Gdy człowiek ma 30–40 lat, to kwestia emerytury jest dla niego równie abstrakcyjna jak pierwszy Polak na Marsie. Miejmy nadzieję, że kiedyś to nastąpi, ale teraz zajmijmy się bieżącymi problemami, bo one są niewiele mniej skomplikowane. Te kilka dekad dzielące obecnych milenialsów od przysłowiowego odwieszenia butów na kołku miną jednak całkiem szybko, szczególnie jeśli w międzyczasie trzeba zajmować się sprawami osobistymi, dziećmi czy starzejącymi się rodzicami. Sytuacja finansowa tych ostatnich może wprowadzać obecnych młodych w duży błąd. Świadczenia emerytalne milenialsów będą znacznie niższe od ich rodziców, którzy odkładali w innym systemie, poza tym często nie mieli przerw w zatrudnieniu.
31%
liczby osób w wieku produkcyjnym stanowili w 2020 r.
seniorzy – w 2050 r. ten odsetek zwiększy się do 60%
Najważniejszym wyzwaniem Polski na najbliższe dekady bez wątpienia jest transformacja energetyczna, gdyż bez prądu nawet najwyższa emerytura na niewiele się zda. Na jednym z kolejnych miejsc bez wątpienia znajdzie się jednak naprawa systemu emerytalnego. Jakieś świadczenia każdy składkowicz na pewno otrzyma, gdyż bankructwo ZUS w obecnym systemie jest właściwie niemożliwe. Pozostaje jednak pytanie, czy wysokość tego świadczenia wystarczy do utrzymania się.
Zwodniczy optymizm
Jak na razie humory dopisują i większość Polek i Polaków jest zdania, że po zakończeniu aktywności zawodowej pieniędzy raczej nie zabraknie. Według badania przeprowadzonego przez Izbę Gospodarczą Towarzystw Emerytalnych, połowa ankietowanych w wieku 18–30 lat jest przekonana, że ich emerytura będzie wynosić dwie trzecie ostatnich zarobków. Ponad jedna czwarta ankietowanych jest jeszcze bardziej optymistyczna, gdyż zakłada, że świadczenie emerytalne będzie równe ich ostatniej pensji. Inaczej mówiąc, 9 na 10 młodych Polaków jest przeświadczona, że otrzyma wyższą emeryturę, niż prognozuje to Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Optymizm bardzo często się sprawdza, ale akurat w tym przypadku jest zwodniczy. Nawet w najlepszych systemach emerytalnych seniorzy nie otrzymują świadczeń wysokości zbliżonej do ich ostatnich zarobków. A polski system emerytalny do tych najlepszych nie należy.
10%
osób w wieku 65-69 nadal pracuje. To dwa razy mniej, niż wynosi średnia dla wysokorozwiniętych i demokratycznych państw
19,5%
wynosi w Polsce wysokość składki emerytalnej – to stosunkowo mało (dla porównania w Czechach wynosi ona 28%)
Wręcz przeciwnie, wysokość prognozowanej emerytury w Polsce należy do tych niższych. Jeśli ktoś zarabia połowę średniej krajowej, to prognozowana dla kobiet i mężczyzn wyniesie średnio jedną trzecią ostatniej pensji. W przypadku zarobków równych średniemu wynagrodzeniu w kraju prognozowane świadczenie wyniesie 31 proc. ostatniej pensji mężczyzny i zaledwie 23 proc. kobiety. Polki otrzymają niższe świadczenie dlatego, że ich wiek emerytalny jest pięć lat krótszy. W przypadku niskich wynagrodzeń ta różnica jest niwelowana dzięki emeryturze minimalnej. Oczywiście jeśli kobieta będzie pracować do 65. roku życia, to jej świadczenie będzie równe mężczyźnie. Osoby zarabiające dwukrotność średniej krajowej otrzymają podobny procent ostatniego wynagrodzenia co średniacy.
W państwach OECD wysokość emerytury będzie statystycznie wyższa. Dla zarabiających przeciętne wynagrodzenie wyniesie nieco ponad połowę ostatniej pensji zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn. Średni wiek emerytalny również jest jednak wyższy – wynosi ok. 66 lat dla obu płci.
Polski system emerytalny jest jednym z nielicznych, gdzie kobiety mają inny wiek przejścia na emeryturę niż mężczyźni. Wśród państw OECD podobne rozwiązanie znajdziemy tylko w Kolumbii, Izraelu, Szwajcarii, Turcji i na Węgrzech, przy czym tylko w tej pierwszej jest on niższy niż w Polsce. Tylko w Kolumbii i Izraelu różnica między płciami wynosi aż pięć lat. Przykładowo w bardzo konserwatywnej Turcji kobiety przechodzą na emeryturę w wieku 63 lat, a mężczyźni dwa lata później.
Kto za to zapłaci
Sam wiek emerytalny nie wyjaśnia w całości kwestii niskich świadczeń dla przyszłych polskich emerytów. Drugim czynnikiem jest wysokość składki, która w Polsce również jest stosunkowo niska. Wynosi łącznie 19,5 proc. tak zwanej kwoty brutto brutto, czyli łącznie ze składkami pracodawcy. Podział składek między pracodawcę i pracownika występuje w zdecydowanej większości państw OECD, więc to nie jest żaden wyjątek, jak przekonują środowiska wolnorynkowe. Łączna kwota składek w Polsce jest wręcz stosunkowo niska, co wpływa na niewielki poziom przyszłego świadczenia. Przykładowo w Czechach łączna kwota składek na ubezpieczenie emerytalne to 28 proc. W zamian za to nad Wełtawą przyszli emeryci mogą liczyć średnio na niecałą połowę ostatniej pensji (wiek emerytalny to 65 lat dla mężczyzn i kobiet).
Niska kwota zastąpienia w Polsce nie jest więc wynikiem nieefektywności Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, lecz wieku emerytalnego oraz wysokości składek. Podniesienie przyszłych emerytur musiałoby się wiązać ze wzrostem jednego lub drugiego – albo obu naraz.
Jest jeszcze trzecie wyjście, czyli wysoka waloryzacja świadczeń, finansowana z dopłat bezpośrednio z budżetu państwa. Ewentualnie podnoszenie emerytur za pomocą świadczeń dodatkowych, takich jak obecne już 13. i 14. emerytura. Minimalna wysokość waloryzacji jest określona ustawowo i nie może być niższa niż wskaźnik wzrostu cen powiększony o przynajmniej jedną piątą realnego wzrostu płac. Dzięki temu aktualni emeryci są zabezpieczeni przed działaniem inflacji. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by rząd podnosił świadczenia bardziej. W tym roku waloryzacja świadczeń wyniosła niecałe 15 proc., chociaż zeszłoroczna inflacja średnio to 14,4 proc., a płace realne spadły.
Hojne waloryzacje świadczeń lub uruchomienie kolejnych dodatków wymagać będą jednak dobrej koniunktury gospodarczej, dzięki której do budżetu trafią dodatkowe wpływy podatkowe. Wzrost gospodarczy wymagać zaś będzie dużej liczby pracujących, z czym może być jednak problem. Według najnowszej prognozy demograficznej ZUS, do 2030 r. liczba aktywnych zawodowo Polek i Polaków spadnie o niecały milion – o pół miliona wzrośnie za to liczba osób w wieku poprodukcyjnym. Do 2040 r. spadnie o kolejne 1,5 mln i wyniesie 19,7 mln osób. W połowie wieku liczba Polaków w wieku produkcyjnym prognozowana jest na zaledwie 17 mln.
Tak więc prognozy demograficzne nie pozwalają sądzić, że budżet państwa będzie miał środki na dofinansowywanie emerytur ponad ustawowy poziom. Świadczenia wynikające z samych składek są oczywiście bezpieczne, ale będą raczej skromne. Według ZUS, w połowie wieku w Polsce mieszkać będzie zaledwie 34 mln osób, a liczba dzieci i młodzieży poniżej 18. roku życia spadnie z obecnych 7 mln do ponad 5 mln, co jest efektem szorującej po dnie polskiej dzietności.
