Za wschodnią granicą coraz dramatyczniejsze zdarzenia. W Polsce kampania wyborcza staje się starciem rozpędzonych pancernych aut jadących na siebie. A ja zajmę się swoistym widowiskiem dziejącym się w świecie kultury. Trwa ono, gdzieś na marginesie, od tygodni.
Oto sławny polski reżyser Krystian Lupa pojechał do Szwajcarii. Miał wystawić sztukę Emigranci w genewskim teatrze Comédie de Genève. Po tygodniach starć twórcy z personelem spektakl odwołano – pomimo gigantycznych kosztów. Reżyser i osoby, które przyjechały z nim z Polski, miały zachowywać się dziwacznie, mnożyć pretensje i żądania, obrażać ludzi.
Pamiętam moją rozmowę, kiedy wybuchła wielka afera dotycząca tzw. przemocowości w polskim teatrze. Zaczęło się od oskarżenia kilku aktorów i reżyserów przez absolwentkę łódzkiej filmówki Annę Paligę o mobbing, o wyżywanie się na studentach. Skończyło debatą o zachowaniu ludzi inscenizujących spektakle wobec aktorów. Pojawiły się nawet oskarżenia o molestowanie i gwałt. Pisałem o tym duży tekst.
Pewien aktor powiedział mi wtedy: „Tylko patrzeć, jak pojawi się temat Krystiana Lupy”. No i się pojawił. Może tym łatwiej, że rzecz zdarzyła się nie w Polsce.
Wielki dylemat przeżyła „Gazeta Wyborcza”. Z jednej strony od miesięcy rozdmuchiwała temat przemocowości w teatrze, traktując jako jeden z przejawów podważania tradycyjnej kultury patriarchalnej (podobnie jak „Mee Too”). Z drugiej to ta gazeta wykreowała Lupę na bezdyskusyjną wielkość. Także polityczną, słynął on z niezwykle ostrych słów rzucanych pod adresem obecnej władzy, zapowiedzi emigracji itd.
Najwyraźniej styl pracy reżysera Lupy (skądinąd mającego na koncie kilka ważnych przedstawień) pasował bardziej do Polski niż do zagranicy. „Wyborcza” nagłaśnia teraz debatę wokół jego zachowania. Ale też robi z nim sążniste rozmowy. Lupa ogłasza, że nie wie, o co chodzi. Przecież tworzeniu sztuki powinien towarzyszyć wysiłek i cierpienie. Tak było zawsze.
Niektórzy artyści odpowiadają, że nawet jeśli tak było, to tak być nie musi. Sztuka może powstawać bez nękania i obrażania. Kiedy czyta się opis zachowania Lupy w genewskim teatrze (pracownicy teatru wydali w tej sprawie oświadczenie), można odnieść wrażenie, że rzecz dotyczy osoby mającej kłopoty z własną osobowością. Najgorsze, że szczególne cierpienia zgotował artysta nie aktorom, a pracownikom technicznych czy tłumaczce, ludziom z natury słabszym. Nawet jeśli przyjąć, że sztuka rodzi się w bólach, to nie jest ten przypadek.
Są i tacy, co Lupy bronią. Dla mnie to konsekwencja wywyższenia go na nieprawdopodobny piedestał. Nie do utrzymania w otwartym społeczeństwie. Ale też zgadzam się z tymi, którzy przypominają, że dawne wielkości teatralne, typu Jerzego Jarockiego, Kazimierza Dejmka czy Tadeusza Łomnickiego, bywały przemocowe. Nie rozliczano ich, bo inne były obyczaje. No i stał za nimi sukces.
Kiedy wybuchła debata o przemocy w teatrze, uznałem ją za naturalne podważenie rozmaitych tabu. Ale też zwracałem uwagę na absurdy i przegięcia tego buntu. Kiedy znany aktor kogoś oskarżył, inny z kolei zaczął opowiadać o jego złym zachowaniu. W szkołach teatralnych zaczęły się mnożyć afery. Studenci wskazywali winnych „przemocy psychicznej”. Zrazu rzecz dotyczyła prawdziwych tyranów. Ale zakończyło się kwestionowaniem prawa mistrzów do oceniania uczniów. Co jest absurdem typowym dla naszych czasów.
Tu nie ma jednego klucza, jednej recepty. Sztuka wymaga czasem silnej ręki, choć oczywiście nie wyżywania się na tłumaczce. W ostateczności spisując rozmaite kodeksy zachowania, warto by pamiętać o przyzwoitości. Po prostu.