciąż czuwać. Pierwszym elementem tego czuwania jest przyznanie pierwszeństwa liturgii: żadna forma pobożności ludowej nie może ani zastępować, ani być mieszana z Eucharystią. Dopiero kiedy kończy się jedno, rozpocząć się może drugie. Pobożność ludowa powinna prowadzić do głębszego i pełnego przeżywania liturgii sakramentalnej. Nie wolno zapominać, żeby nowe formy pobożności nieustannie odnosić do Pisma Świętego i wzbogacać je jego treściami. Nie można również ubóstwiać pobożności ludowej i zapominać, że liturgia do życia w Chrystusie jest konieczna, a pobożność ludowa w jakiejkolwiek, nawet najbardziej uświęconej tradycją formie, jedynie fakultatywna. Spór o to, czy lepsza jest Lednica, czy EDK, czy różaniec, zawsze będzie sporem pozbawionym sensu.
 
Bezpieczni, bo prawdziwi
Dopóki nabożeństwa różańcowe i majowe komuś służą i ktoś chce w ten sposób się modlić, ma do tego prawo. Jednak tam, gdzie owe formy zanikają, nie ma potrzeby załamywania rąk i ogłaszania żałoby. Pobożności ludowej nie można reaktywować – bo jeśli nie będzie wyrażała tego, co jest w sercu człowieka, i tego, jak on żyje i myśli, będzie tylko upudrowanym folklorem. Jednak pobożność ludowa jako taka będzie się rozwijała tak długo, jak długo wierzyć będziemy w Boga. Człowiek jest twórczy i w swojej twórczości zawsze będzie chciał oddawać Mu cześć i wyrażać siebie. Liturgia tego lokalnego wyrażania siebie nie wyczerpuje, bo inna jest jej rola, bardziej uniwersalna. Potrzeba twórczości niezmiennie więc znajdować będzie swoje ujście w pobożności ludowej. A jeśli owa pobożność zmieniać się będzie tak, jak zmienia się człowiek? Pewnie będzie, ale nie ma w tym nic złego. My w wolności możemy praktykować je wszystkie, wybrać tylko niektóre albo pozostać wiernym samym tylko liturgiom sakramentów. Dopóki pobożność ludowa mówić będzie o nas prawdę i dopóki dbamy, by nie zdryfowała na mieliznę błędów, jesteśmy bezpieczni: jednakowo w orszaku Trzech Króli i na różańcu.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki