Po raz kolejny na świecie dzieją się wydarzenia, które w Polsce są pilnie śledzone nie dlatego, że mają wpływ na Polaków, ale dlatego, że idealnie nadają się do wykorzystania w bieżących sporach politycznych. Mam na myśli burzliwe zamieszki, które od pewnego czasu wstrząsają Francją. Pod koniec czerwca policja zastrzeliła 17-latka, który uciekał przed kontrolą drogową. To doprowadziło do największych od lat protestów. Co noc na ulice miast wychodzą tysiące ludzi, podpalają samochody i budynki, plądrują supermarkety, strzelają fajerwerkami do policji. Starcia są niezwykle brutalne – wielu policjantów trafiło do szpitali, ale też i policjanci stosują siłę bez żadnej taryfy ulgowej.
Nasza prawica przygląda się zamieszkom z pewną schadenfreude, mówiąc: patrzcie, mówiliście o przyjmowaniu migrantów, no to teraz macie. Bo faktem jest, że w zamieszkach bierze udział głównie młodzież o innym niż biały kolorze skóry.
Tyle tylko, że sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana. Bez wątpienia zamieszki wynikają z napięć o charakterze rasowym – pochodzący z krajów arabskich migranci nie byli się w stanie zasymilować nawet w kolejnych pokoleniach. 17-latek, który zginął od policyjnych kul, urodził się we Francji, jego matka również. Problemem, bardziej niż migracja, jest to, że Francja nie potrafi sobie radzić z napięciami społecznymi, które są pochodną konfliktów rasowych. Ciemnoskórzy Francuzi (jeśli ktoś urodził się w Francji, podobnie jak jego matka, nie jest przecież imigrantem) nie czują się we Francji u siebie już od wielu lat. I to jest zasadniczym problemem. Warto też dodać, że migracja we Francji była sposobem na odpokutowanie win z czasów kolonializmu – szeroko otwarto drzwi, chcąc wynagrodzić podbitym niegdyś narodom doznane krzywdy. Polska kolonii nie miała, sytuacja jest więc inna. Obecne zamieszki we Francji bardziej niż o imigracji, mówią nam więc o tym, że obecny model społeczny nad Sekwaną jest na dłuższą metę nie do utrzymania. Fiasko polityki migracyjnej jest tylko jednym z aspektów tego zjawiska.
Kilkanaście tygodni temu Francja była wstrząsana gwałtownymi zamieszkami w następstwie podniesienia przez rząd wieku emerytalnego. I również lała się krew, choć wtedy protestowali rodowici Francuzi i związki zawodowe, sprzeciwiając się wydłużeniu okresu pracy, co najmocniej uderzało w stworzoną przez uboższych Francuzów niższą klasę średnią.
Z kolei przed paru laty Francja stanęła z powodu protestu tzw. żółtych kamizelek, czyli pracowników usług i różnych sektorów gospodarki, którym nie podobały się wzrosty cen energii. Wprowadzano m.in. godzinę policyjną, by zatrzymać przemoc. Te zamieszki nie miały wiele wspólnego z migracją. Po prostu brutalne protesty co jakiś czas się we Francji zdarzają. Więc nim zaczniemy te sceny z francuskich ulic używać jako argumentu w politycznym sporze o imigrację, sprawdźmy, czy dotyczy on rzeczywiście tego, co nam się wydaje.
Lepiej dyskutujmy o tym zjawisku wprost, rozważając racje za i przeciw, niż przenośmy kalki z innych krajów.