Przedostatni weekend lipca przyniósł dwie ważne wypowiedzi liderów największych polskich partii politycznych. Jarosław Kaczyński ogłosił, że Donald Tusk jest największym wrogiem Polski, jest ryży i sieje nienawiść. Z kolei Tusk stwierdził, że w Polsce śmierdzi. Ale nie tylko z powodu płonących śmieci w Zielonej Górze, ale z powodu korupcji i PiS.
Owszem, obaj liderzy w swoich wypowiedziach poruszali też inne tematy, ale te frazy utkwiły mi w pamięci szczególnie. Szczególnie, bo niezwykle mocno kontrastowały z tym, co wydaje się w tej chwili największym wyzwaniem dla Polski.
Niedaleko polskiej granicy, po stronie białoruskiej, trwają bowiem ćwiczenia armii wiernej Aleksandrowi Łukaszence. Łukaszenka jest oderwany od rzeczywistości, ale nie aż tak, by wplątywać się w wojnę z Polską i całym NATO. Od półtora roku uzurpujący sobie najwyższą władzę w Białorusi polityk robi wszystko, by nie dać się wciągnąć w wojnę Rosji z Ukrainą. I tak popełnił przestępstwo wobec prawa międzynarodowego, przepuszczając przez swoje terytorium wojska Putina. Ale swoich wysłać nie chce i kombinuje, by tego nie zrobić.
Jednak od kilkunastu dni na Białorusi przebywają najemnicy z Grupy Wagnera, byli podkomendni Jewgienija Prigożyna, który zorganizował prywatną armię złożoną z przestępców i najdziwniejszych zabijaków, którzy walczyli w Ukrainie. Zachodnie wywiady szacują, że połowę, spośród nawet 200 tysięcy zabitych Rosjan podczas tej wojny, stanowili najemnicy Prigożyna, często rekrutowani wprost z kolonii karnych, gdzie dawano im wybór: umrzesz w więzieniu albo na polu walki. A jak ci się poszczęści, to przeżyjesz, zyskasz wolność i pieniądze.
Po tzw. puczu Prigożyna kilka tysięcy najemników trafiło na Białoruś i niedawno ćwiczyło z białoruską armią przy granicy Polski. Sytuacja wydała się na tyle poważna dla naszych sojuszników, że niemiecki minister obrony Boris Pistorius ogłosił, że gdyby wagnerowcy dopuścili się jakichś prowokacji i próbowali się przedostać na terytorium Polski, Warszawa może liczyć na pełne wsparcie Berlina. To deklaracja kluczowa, bo oznacza odwrócenie sytuacji geopolitycznej sprzed 80 lat. Wtedy to najpierw Niemcy zaatakowały Polskę z Zachodu, a ponad dwa tygodnie później przyszedł cios ze Wschodu. Teraz Niemcy zapewniają, że w przypadku jakiegoś ruchu ze strony Białorusi, możemy liczyć na ich solidarność.
Deklaracja ta jest o tyle istotna, że wagnerowcy nie są formalnie armią żadnego państwa. Nie mają na mundurach naszywek z flagą państwową Rosji. Walczą na jej zamówienie, ale nie są z formalnego punktu widzenia armią Rosji czy Białorusi. Gdyby, nie daj Boże, przekroczyli granicę Polski i urządzili prowokację na naszym terytorium, musieliby być traktowani jak terroryści, nie jako armia sąsiedniego państwa. By Polska nie miała wątpliwości, że może liczyć na Niemcy, szef MON z Berlina wysłał mocny komunikat do Warszawy.
A tymczasem najważniejsi polscy politycy byli zajęci obrzucaniem się obelgami. Ale Polska śmierdzi pod waszymi rządami! A wy to jesteście zdrajcy i w dodatku lider ich partii jest ryży! Od razu poczułem się bezpiecznie.