Logo Przewdonik Katolicki

Rzeczne inspiracje

Natalia Budzyńska
Plaża Miejska przy Płycie Desantu w Warszawie nad Wisłą | fot. Bartosz Krupa/East News

Rzeki odzyskują głos, te, które skazaliśmy na zapomnienie, które zamieniliśmy w ścieki, te, które ukryliśmy i zabetonowaliśmy.

Letnie przedpołudnie na warszawskich bulwarach wiślanych. Piję lemoniadę, siedzę na leżaku, patrzę na Wisłę i na drugi jej brzeg tonący w zieleni. Na chwilę udaje mi się zapomnieć, że jestem w centrum miasta. Pod stopami piasek, woda chlupocze, wieje przyjemny wiatr. Jeszcze dwie dekady temu bulwary nad Wisłą nie istniały, po zarośniętym chwastami betonie nikt nie chodził ze strachu i obrzydzenia. Warszawa, jak większość miast w Polsce, na długie dziesięciolecia zapomniała o swojej rzece, z której czerpała i którą wykorzystywała. Nie bez powodu miasta powstawały nad rzekami. W zeszłym stuleciu rzeki były ściekami, a ich brzegi terenami niebezpiecznymi: tam chroniły się osoby o złej reputacji. Wszyscy odwracaliśmy się od rzek, traktując je nie jako miły element krajobrazu, ale raczej jako zło konieczne, przeszkodę oddzielającą jedną część miasta od drugiej, nienadający się do niczego wodny ciek: ani się wody z niego nie napijesz, ani się nie wykąpiesz, bo zdradliwe rzeczne nurty porwą cię na zawsze, nie mówiąc już o chorobach skórnych, których się nabawisz. Do tego wylewa, pozostawiając po powodzi śmierdzące zgliszcza. Rzeka miała prawo być piękna tylko poza miastem, wakacyjnie płynąc wśród lasów i łąk. Ta mityczna wizja istniała jedynie w powieściach i w malarstwie utrwalona przez artystów przeszłości. O rzece przypomnieliśmy sobie dzięki ekologii. W Europie Zachodniej procesy renaturyzacyjne i rewitalizacyjne objęły rzeki w latach 80. XX w., w Polsce ze dwie dekady później. Na początku XXI w. kąpaliśmy się bez obrzydzenia w Wiśle w Kazimierzu Dolnym, do poznańskiej Warty wprawdzie wciąż nie włożę stopy, ale wieczorne życie letniego miasta przeniosło się nad jej brzegi.

Odra jest osobą
Rzeki nigdy nie miały łatwo: człowiek zawsze traktował je jak śmietnik. Angielski poeta Jonathan Swift opisuje zawartość nurtu londyńskiej rzeki Flood na początku XVIII w. (dzisiaj płynie pod miastem, zepchnięta do podziemi): resztki z rzeźnickich jatek, zdechłe koty i szczenięta, obierki z gospodarstw domowych, resztki ze stołów i ścieki z ubikacji. Te odpady organiczne sprawiały wprawdzie, że woda w rzece była cuchnąca i brudna, ale wciąż miała potencjalną możliwość samooczyszczenia. Współczesne ścieki są inne: potrafią zatruć na wiele lat, czasem na zawsze. Bohaterem ostatnich dekad jest Odra. Najpierw jako bohater negatywny: wylała, podtopiła, zatopiła, zniszczyła. Tyle że przecież nie ona sama, można by powiedzieć: „człowiek to sprawił” swoją nieodpowiedzialnością i głupotą, rzeki wylewają, taka ich natura. Od kiedy chcemy zapanować nad żywiołem, stajemy się sami sobie winni, ale oczywiście łatwiej zrzucić na rzekę. Rok temu poznaliśmy Odrę jako ofiarę. Śnięte ryby pojawiły się na pierwszych stronach gazet. Kolejne informacje mówiły o zatruciu kolejnych rzek. Śledztwo prowadziło kilka jednostek, cała Polska żyła ekologiczną katastrofą rzeki. W ciągu niecałego miesiąca z Odry wyłowiono 500 ton martwych ciał. Tych, które pływają, latają, pełzają. Nie dało się zrzucić winy na kogoś konkretnego, źli jesteśmy wszyscy my, którzy przykładamy rękę do dewastacji natury. Wtedy Olga Tokarczuk powiedziała, że uznaje Odrę za osobę, i ruszyła akcja społeczna. Czy rzeka może jednak być osobą? Okazuje się, że może, a oznacza to tyle, żeby rzeka posiadała osobowość prawną. Jako żywy organizm, który zapewnia przetrwanie tysiącom innych żywych organizmów Odra potrzebuje ochrony prawnej – mówi apel do rządu, pod którym podpisało się prawie 14 tys. polskich obywateli. W sądzie nikt nie może podjąć się jej obrony, bo nie posiada swojej reprezentacji, jest przedmiotem analiz, a nie podmiotem. To właśnie stąd nadużycia i przyzwolenia na nie. Chodzi o to, by pamiętać, że rzeka to nie tylko woda, czyli żywioł, nawet nie tylko cały jej system ekologiczny, nie tylko gospodarka, ale także kultura, literatura i folklor. Oczywiście uśmiercanie rzek to nie sprawa tylko naszego kraju, to proces, który toczy się na całym świecie. Mówi o tym film dokumentalny z 2021 r., zatytułowany po prostu Rzeka, który przemknął przez polskie kina na początku tego roku, a od niedawna jest dostępny w streamingu, zapowiadany był jako „najpiękniejszy film roku”. Warto go zobaczyć nie tylko ze względu na cudowne ujęcia z dronów i satelitów, muzykę Radiohead i głos Willema Dafoe w roli narratora. Jennifer Peedom pokazuje nam piękno rzecznego ekosystemu w 29 krajach świata. Woda, dzięki której powstawały cywilizacje i największe kultury, dzięki której człowiek mógł się rozwijać i żyć, dzisiaj zanika. Rzeki tracą wodę, wysychają, zamieniają się w toksyczne śmietniki. Dzięki nam. Na szczęście nie wszystko stracone, możemy dać rzekom szansę i o działanie wołają twórcy filmu. Zamiast z poczuciem zgrozy skończymy oglądać ten dokument z nadzieją i chyba inaczej spojrzymy na rzeki, może właśnie jak na osoby. Kilka z nich już uzyskało taki status prawny. Na przykład rzeka Whanganui w Nowej Zelandii, dzięki czemu ma dwóch reprezentantów, którzy zobowiązani się do działania w jej imieniu i dla jej dobra. Taki sam status ma rzeka Muteshekau-shipu (Magpie River) w Kanadzie, dorzecza Amazonii w Kolumbii i rzeka Vilcabamba w Ekwadorze.