Żyć dłużej i zdrowiej
Polska będzie dosyć szybko się starzeć i wyludniać, co będzie pogarszać nasze perspektywy emerytalne. Według OECD, w 2020 r. liczba seniorów stanowiła niecałe 31 proc. liczby osób w wieku produkcyjnym, co jest bliskie średniej dla wszystkich krajów. Jednak w 2050 r. osoby w wieku poprodukcyjnym to będzie już 60 proc. Polaków w wieku produkcyjnym – w połowie wieku średnia OECD będzie już wyraźnie niższa (53 proc.). Polska będzie się więc starzeć w tempie wyraźnie szybszym niż inne państwa rozwinięte. W połowie wieku będziemy minimalnie starsi nawet od Niemiec i Czech i dużo starsi od Amerykanów – w USA liczba seniorów sięgnie wtedy 40 proc. osób w wieku 20–64 lata.
Trzeba też pamiętać, że na wysokość przyszłych emerytur wpływać będzie prognozowana długość życia. Ona obecnie dla 65-latków jest stosunkowo niska. Dla Polek to 18 lat, a dla Polaków 14 lat. W kilkunastu państwach OECD 65-letnie kobiety pożyją jeszcze średnio ponad 20 lat, a mężczyźni ponad 18 lat. Wydłużanie życia to oczywiście bardzo pożądany proces, który przebiega zwykle równolegle do wzrostu zamożności, na co wszyscy liczymy. Równocześnie będzie to jednak wydłużać okres przewidywanego pobierania świadczenia, a co za tym idzie, ograniczać jego wysokość.
Równolegle może następować jednak proces odwrotny, czyli późniejsze przechodzenie na emeryturę – już teraz efektywny wiek przechodzenia na emeryturę wśród kobiet minimalnie przewyższa ten ustawowy. Obecne warunki pracy są znacznie lepsze niż kilka dekad temu, poprawa stanu zdrowia również będzie sprzyjać późniejszemu kończeniu aktywności zawodowej. Jeśli rząd stworzy zachęty do dłuższej pracy, to emerytury w Polsce będą wyższe nawet bez podnoszenia ustawowego wieku emerytalnego. Musi przy tym również wzrastać długość życia w zdrowiu, by pozostawanie w pracy po 60/65 roku życia było w ogóle możliwe.
Obecnie zatrudnienie wśród osób starszych w Polsce jest bardzo niskie. W grupie wiekowej 60–64 lata wynosi niecałe 40 proc., czyli 10 punktów mniej średnio w OECD. Wśród osób w wieku 65–69 lat pracuje już tylko ponad 10 proc., czyli dwa razy mniej niż w państwach OECD. Wśród pracujących seniorów zdecydowaną większość stanowią też mężczyźni – luka płciowa w zatrudnieniu osób starszych jest w Polsce jedną z najwyższych wśród państw rozwiniętych.
Niska kwota zastąpienia nie będzie oznaczać głodowej emerytury, jeśli zarobki wzrosną do poziomów zbliżonych do krajów zachodnich. W 2020 r. średnie wynagrodzenie roczne w Polsce wyniosło 34 tys. dolarów według parytetu siły nabywczej. Włoch i Hiszpan zarabiali o jedną trzecią więcej, a Francuz o dwie trzecie. Statystyczny Holender zarabiał rocznie dwa razy więcej niż Polak.
Obecnie trudno sobie wyobrazić, żeby w nadchodzącym czasie jakikolwiek rząd zdecydował się podnieść składki zusowskie lub wiek emerytalny. Poprawa sytuacji finansowej przyszłych emerytów niekoniecznie musi jednak oznaczać gruntowną przebudowę samego systemu emerytalnego. Ważniejszy będzie rozwój publicznej opieki medycznej, dzięki której Polacy będą w stanie pracować dłużej nawet bez ustawowego przymusu. Reformy rynku pracy umożliwiające szybki wzrost pensji, szczególnie mniej zarabiających, poprawią przyszły standard życia na emeryturze nawet bez zwiększenia kwoty zastąpienia. Podobnie jak i ułatwienie znalezienia zatrudnienia osobom starszym. Na emeryturze spokojnie będzie można przeżyć nawet i za jedną czwartą pensji, o ile będzie to pensja przypominająca bardziej realia holenderskie niż polskie.