Wisła jest kobietą
Rzeka bywa bohaterką książek, ostatnio pierwszoplanową. O śmierdzącym Nerze napisali dwa lata temu Adam Bartnik i Paweł Jokiel książkę pod tytułem Ner. Monografia hydrologiczna niekochanej rzeki. Monografii rzek trochę powstało w minionych latach, więc ta nie jest wyjątkiem, jednak dotyczy rzeki niewielkiej i rzeczywiście „niekochanej” ze  względu na stan, do jakiego doprowadził ją człowiek. Autorzy piszą: „Zarówno w aspekcie historycznym, jak i w odniesieniu do współczesności Ner to rzeka «niekochana». Niekochana zarówno przez tych, którzy nieopodal niej mieszkali i długie lata korzystali z jej dobrodziejstw, jaki tych, którzy wzrastali i bogacili się jej kosztem, by później uznać, że nie jest już im potrzebna. Stan ten jednak od niedawna się zmienia. Mimo prawie dwóch setek lat wykorzystywania i dewastacji Ner zachował «potencjał do życia» i może, z przysłowiową «pomocą przyjaciół», znowu stać się prawdziwą rzeką”.
Kiedyś myśleliśmy, że biografia może dotyczyć tylko człowieka: urodził się i umarł. Piszemy o tym, co pomiędzy. Potem czytaliśmy biografie miast, a teraz mam w ręku biografię Wisły. Andrzej Chwalba, historyk, autor kilkudziesięciu książek, wziął na warsztat najważniejszą podobno rzekę Polski, królową naszych rzek. Czyli kobietę, bo w ten sposób ujmowała ją literatura, sztuka i mitologia. Chwalba powtarza całą listę stereotypów, wpisując w nie kobietę – Wisłę: a że jest kapryśna, oczywiście piękna, ale i jednocześnie niebezpieczna, że z przyjemnością wchodziła w rolę bogini, której oddawało się cześć, natomiast dziś jest nieprzewidywalna wobec tych, którzy zadają jej gwałt. Podróż przez życie Wisły to oczywiście podróż przez historię Polski, ale w przeróżnych jej aspektach. I to bogactwo oddziaływań, od wydarzeń historycznych po życie zwykłych ludzi, jest w tej książce najistotniejsze. Biografia różni się od monografii, którą też Wisła posiada (potężny tom z 1982 r.) lekkością stylu i szerszymi kontekstami.
Biorąc do ręki wydany w lipcu reportaż Macieja Roberta Rzeki, których nie ma, przypomniała mi się wystawa sprzed dwóch lat w Muzeum Woli w Warszawie. Nosiła tytuł „Niech płyną” i dotyczyła wiślanych sióstr, rzeczek i potoków przepływających przez Warszawę, zanikających i znikających, po których pozostały nazwy ulic lub tylko pamięć utrwalona na mapach. Ta skromna wystawa uwidoczniła, jak bardzo działalność człowieka wpływa na krajobraz, co może mieć obecnie dobre strony: wciąż mamy moc sprawić, żeby rzeki wróciły do naszej świadomości. Płyną nam pod stopami – chciałby powiedzieć autor Rzek, których nie ma, poszukujący rzek w mieście, które jest „bezrzeczne”, i w dorzeczach Odry i Wisły. Może otwiera się właśnie przed nami wędrówka śladami zapomnianych rzek, zarośniętych, zakopanych, wyschniętych? Oby nie zniknęły całkiem.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki